Morris - człowiek ze złotym ołówkiem
Jeden
z największych twórców komiksu, ojciec zuchwałego Lucky Luka. Współpracował
ze zmarłym w 1977 roku Rene Gościnnym. Powodzenie jego kowboja - szybkiego
strzelca zawiodło go aż do... amerykańskich wytwórni.
Urodził się w grudniu 1923 roku w Courtai w Belgii. Prawdziwe nazwisko
Morrisa - Maurice de Bevere. Otrzymał specjalną nagrodę Grand Prix 20
lecia festiwalu w Angouleme za całokształt twórczości. Przygody jego
kowboja zostały wydane w ponad 250 mln egz. na całym świecie.
Alain Fourment: Skąd wziął się pomysł Lucky
Luka i miejsca akcji na Dzikim Zachodzie?
Morris: Pracowałem w Brukseli z Franquinem
i Peyo (twórca Smerfów) w malutkim studiu filmów rysunkowych, które
upadło zaraz po wojnie. Przestawiliśmy się na komiks. Dlaczego wybrałem
kowboja? Nie bardzo wiem. Równie dobrze mógł być muszkieterem albo kimś
zupełnie innym. Moja miłość do koni odegrała tu niewątpliwie pewną rolę.
Wydawało mi się, że temat Dzikiego Zachodu świetnie nadaje się na satyrowy
pastisz. W tamtym czasie, o ile się orientuję nie istniała żadna kowbojska
humoreska. Komiksy przedstawiały tylko realistycznych kowbojów. Było
więc wolne miejsce. Nieświadomie dobrze trafiłem.
A.F.: Skąd pan brał pomysły?
Morris: Oglądałem mnóstwo westernów. To
było dla mnie źródło pomysłów. Nie było wtedy tak dużo książek o Dzikim
Zachodzie jak teraz. Aby skompletować dokumentację kradłem czasem wywieszane
przed wejściem do kina fotografie dyliżansów i wnętrz saloonów. Nie
były to dobre czasy dla westernu. Kowboje zbyt często śpiewali. Pewnie
dlatego na końcu każdego epizodu LL odjeżdża w stronę zachodzącego słońca
śpiewając balladę.
A.F.: Próbował pan tworzyć całość: scenariusz
i rysunki?
Morris: Taki był praktycznie mój debiut.
Wszystko robiłem sam, co miało swoje zalety: wszystko było mojego pomysłu
jak w filmie aktorskim. Czułem się jednak lepszym rysownikiem niż scenarzystą.
Odetchnąłem kiedy zacząłem współpracę z Rene Gościnnym. Pomysły głównie
były moje. Bardzo długo je dyskutowaliśmy. Gościnny był wielkim profesjonalistą.
Spotkaliśmy się w 1948 roku w Nowym Jorku. Od razu wyczułem, że jest
nadzwyczajnie zabawny i inteligentny. Uważam, że zawsze humor i inteligencja
idą w parze. Już w gimnazjum i w jezuickim internacie moi najlepsi profesorowie
ci inteligentni pękali ze śmiechu widząc moje ich karykatury, a mniej
błyskotliwi chcieli mnie nieludzko ukarać - brakowało im poczucia humoru.
A.F.: Czy nie był pan przeciwny usunięciu
papierosa z ust Lucky Luka?
Morris: Oczywiście. Papieros należał do
jego osobowości. Ale ta decyzja otworzyła mi drogę do telewizji amerykańskiej
i filmu animowanego. A wszystko dlatego, że dzieła przeznaczone dla
dziecięcej widowni poddawane są dość surowej cenzurze. Ocenia się, że
dziecko oglądając film rysunkowy przejawia tendencje do naśladowania
bohatera. Dlatego trzeba mu pokazać osobowość wzorową w każdym calu.
Jeżeli dzięki temu wielu młodych nie będzie miało ochoty na papierosa
będę rad.
A.F.: Jak tłumaczy pan sukces Lucky Luka?
Morris: Starałem się zawsze rysować historię
z wielopoziomowym humorem. Zarówno dla dzieci które znajdują tu przygodę
i akcję, jak i dla dorosłych, którzy wyczują przymrużenie oka, drugie
albo nawet trzecie dno satyry. Jestem bardzo szczęśliwy, że udało mi
się poszerzyć krąg odbiorców.
Rozmowę spisał Alain Fourment (Le Monde)
Tłumaczenie z języka francuskiego: Marek Misiora
Wywiad ukazał się w kwietniu 1993 roku w magazynie "L'ecoute"
|