|
|
"Eryk - Ostatni Szrama"
Idzie ku lepszemu. Już nie tylko Egmont, ale i Mandragora promuje polskich
twórców. Rosnąca liczba albumów rodzimych autorów, to obiecująca i optymistyczna
tendencja. Na WSK premierę miało kilka komiksów, które wyszły spod piór i ołówków
Polaków. Jednym z nich jest "Eryk".
Scenarzysta i rysownik w jednej osobie, Filip Myszkowski powinien być wszystkim
dobrze znany, chociażby z łamów pisma "Produkt", w którym to zaprezentował
przygody trójki bohaterów - Emilii, Tanka i Profesora. Charakterystyczny styl
i spore dawki humoru, tkwiące w jego opowieściach, zdążyły zjednać mu rzesze
zwolenników. Kiedy wreszcie Lepsko (pseudonim autora) wydał album, przynajmniej
autor recenzji oczekiwał czegoś wybijającego się ponad przeciętność. Tutaj mała
dygresja - poznany, właśnie na WSK Myszkowski okazał się bardzo sympatycznym
człowiekiem, cierpliwie podpisywał albumy i wyrysowywał w nich bohaterów serii.
Kiedy wychodziłem z sali, przeznaczonej na spotkania z autorami, i z dumą podziwiałem
wizerunek Oseta, wyczarowany w moim egzemplarzu "Eryka", byłem przekonany,
że ten komiks będzie mi się podobał. Tytuł ten więc, już na początku zjednał
sobie moją przychylność. Czy w takim razie wystawię mu, ociekającą kremem laurkę?
Niestety nie.
Przedstawiona historia jest prościutka, jak abecadło. Żadnych zwrotów akcji,
momentów niepewności, czy scen mrożących krew w żyłach. Lekko poprowadzona fabuła
- dojechanie z punktu A do punktu B, bez nawet jednego zakrętu. Wykreowany świat
nie jest jakoś specjalnie oryginalny, tym niemniej nie można odmówić mu uroku.
Wszystko jest ładne, pozytywne i radosne. Nawet w więzieniu dla najbardziej
niebezpiecznych przestępców jest fajnie i wesoło. I co? I nic. Perypetie naszego
tria nie są w stanie wciągnąć, a co gorsza, nie śmieszą! To już poważny zarzut,
gdyż jedną z największych zalet cyklu o Emilii, Tanku i Profesorze był humor.
Tutaj, gdzieś po drodze się ulatnia, wraz z zaciekawieniem czytelnika. Nie wiem
czemu, ale "Eryk" bardzo silnie kojarzy mi się z serią "Dawid
i Sandy" - podobny świat, klimat i tempo opowieści. Odnoszę też wrażenie,
że Myszkowskiemu zależało na stworzeniu komiksu, skierowanego właśnie do młodszego
czytelnika. Żadnych przekleństw, obcinanych penisów, czy cycków Emilii - czyli
tego wszystkiego, co znamy z "Produktu". Szkoda. No może tych obcinanych
penisów szkoda trochę mniej.
Warstwa graficzna to klasyczny Lepkso. Efektowny b&w, momentami naprawdę
piękne kadry i ogromny warsztat. Ogląda się to z prawdziwą przyjemnością. To
wrażenie blednie, gdy zechcemy sprawdzić, co takiego jest napisane w dymkach.
Mimo wszystko, warto po ten komiks sięgnąć. Biorąc pod uwagę objętość i jakość
wydania (kreda), to pozycja naprawdę tania. Oferuje kilka chwil rozrywki w towarzystwie
dobrze nam znanych i lubianych postaci. Nie zachwyca, ale nie jest to tytuł
zły. Ot, trochę tylko szkoda zmarnowanego potencjału. Aż strach pomyśleć, jak
dobry komiks to mógłby być.
pookie
Scenariusz i rysunki: Filip Myszkowski
Wydawca: Mandragora
Liczba stron: 64
Druk: czarno-biały
Dystrybucja: księgarnie
Cena: 9,90 zł
|
|
|