Długa droga Usagiego Yojimbo "Usagi Yojimbo" ma bogatą historię jak mało która seria komiksowa. Wiele się wydarzyło zanim Stan Sakai trafił do firmy, która zapewniła mu pewność, a jego dziełu regularność pojawiania się na półkach sklepowych. Nie pozostaje to oczywiście bez wpływu na polskie wydanie komiksu. Przecież nie bez powodu Egmont pominął pierwsze siedem tomów. Jest to niebagatelna liczba, gdyż zebrano w nich pierwsze 13 historii z magazynów komiksowych i 38 zeszytów. Czy trzeba wspominać o różnych wydaniach specjalnych i gościnnych występach Usagiego (jak spotkanie z żółwiami)? Japońskie filmy o samurajach (szczególnie te Kurosawy) zawsze fascynowały Sakai. Nieważne czy była to kwestia tęsknoty za ojczyzną, japońskiego wychowania, czy po prostu pobliskiego kina często wyświetlającego owe filmy. Najważniejsze, że zadziałały. Dzięki nim Usagi został osadzony w historycznie doskonale odwzorowanych (nie czepiajmy się zwierzątek) realiach siedemnastowiecznej Japonii. Jednak żadna z owych ekranowych fabuł, nawet najbardziej inspirująca "Straż przyboczna" ("Yojimbo") Kurosawy, nie miała takiego wpływu na powstanie "Usagiego Yojimbo", jak historyczna postać, Miyamato Musashi. Musashi był samurajem sławnym ze swych doskonałych umiejętności. Tak sławnym, że historia wciąż o nim pamięta w czym wydatnie pomogły dwie napisane przez niego książki. Jedna z nich, "Książka pięciu pierścieni" ("Go-Rin-No-Sho"), traktująca o strategii walki, na przełomie lat 70. i 80. ubiegłego wieku służyła szefom amerykańskich korporacji jako poradnik w walce, jakiej autor sobie nie wyobrażał. Musashi wychował się w małej wiosce na prowincji Japonii, gdzie mieszkał bez ojca, samuraja. Jednak każda wizyta u niego była pretekstem do treningu. Bardzo dobrego treningu, gdyż już jako trzynastolatek (!) Musashi zabił w pojedynku swego pierwszego przeciwnika. W ciągu następnych ośmiu lat zdobył takie umiejętności, że mógł pewnie wyruszyć na swą Musha Shugyo. Musha Shugyo, czyli wędrówka samuraja w celu znalezienia kandydatów do pojedynków, podnoszących umiejętności, była bardzo popularna w okresie Edo. Wtedy to po okresie wojen domowych nastał spokój i większość samurajów stała się zbędna. Wielu z nich podejmowało wtedy Musha Shugyo. Można powiedzieć, że właśnie o tym opowiada cała seria o Usagim. Musashi zdobył sławę, gdy pokonał trzech członków poważanego rodu. Każdy z nich był szanowany za ich umiejętności w walkach na miecze. Żaden nie sprawił samurajowi trudności. Na podróżach spędził osiem lat, następnie założył własną szkołę walki, aby po kilku latach spokoju wrócić na szlak. Jako, że Miyamato Musashi był człowiekiem, bohater wymyślony przez Sakai też miał nim być. Jednak jak autor twierdzi, narysował on pewnego razu królika na wzór samuraja i stwierdził, że to jest to! Królik ów był niewielki i miał czarne włosy, które wraz z uszami były związane w charakterystyczny dla samurai sposób. Dochodziły do tego te typowo królicze ząbki z przodu i mieliśmy już Miyamato Usagiego. Jedno można o nim powiedzieć: wyglądał tragicznie. Sami możecie ocenić na rysunku. Na szczęście w kolejnym projekcie czarne włosy znikły. Zaś "trzeci" Usagi był już niemal tym Usagim, którego znamy ze wydanych u nas tomów. Piszę "niemal", gdyż jego postać nieznacznie ewoluowała; teraz jest, jak widać, bardziej ludzka. Sakai zauważył ten fakt gdzieś koło numeru piątego. Jak mówi, wynika to z faktu, iż historie stały się bardziej poważne. W październiku 1984r. Miyamato Usagi zaprezentowany został w krótkiej, ośmioplanszowej historii bez tytułu (ten został nadany przy jej kolejnych przedrukach i brzmi "The Goblin of Adachigahara"). Opublikowano ją w drugim numerze magazynu komiksowego "Albedo" skupiającego się na historiach z udziałem zwierząt zamiast ludzi. I, jak to zwykle na początku bywa z tymi "wielkimi", przeszła bez większego entuzjazmu. Oczywiście teraz dostanie tego numeru jest niemal niemożliwe, gdyż nie zrobiono żadnych dodruków. Nie było jednak beznadziejnie; historia była dobra, więc Stan napisał jeszcze dwie, które także zostały opublikowane. Można powiedzieć, że miał dużo szczęścia, gdyż mniej więcej w tym czasie Eastman i Laird stworzyli komiks pt. "Teenage Mutant Ninja Turtles". Wg "Produktu" nie można oceniać tego tytułu na podstawie emitowanych, także u nas, kreskówek. Jako że nie czytałempozostaje mi tylko wierzyć; natomiast faktem jest, iż to dzięki tym wyrośniętym żółwiom w drugiej połowie lat 80. nastała moda na czarno-białe komiksy. A to naturalnie bardzo