Ku przygodzie
Nemo: Heart of Ice


Kapitan Nemo zawsze rozbudzał wyobraźnię, a postać tajemniczego pirata na stałe weszła do kanonu. Liga Niezwykłych Dżentelmenów dawno została za burtą. Nautilus wypłynął na znacznie szersze wody za sprawą nowego spin-offu. Wszystko to sygnowane nazwiskami dobrze nam znanego duetu. Na pokład, majtkowie, Kapitan wzywa!

Alan Moore i Kevin OʼNeill już od przeszło dekady zabierają nas w świat pełen wiktoriańskich superbohaterów za sprawą Ligi Niezwykłych Dżentelmenów. Świat, który obaj stworzyli, a raczej przepisali na nowo, rozrósł się do niebywałych rozmiarów, szybko wykraczając poza pierwotne ramy mu wyznaczone. Miał on swoje wzloty i upadki, poczynając od świetnych komiksów pierwszej serii, wydanych pod koniec lat 90. ubiegłego wieku, a kończąc na raczej kiepskim filmie, od którego jak zwykle Alan Moore się odcina, stosując polemikę i słownictwo powszechnie uważane za obelżywe.

Oficjalnie interpretację Kapitana Nemo w wykonaniu Mooreʼa poznajemy już w pierwszym tomie przygód Ligi. Towarzyszy nam również jako postać tła w „Czarnych aktach”. W „Stuleciu 1910” widzimy jego śmierć. Kapitan Nemo umiera tam w łóżku samotnie, opuszczony przez wszystkich, których kochał. Ten odważny krok, by uśmiercić postać tak popularną w świecie, w którym wielu (jak choćby inni członkowie Ligi) sięga po nieśmiertelność, był ryzykowny. Karkołomnym krokiem wydawało się zastąpienie Kapitana jego córką.

To na przestrzeni drugiej trylogii (o podtytułach „Stulecie: 1910” oraz „Stulecie: 1969”) widzimy narodziny nowego bohatera, który przejmuje schedę po tej wielkiej postaci. Dostajemy bohaterkę, która nie ma łatwego startu, szczególnie że Alan Moore nigdy nie uciekał od kontrowersyjnych tematów czy środków wyrazu. Widzimy więc kobietę brutalnie zgwałconą, która wywarła swą zemstę na Londynie i jego mieszkańcach. Zrodzoną w płomieniu nienawiści, który na zawsze utwardził jej serce i rysy. Jest oczywiste, że w tym tytule Nikt nie będzie bohaterem.

Nie dziwi więc, że panowie Alan Moore i Kevin OʼNeill powrócili do drugiego Kapitana Nemo: Janni. Spin-off ma to do siebie, że jest rozwinięciem serii głównej poprzez wprowadzenie na rynek nowego tytułu opartego na popularności bohatera mniej ważnego dla głównej fabuły lub rozwinięcie wątków, które nie zmieściły się w serii głównej. Sztuka ta udaje się nielicznym i serie poboczne często odbiegają jakością od swojego pierwowzoru. Zdarzają się jednak serie wybitne, które są wartością dodaną do bogatego już świata, a nie tylko kolejnym odcinaniem kuponów od popularności wypromowanego tytułu flagowego.

„Nemo: Heart of Ice” na pewno należy do uznanych i ważniejszych komiksów 2013 roku. Alan Moore nie tylko łamie konwencje, stawiając za sterem najsławniejszego statku w historii kobietę, ale też wpisuje się doskonale w dyskurs o silnych bohaterkach w komiksie.
Myślę jednak, że jeżeli miałby przeczytać to zdanie Anglik, po prostu wyśmiałby tezę – twierdząc, że drugi Kapitan Nemo ma służyć głównie sprawianiu radości czytelnikom.

Album ten na pewno jest powrotem do korzeni Ligi Niezwykłych Dżentelmenów. Powrót ten jest o tyle udany, że chronologicznie ostatnia część ligi („Stulecie 2009”) ze swoimi wątkami Armagedonu i walki Boga z Antychrystem zabrała nas w dziwne rejony wyobraźni Alana Mooreʼa. Wszystko zdawało się wymykać zrozumieniu, a wizje przedstawiane za sprawą rysunków OʼNeilla na kartach komiksu były po prostu dziwaczne.

