"Damulka warta grzechu"

Życie w Mieście Grzechu nie należy do najweselszych, a tym bardziej do przyjemnych i łatwych. Niemal każdy przedstawiony w serii bohater zdążył już przemienić swe życie w piekło. Po trzech komiksach z serii staje się to łatwo zauważalne.

Dwight, kolejny zgnębiony mieszkaniec Starego Miasta, zajmuje się swymi zwyczajnymi sprawami (spotykamy go, kiedy ratuje dziwkę z rąk jej klienta) do czasu, gdy dzwoni do niego Ava - tytułowa Damulka warta grzechu (według oryginalnego tytułu Damulka, dla której warto zabić, ale chyba można zrozumieć tą swobodę tłumacza) - kobieta, która doprowadziła Dwighta do obecnego, nieprzyjemnego stanu psychicznego ("Życie to piekło" itp.). Jak? Prosty schemat - najpierw szaleńcza miłość, następnie konkurent z portfelem pękającym od kart kredytowych i szybki wybór Damulki. Proste, ale bardzo nieprzyjemne. Bądź co bądź Ava powraca do życia Dwighta i doprowadza do spotkania. A to oczywiście pociąga kłopoty. Duże kłopoty, wszak "Damulka warta grzechu" to 204-stronicowa księga. I zapewniam, że ze strony na stronę jest coraz ciekawiej.

Scenariusz to rasowy czarny kryminał z milczącymi (no, chyba że chodzi o monologi wewnętrzne - te są tak pokaźne, jak świetne), twardymi typami, pięknymi i niebezpiecznymi kobietami, wszechobecnym bezprawiem, a raczej prawem mocniejszego oraz zdawałoby się wieczną nocą. Jestem pełen podziwu dla klimatu, jaki potrafi wytworzyć Miller w każdym z wydanych w Polsce tomów "Sin City". Oczywiście, żeby to się udało, życie bohaterów nie może należeć do łatwych i przyjemnych. Tak też jest - każdy dba o własne interesy i najczęściej pomoc trzeba sobie ciężko wywalczyć, zaś bez znajomości człowiek szybko umiera. Życie poszczególnych osób najczęściej jest po prostu, jak to sami określają, piekłem. Tu należy wymienić przede wszystkim Dwighta i Marva, który odgrywa ważną rolę w tym albumie. Poza tym jest oczywiście sceneria - noc, zadymione bary i ciekawe postacie, których ilość sprawia wrażenie ruchliwego życia miasta. Oczywiście klimat klimatem, ale bez fabuły się nie obędzie, a ta jest doprawdy wystrzałowa. Historia niesamowicie wciąga - początkowo klimatem. Później motorem jest już głównie pędząca wciąż do przodu historia. Komiks jest gruby i - mimo wielu całostronicowych, przepięknych ilustracji - dzieje się bardzo dużo.

Jeśli już wspomniałem o ilustracjach, to trzeba nadmienić, że są one równie godne podziwu, co scenariusz. To, co potrafi zrobić Miller, przy skromności środków, jakimi się posługuje, jest zaskakujące. Nigdy wcześniej nie widziałem tak doskonale oddanej atmosfery zadymionych barów - powala sama pomysłowość rysownika. Równie świetnie wyglądają kadry z mrocznego pokoju Dwighta, rozjaśnianego jedynie przez światło wpadające przez żaluzje. Przedstawienie sylwetek oświetlonych w ten sposób to prawdziwe dzieło. No i oczywiście wskakujący i wylatujący przez okna ludzie - to już znany, ale wciąż bardzo lubiany motyw. Miller widocznie o tym wiedział, gdyż podobne kadry możemy tu podziwiać wielokrotnie. Na koniec dodać należy świetne zastosowanie onomatopei. Andreas twierdził, że onomatopeje niszczą piękno rysunku, dlatego też starał się je ograniczać. Miller udowadnia, że dobrze przemyślane mogą wyglądać doskonale i cieszyć oko nawet przy takiej oprawie, jaką posiada "Damulka warta grzechu".

Chwila uwagi należy się przeplataniu różnych historii z Miasta Grzechu. Polecam po przeczytaniu "Damulki" zajrzeć do wcześniej wydanych tomów. Samo ustalenie chronologii jest świetną zabawą, która na razie nie należy do najtrudniejszych.