pomogło "UY". Komiks zaczął być publikowany w "Critters" (wyd. Fantagraphics Books), magazynie o podobnym profilu co "Albedo". W wyniku jego rosnącej popularności rok później wydawnictwo postanowiło rozpocząć serię poświęconą tylko i wyłącznie Usagiemu. Ten mimo to wciąż pojawiał się w "Critters". Seria była dwumiesięcznikiem za wyjątkiem wakacji, gdy kolejne numery publikowano co miesiąc. Poza nią pojawiały się też pozycje, będące czymś pomiędzy wydaniami zbiorczymi, a osobną publikacją. Były chudsze, zawierały parę starych historii, ale były też całkowicie nowe. Sakai zyskał swobodę, o jakiej nie mógł nawet marzyć tworząc dla magazynów komiksowych. Tam opowieści o Usagim pojawiały się raz na jakiś czas. Jako zeszyty, co dwa miesiące. To pozwoliło mu na rozwinięcie świata, który tworzył. Pierwsze cztery zeszyty to opowieść o przeszłości Usagiego. Można tam przeczytać o pobycie i nauce u mistrza Katsuichi, o pierwszej miłości, która później poślubi jego rywala z wioski. Historia zamieszczona w drugim numerze "Albedo" mówi o tym, co działo się z Usagim po wielkiej bitwie podczas, której został roninem. Ta z czwartego numeru serii opowiada o samej bitwie. Tam właśnie zginął Lord Mifune, któremu Usagi służył i któremu, aby obronić jego honor, musiał obciąć głowę. Tam ów królik-samuraj zdobył bliznę nad lewym okiem. W innych zeszytach przeczytać można o innych postaciach, jak np. Gennosuke (o okolicznościach w jakich stracił róg). Wreszcie wspomniany wyżej boom wygasł. Mnogość czarno białych pozycji, których wyrosło jak grzybów po deszczu, została poważnie zredukowana, głównie o te, które istniały tylko, by wykorzystać chwilową modę. Nie powinno to dziwić nikogo kto wie, co się wtedy pojawiało. Na rynku zaistniały tytuły, które w normalnych warunkach nie miałyby najmniejszych szans na przetrwanie. Dobrym przykładem jest komiks "Adolescent Radioactive Black Belt Hamsters" ("Młodzieńcze radioaktywne chomiki z czarnym pasem"). Sam tytuł mówi wszystko. Właśnie z powodu tego typu pozycji (a było ich dużo więcej) okres boomu jest określany w dziejach amerykańskiego komiksu jako ten niechlubny. Sakai wystraszył się, że jego komiksy stracą czytelników i zaczął szukać wydawcy, który zgodziłby się na publikację kolorowego "UY". Zajęła się tym firma Mirage, notabene wydająca żółwi ninja. Seria "Usagi Yojimbo", wydawana przez Fantagraphics Books zakończona została na numerze trzydziestym ósmym, zaś nowy wydawca dał jej nową numerację. Jak to mówią Amerykanie, seria została zrestartowana. Z rogu obfitości Fantagraphics pozostały tylko wydania zbiorcze. Mirage wydawał "UY" jako dwumiesięcznik i trwałoby to dalej, gdyż wyniki sprzedaży były więcej niż dobre. Co się stało, że seria została zakończona na szesnastym numerze? Prawdopodobnie fani nigdy się tego nie dowiedzą; wszelkie pytania zbywane są nic nie znaczącymi odpowiedziami. Faktem jest, iż Sakai został zmuszony do szukania kolejnego wydawcy. Została nim znana wszem i wobec firma Dark Horse (od trzydziestego numeru imprint Maverick). Zaczęła ostrożnie publikowaną comiesięcznie trzyczęściową czarno-białą miniserią, która to urosła do pięciu części. Następnie przemieniła się w wydawaną dziewięć razy do roku serię, kontynuowaną do dziś (do tej pory ukazało się dokładnie 60 numerów). Dark Horse drukuje też wydania zbiorcze. Co ciekawe pierwsze dwa (odpowiednio numer osiem i dziewięć; wydane już w Polsce) zbierają niemal wszystkie zeszyty wydane przez Mirage. Pozostałe znajdują się w kolejnym tomiku wraz z pierwszymi numerami spod skrzydeł Dark Horse. Wszystkie w czerni i bieli. Jako że wygląda na to, iż Egmont ma umowę tylko z DH, należy cieszyć się, iż sam Mirage nie wydawał tych tomików. Patrząc z perspektywy czasu jasno widać, iż "Usagi Yojimbo" zdobył popularność na fali mody z połowy lat osiemdziesiątych. Jednak jak wszystko, co modne, czarno-białe komiksy tworzone pod publiczkę wcześniej czy później upadły i pozostały te naprawdę wartościowe. "UY" nie potrzebował i nie potrzebuje koloru; jest na tyle dobry, że może bronić się bez niego. Mało tego, jako komiks czarno-biały wygląda lepiej. Sam Sakai twierdzi, że taki właśnie woli. Jego zdaniem amerykańscy koloryści zbyt często posługują się nim tylko po to, by przykryć niedociągnięcia rysunku. Co gorsze, zdarza im się także zamalować jego dobre strony. Na szczęście w kierownictwie Dark Horse nie siedzą typowi twardogłowi i możemy czytać przygody Miyamato Usagiego zgodne z wizją twórcy. hans Źródła: |
|||||||||||||||||||||||||||||||||||||