„Heart of Ice” jest zdecydowanie spokojniejsze. Nie jest łatwe w zrozumieniu i przekazie, ale to typowe dla Ligi i świata, który jest z nią nierozerwalnie powiązany. By w pełni docenić bogactwo najnowszego albumu, należałoby się obłożyć stertą książek oraz posiadać znajomość rodzimego języka Alana Mooreʼa na poziomie przynajmniej ponadprzeciętnym. Należy współczuć tłumaczowi, który będzie przekładał komiks na język polski. W tekście aż roi się od aluzji zrozumiałych jedynie dla kogoś obeznanego z brytyjskim kręgiem kulturowym, mimo że „Heart of Ice” jest nieco bardziej amerykański w swojej wymowie niż dotychczasowe publikacje.

Przepięknym zabiegiem jest otwarcie i zamknięcie tomu za pomocą nawiązań do coraz silniejszej pozycji Stanów Zjednoczonych. Historia przecież nie stoi w miejscu, a Imperium Brytyjskie przeżywało swoje kryzysy i wiemy już, że przynajmniej w naszym świecie nie odzyska dawnej świetności. Na długo pozostanie w cieniu swojej dawnej kolonii.

Akcja albumu za sprawą specyficznych rysunków, do których jesteśmy przyzwyczajeni dzięki świetnie układającej się współpracy scenarzysty i rysownika przy wcześniejszych albumach, rozgrywa się równolegle do zdarzeń opisanych w albumach „Stulecia”. Uświadomienie sobie chronologii jest ważne, zwłaszcza że na polskim rynku została ona już raz złamana poprzez wydanie „Czarnych akt” po „Stuleciu”. Jeśli chodzi zaś o Nemo, to mamy zarys losów bohaterki, która przemyka ukradkiem na kadrach pozostałych komiksów.

Należy więc założyć, że historia zarysowana w „Nemo: Heart of Ice” nie jest przypadkowa – szczególnie że Alan Moore znany jest z tego, że jego historie są przemyślane i konsekwentne i nic nie jest dziełem przypadku. Pełna kontrola duetu odpowiedzialnego za tworzenie kolejnych przygód nad tytułem potwierdza, że w spin-offie nie będzie miejsca dla pochwały niekonsekwencji.

Na przeszło 50 stronach komiksu mamy wręcz wzorcowy przykład, jak prowadzić narrację, jak uzyskać nową jakość, przedstawiając motywy, które zostały tyle razy już przedstawione, że stają się zużyte i banalne. Mamy tu więc historię o piratach, historię o rywalizacji i to na przynajmniej kilku płaszczyznach, mamy historię dorastania dziecka do ambicji swoich rodziców. Jest historia szaleństwa i tego, co sprawiało, że ludzkość parła do przodu i przekraczała narzucone granice, mamy też opowieść o kresie rodzaju ludzkiego i o jego początkach, a wszystko to doskonale okraszone nutką czarnego humoru i ironii.

Największym atutem albumu jest to, że nie stanowi on jedynie zlepku tych motywów. Jeden temat płynnie przechodzi w drugi, a wszystkie mieszają się ze sobą, tworząc całość historii. Akcja zawiązuje się jak u Hitchcocka: najpierw wybucha przysłowiowa bomba atomowa na nabrzeżu, a potem jest już tylko lepiej. Album trzyma w napięciu do ostatnich stron, a zakończenie jest zaskakujące.

Oczywiście komiks można odczytywać na kilku sposobów, żadna z interpretacji nie jest pozbawiona sensu, ale dobrze jest mieć świadomość, że Alan Moore, niczym mag, ukazuje nam świat bliski jego sercu i świetnie się nim bawi, jak chociażby wtedy, gdy zabiera nas przez Iron Mountains – mimo tego, że widziałem podobny zabieg już gdzie indziej, będzie to jedno z moich osobistych miejsc, i to nie tylko z powodu miłości do pewnego Philipa.

Już w tej chwili istnieje możliwość zamówienia przedpremierowo kolejnego numeru przygód Nemo, który ukaże się w kwietniu. Ja na pewno będę czekał z niecierpliwością na „The Roses of Berlin”, a za to Egmont szykuje się do wydania „Nemo: Heart of Ice” w polskiej wersji językowej już w marcu.

Dziękujemy wydawnictwu Top Shelf za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Rafał Pośnik

Nemo: Heart of Ice
Autorzy: Alan Moore & Kevin O’Neill
Liczba stron: 58
Wydawca: Top Shelf Productions
Język: angielski
Cena: 14,95 $ / 4,99 $ (Digital)