Kilka słów o polskim wydaniu. Niestety, zauważyłem przykrą tendencję, iż gdy zaczynam przechodzić do tego punktu kończą się pochwały. Nie będę się tu jednak wywnętrzał na temat niedoskonałej czerni (a takowa jest), gdyż to chyba wystarczy napomknąć. Ważniejsze wydaje mi się tłumaczenie. Wierzyłem, że po grandzie, jaką wykonał przy tłumaczeniu poprzednich komiksów, Egmont zrezygnuje z usług pana Kreczmara. Najwidoczniej moja wiara była bezsensowna. Dziwne, bo Tomasz Kreczmar to po prostu słaby tłumacz. Co prawda nie czytałem oryginału, ale bez tego można zauważyć ślepo tłumaczone zwroty. Przykładowo "Idź do piekła" (angielski zwrot "Go to hell."), które to wyrażenie w języku polskim brzmi nieco dziwnie, a to z powodu istnienia powiedzenia "Idź do diabła". Dziwi też nie odmienianie na jednej stronie rzeczownika fajka. Nie wiem, jak Kreczmar organizuje swą pracę, ale po tak dziwacznych błędach widać, że powinien coś z tym zrobić.

I ostatnia sprawa - podobnie jak w "Usagim Yojimbo" stosowana jest komputerowa czcionka, która przy tak wysmakowanej oprawie graficznej po prostu razi. Przydałaby się chyba większa konkurencja dla Egmontu w zakresie edytorskim. Póki co cieszmy się tym, co mamy, gdyż to jest wciąż dużo - pięknie narysowany i świetnie napisany czarny kryminał.

hans

Inne opinie

Każdy przyzna, że cienizna

Zastanawiam się, czy ja przypadkiem nie dostałem w swoje ręce jakiegoś innego, wybrakowanego egzemplarza "Damulki...". Po przeczytaniu miałem wiele wątpliwości, ale jednego byłem pewien. To najsłabsza jak dotąd część "Miasta Grzechu" jaką miałem okazję czytać po polsku.

Miller jako scenarzysta poważnie traci formę. Popełnia jeden wielki błąd: czyni czytelnika wszechwiedzącym. To powoduje, że jego proste w sumie historie (oparte na schemacie: on ją kocha, ona odchodzi, jemu jest smutno) staja się łatwe do przewidzenia. W pierwszym tomie "Miasta Grzechu" kolejne elementy układanki poznajemy wraz z Marvem (a czasami nawet odrobinkę później), co stanowi o niezaprzeczalnej sile tego komiksu. Powoduje, że historię poznajemy tak, jak poznaje ją jej bohater, czyli de facto tak, jakbyśmy w niej uczestniczyli, jakbyśmy chodzili po mrocznych ulicach Miasta.

W "Damulce..." sytuacja jest zupełnie inna. Mamy szanse widzieć to, czego nie widzi główny bohater - Dwight, przez co nie dane jest nam przeżyć jego rozterek, mniej więcej od połowy historii podział na tych dobrych i tych złych jest oczywisty. Poznajemy Miasto Grzechu nie od środka, gdzie każdy krok, każda decyzja może nieść za sobą śmiertelne konsekwencje, ale z pewnej odległości. Siedząc sobie spokojnie w fotelu: kawka, herbatka, muzyczka, ciepełko i obserwujemy poczynania półświatka. Z takiej perspektywy margines jest banalnie prosty, czarno-biały i nudny. Wiadomo co jest dobre, a co jest złe (jak łatwo jest za dnia mówić o znieczulicy w miastach, ale kiedy nocą ktoś kogoś kopie, to z reguły odwracamy wzrok). Miller próbuje wprowadzić zamęt. Takim rzutem na taśmę jest śledztwo prowadzone przez inspektora policji, kiedy to każdy świadek przedstawia mu Dwighta w innym świetle. Mamy tu do czynienia z prawdziwą matnią. Problem tylko w tym, że jako czytelnicy już dawno wiemy co wydarzyło się naprawdę, więc przypomina to zabawę w ciuciubabkę, ale bez opaski na oczach.

Dobrze przynajmniej, że graficznie Miller trzyma poziom. Osobiście czekam na coś więcej.

kamil.macejko

Scenariusz i rysunki: Frank Miller
Tłumaczenie: Tomasz Kreczmar
Wydawca: Egmont Polska
Liczba stron: 204
Format: B5
Oprawa: miękka
Papier: matowy
Druk: czarno-biały
Cena: 25,00 zł