"Rork" tom 4: "Gwiezdne światło"
Historia zaczyna się bardzo dawno. Co najmniej dziesięć lat temu. Gdzieś
przypadkowo znaleziony album, może od kogoś dostałem w prezencie, może
od kogoś pożyczyłem - nie pamiętam. Rork. Fragmenty. Andreas (szczerze
mówiąc w pierwszej chwili nawet nie wiedziałem, czy autorem jest Andreas,
czy może Rork). W środku kilka epizodów mniej lub bardziej ze sobą połączonych,
których bohaterem jest tajemniczy białowłosy mężczyzna, wyglądający
na 30 lat, a mający ich 300. Niezwykle elegancko narysowany, niezwykle
tajemniczo opowiedziany. Przywodzi na myśl XVII-wieczne ryciny. Dziś
po prawie dziesięciu latach mam w rękach czwartą część z siedmiu. Dekadę
zajęło tej historii osiągnięcie półmetka. Nie jest to wina Andreasa,
który już skończył całą serię, lecz zawirowań historii - jedne wydawnictwa
upadały inne powstawały. Jednak tak długi okres oczekiwania na kolejne
odcinki dodaje historii pewnego smaczku. Nieposkromiony apetyt na odpowiedzi
jest wpisany w ten komiks.
Nie wiadomo kim dokładnie jest Rork. Wiadomo, że nie pochodzi z tego
świata, wiadomo, że się nie starzeje, wiadomo, że posiada zdolności,
których nie posiadają zwykli śmiertelnicy, wiadomo, że jest dość ważnym
elementem całości, jaką jest wszechświat. Wiadomo też, że Rork jest
osobą, która szuka odpowiedzi na wszystkie pytania, choć jak sam twierdzi,
zawsze jest o jedno pytanie więcej, niż odpowiedzi.
Trudno jest pisać o czwartym albumie w oderwaniu od pozostałych. Wyraźnie
widać, że jest to jedna siódma część pewnej całości. Rork na wezwanie
kapłanki przybywa do wioski znajdującej się gdzieś na środku pustyni.
Za dwa dni ma odbyć się tajemniczy rytuał. Pomimo tego, że nikt do końca
nie wie jaki będzie efekt tego rytuału, znajduje się kilka osób, które
pokładają w nim nadzieje na przekroczenie granic jakie wyznaczają im
ich własne ciała. Niczym alchemicy czy kabaliści bohaterowie próbują
posiąść tajemnice, które nie są dane zwykłym śmiertelnikom. "A
korzyści?" "Wiedza." "Dla kogo? Dla Ciebie!"
"Dla wszystkich!"
Andreas nie podlizuje się gustom wychowanym na popie i estetyce MTV.
Nie epatuje fajerwerkami, strzelaniną, pościgami, trupami czy superbohaterami.
Wprowadza czytelnika w specyficzny trans. Każe mu zwolnić, hipnotyzuje
go. Co chwila objawia jakiś nowy fragment tajemnicy, ale robi to w taki
sposób, że do końca nie można być pewnym czy widziało się to, co się
widziało. Pewne szczegóły zauważa się jak gdyby kątem oka, aby zauważyć
inne należy zwolnić, przyjrzeć się planszy, która podzielona jest na
mnóstwo kadrów, różniących się tylko drobnym szczegółem, aby tę różnicę
dostrzec należy się skoncentrować, by wyłowić to co ważne. Tak samo
jak podczas alchemicznej przemiany: chwila nieuwagi i ołów nie zamieni
się w złoto.
Transowość "Gwiezdnego światła", uzyskana jest dzięki orientalnemu,
przywodzącemu na myśl buddyzm, charakterowi rysunku. Kapłanka przypomina
gejszę, stroje i wnętrza inspirowane są tradycją Dalekiego Wschodu.
Plansze są precyzyjnie przemyślane i komponowane według zasad symetrii,
powtórzenia oraz klasycznej zasady "złotego środka".
Transowość ta jest, niestety, przerywana od czasu do czasu. Po pierwsze
przez niechlujną korektę albo tłumaczenie (nomen omen nie doszukałem
się informacji kto jest tłumaczem), co jakiś czas powtarzają się irytujące
błędy językowe: "w każdym bądź razie" i "okres czasu".
Po drugie wtedy, gdy Andreas próbuje na kartach komiksu przemycić naiwną
ideologię w stylu Thorgala: "Idźcie do domu. Nie potrzebujecie
władcy. Możecie rządzić się sami." "Spróbujemy." Na szczęście
ideologia zajmuje tylko pół strony z 56 składających się na album. Mam
nadzieję, że to tylko króciutka niedyspozycja Andreasa i że Rork nie
założy w następnych odcinkach rodziny z którą będzie chciał żyć w spokoju
gdzieś na odludziu, zapomniany przez bogów. Mam nadzieję, że będzie
próbował wciąż odkryć Tajemnicę.
Zawsze jest o jedno pytanie więcej niż odpowiedzi.
kamil.macejko
Scenariusz i rysunki: Andreas
Wydawca: Twój komiks
Format A4, 56 stron
Cena: 18,90 zł
|
|