|
|
"Wolverine: Origin"
część 4: "Piekło i niebo"
Stało się! Kolejny numer "Origin" trafił na nasze półki sklepowe.
Parafrazując słowa pana Kuby W.: "Panie Jenkins - dziękujemy ci za kolejną
dawkę rozrywki, a teraz idę napisać podanie o rozstrzelanie".
Wybaczcie mi moje jakże "optymistyczne" nastawienie, ale to, co
się dzieje w tym komiksie, to jawna kpina. Kpina z czytelnika, na dodatek. Dlatego
dziś nie będę już nikogo odstraszał od zakupu tego komiksu (mam nadzieję, że
udało mi się to w recenzji części trzeciej), lecz upewnię w przekonaniu spełnienia
dobrego uczynku tych, którzy już trzymają się od niego z daleka.
A zacznę standardowo od fabuły: lanie wody. Istne lanie wody. "Fabuły
nie stwierdzono", jak zwykł mawiać mój znajomy. Przez prawie 90% zeszytu
jesteśmy świadkami zatargów pomiędzy Jamesem/Loganem i Cookie Malonem, obozowym
kucharzem. Żeby było weselej, w międzyczasie mamy bliżej nieokreślony skok czasowy
(ok. 1,5 - 2 lat), podczas którego James/Logan nabiera całkiem sporo masy mięśniowej
i w pewnym stopniu opanowuje sztukę niemalże bezszelestnego polowania na sarny.
Być może Jenkins chciał w ten sposób przedstawić, jak hartował się Logan i jak
przebiegała jego wewnętrzna metamorfoza z zagubionego chłopaka w twardego, zdecydowanego
mężczyznę. Niestety, ja nigdzie takich "międzywierszowych" przesłanek
nie dostrzegłem. Do tego dochodzi koszmarnie infantylny dialog Rose i Jamesa/Logana...
Ajajaj... "Bida z nędzą", jak mawia inny mój znajomy...
W kwestii oprawy wizualnej, pierwsze, co rzuca się w oczy, to ogromna (nawet
jak na słynącego już z tego Kuberta) nierówność kreski. Jak dotychczas, chyba
najbardziej wyraźna nierówność. Zdarzają się czasem kadry, które wręcz wołają
o pomstę do nieba. Lecz trafiają się również takie (i to w całkiem sporej ilości),
które wprost zachwycają. Kolory (poza bardzo niewieloma wyjątkami) są raczej
standardowe, a ich magia objawia się jedynie na tych kilku lepszych kadrach.
Ogólny efekt jest taki, że ponad połowa komiksu wygląda na robioną w pośpiechu,
żeby mieć czas na odpowiednie "dopieszczenie" tych paru wyróżniających
się obrazków.
Po raz kolejny przyczepię się również do podtytułu zeszytu. Tym razem jest
to "Piekło i niebo". Jeśli traktować te kilka słów na równi z poziomem,
na którym utrzymuje się sam komiks, to nie mają one najmniejszego sensu, bo
ni w ząb nie pasują do treści. Piekło może i jest, ale nieba w stosunku do niego
w tym zeszycie nie uświadczymy. Można by przyjąć, że jest to metafora, opisująca
stan ducha dwójki uciekinierów, ich pobyt w kanadyjskim "piekle" i
duchowe dążenie do odnalezienia "nieba". Ale takie przesłanie jest
stanowczo zbyt skomplikowane (jak na ten komiks), aby było prawdziwe...
A tak całkiem serio: nie wiem, jak głęboko można upaść, ale "Origin"
nieuchronnie stacza się po równi pochyłej. Moja obawa z recenzji #3 zmieniła
się już w przypuszczenie: Jenkins pewnie zrobi z tym komiksem (a w zasadzie
z jego zakończeniem) to, co zrobił z "Universe". A jeśli zeszyt piąty,
"Objawienie", będzie taki sam, jak "Piekło i niebo" (czego
się niestety spodziewam), to przypuszczenie zmieni się w przekonanie.
Dr_Greenthumb
Scenariusz: Paul Jenkins
Szkic: Andy Kubert
Kolory: Richard Isanove
Okładka: Joe Quesada i Richard Isanove
Tłumaczenie: Orkanaugorze
Wydawca: Mandragora
Liczba stron: 24
Format: B5
Oprawa: miękka
Druk: kolor
Dystrybucja: kioski
Częstotliwość: miesięcznik
Cena: 8,00 zł
|
|
|