Doktor Giraud & Pan Gir/Moebius - niepotrzebne skreślić
Przyznaję, że tytuł tego artykułu brzmi nieco dziwnie, jednak dość
dokładnie opisuje przypadek pewnego słynnego Francuza, o którym będzie
tutaj mowa. Chodzi mianowicie o jednego z najsłynniejszych francuskich
grafików, a mianowicie Jeana Girauda. Artysta ten, w ciągu wielu
lat swojej (trwającej zresztą do dzisiaj) kariery, używał do podpisywania
swoich prac dwóch różnych pseudonimów i własnego nazwiska - stąd właśnie
wziął się taki, nieco przewrotny tytuł artykułu.
Giraud jest szeroko znany w Europie, jako utalentowany twórca
komiksów o tematyce science fiction, czy też surrealistycznych westernów,
ale trzeba szczerze powiedzieć, że jego sława, obejmuje właściwie tylko
"Stary kontynent". W Ameryce jego prace nie są tak
znane i cenione, chociaż i na tamtejszy rynek tworzył liczne projekty
jak np. "Silver Surfer". Jednak komiksy to tylko cześć
"twórczego spektrum" artysty. Nawet jeśli ktoś w ogóle ich
nie czyta, to i tak prawdopodobnie (pewnie nawet nieświadomie), miał
styczność z talentem Girauda, chociażby oglądając takie hollywoodzkie
przeboje kinowe jak: "Alien" w rezyserii Ridley'a Scotta,
"Tron" z Wytwórni Disney'a, czy "Piąty element"
w reżyserii Luca Bessona. Jak widać jest to artysta bardzo wszechstronny
i trudno w jednym artykule dokładnie opisać wszystkie jego dokonania
i dzieła. Postaram się więc w tutaj przedstawić w miarę dokładnie zarys
jego twórczości, z dokładniejszymi (w miarę możliwości) opisami najważniejszych
dokonań.
Jak to się zaczęło - wczesne lata twórczości
Jean Giraud urodził się w 1938 roku w Paryżu. Podobno już od
najmłodszych lat, lubił opowiadania fantastyczne i paski komiksowe,
drukowane w licznych gazetach. Mając 16 lat rozpoczął naukę w
"Instytucie Sztuki Użytkowej", powoli rozwijając swój
talent. Jednak prawdziwą szkołą dla niego jako grafika od początku było
poletko komiksowe. W 1956, jeszcze zanim skończył 18 lat,
rysował swoje własne paski komiksowe, (seria "Frank i Jeremie")
dla magazynu "Far West" (Daleki Zachód). Nieco później
jego pracodawcami stały się dwa katolickie magazyny "Ames vaillantes"
i "Coeurs vaillants", dla których cyklicznie tworzył
krótkie (2-4 stronicowe) paski komiksowe i okazjonalnie także okładki.
|
|
|
|
Końcówkę lat pięćdziesiątych (a dokładnie lata 1958-59) spędził
Giraud w służbie wojskowej, co na jakiś czas przystopowało rozwój jego
kariery jako grafika. Jednak już na początku roku 1961, niedługo
po rozstaniu z armią, został uczniem Josepha Gilliana, szerzej
znanego wówczas jako "Jije". Gillian był grafikiem
o ugruntowanej na rynku pozycji, rysującym dla wiodących francuskich
magazynów komiksowych. W wyniku współpracy obydwu panów pojawił się
44 stronicowy komiks p.t. "Jerry Spring". Był to western,
rysowany dla magazynu "Spirou". Całość komiksu ukazała
się w pięciu kolejnych numerach pisma. Dobrym podsumowaniem tego okresu
twórczości Girauda, są słowa z utworu naszej rodzimej "Paktofoniki":
"zdarzenie każde ma skutki poważne". Temat dzikiego zachodu,
podjął bowiem Giraud ponownie już w dwa lata później w komiksie, który
jest jednym z najbardziej znanych jego dzieł i który stał się dla niego
przepustką do wielkiej kariery. Chodzi o powstały we współpracy z Jean-Michelem
Charlierem, cykl o przygodach porucznika "Blueberry'ego".
Porucznik Blueberry
|
|
|
|
Publikacja tego tytułu, rozpoczęła się w 210 numerze magazynu
"Pilote", wydanym 31 października 1963 roku.
Pierwszy odcinek, był zatytułowany "Fort Navajo". Historia
ta, została zawarta w sumie na 46 stronach. Blueberry (po naszemu Borówka
;>), odniósł duży sukces i wkrótce został wydany w formie albumu,
do którego okładkę wykonał Jije. Patrząc na kadry z tego pierwszego
komiksu, można się nieco zdziwić, trudno bowiem w tych rysunkach rozpoznać
charakterystyczną kreskę Girauda. Jego własny, łatwo rozpoznawalny styl
miał bowiem dopiero zostać wypracowany w wyniku ewolucji, wraz z powstawaniem
kolejnych dzieł. Dla porównania umieszczam dwa paski z pierwszej części
serii ("Fort Navajo") z 1963, oraz pochodzącego
z 1990 roku albumu "Arizona Love". Nie są one
może zbyt dobrej jakości, ale widać zdecydowaną różnicę w stylu ich
rysowania, o której zaobserwowanie chodzi. W momencie, kiedy czytacie
ten tekst do naszych rodzimych sklepów trafiły już dwa pierwsze tomy
przygód Bluberry'ego z wydawnictwa "Podsiedlik, Raniowski i
S-ka".
Niezauważone narodziny bohatera
Uważny czytelnik zauważył zapewne, że w tym co napisałem dotychczas,
starałem się unikać słowa "Moebius" a to dlatego, że
Giraud zaczął używać tego pseudonimu dopiero w tym samym roku, w którym
pojawiła się postać Blueberry'ego. Tak to właśnie było - w roku
1963 obok "Porucznika Borówki", "narodził się"
także Moebius. W magazynie prezentującym czarny humor, zatytułowanym
"Hara Kiri", pojawił się niespodziewanie nowy artysta.
Prawie nikt się jednak nie domyślił, że Moebius i Giraud to jedna i
ta sama osoba. Rysunek który widzicie w tym akapicie, to prawdopodobnie
jeden z pierwszych, który został opatrzony charakterystycznym logo umieszczonym
u dołu kadru. Moebius w kolejnych latach (1963-64) narysował
21 pasków komiksowych dla "Hara Kiri", a potem nagle
zniknął z komiksowej mapy Europy na blisko 10 lat...
Przez kolejne lata dekady lat 60-ych, a także przez pierwsze lata następnej,
Giraud kontynuował rysowanie kolejnych przygód "Blueberry'ego"
(podpisywanych własnym nazwiskiem), wydawanych w mniej więcej równych
odstępach czasu. Dodatkowo jako Gir, narysował wiele innych historii,
głównie dla "Pilote", z którym był niezmiennie i silnie
związany. Niektóre były jego własnymi produkcjami, a inne były rysowane
do scenariuszy takich artystów, jak np. Auclair, czy Tardi.
Jego styl jako Gira był inny, niż dzieła podpisywane pełnym nazwiskiem
i w wielu przypadkach bardzo przypominały kreskę (o zgrozo!), jaką były
rysowane komiksy amerykańskie. Przykładowy kadr umieszczony poniżej,
pochodzi z komiksu. "Y a Pas Moyen", z 645 numeru
"Pilote", wydanym w marcu 1972 roku.
Styl rysowania Girauda nieustannie ewoluował. W styczniu 1973,
"Pilote" opublikował "La Deviation",
siedmiostronicowy, czarno-biały komiks opisującym surrealistyczne wakacje
grupy turystów. Praca była podpisana pseudonimem "Gir",
jednak dla kogoś, kto znał również prace sygnowane pełnym nazwiskiem
nie stanowiło tajemnicy, że Gir i Giraud to jedna i ta sama osoba. Trzeba
wyraźnie zaznaczyć, że artysta w nieco odmiennym stylu rysował komiksy
podpisywane pełnym nazwiskiem, a inaczej te podpisywane jako Gir. A
jednak w tym jednym dziele, spotkały się i połączyły dwa odrębne dotąd
style. Z tego dziwnego melanżu wyłoniło się coś nowego, mianowicie styl
tak charakterystyczny w następnych latach, a sygnowany pseudonimem Moebius.
Może to jeszcze nie było dokładnie TO, ale już było widać o co chodzi...
ciąg dalszy na następnej stronie
|
|