"Thorgal" tom 27: "Barbarzyńca"

"Barbarzyńca" wita nas obrazem Thorgala i Tiago osadzonych w niewoli u handlarza niewolników. Jak się okazuje, Iliena i Aaricia wraz z dziećmi także zostały pojmane. Jednak początek albumu to także scena, gdy wykupuje ich zarządca jakiegoś nieokreślonego przez autorów imperatora. Nie robi on tego z dobroci serca, wręcz przeciwnie - potrzebuje ludzi jako zwierzynę na polowanie, które urządza.

Dwudziesty siódmy "Thorgal" względem poprzedniego stanowi mały wzrost formy, jednak to chyba nie stanowi dla autorów specjalnej trudności. W końcu nie było jeszcze tak tragicznego albumu jak "Królestwo pod piaskiem". To, co w "Barbarzyńcy" cieszy przede wszystkim, to powrót jednej z rzeczy, które stanowiły o powodzeniu serii: srogiego, okrutnego świata, wobec którego Thorgal - idealista i takaż jego rodzina stanowili kontrast. Ten zaś sprawiał, że wydarzenia były bardziej dramatyczne, zaś kolejny cios bezlitosnego świata w szukającą spokoju, nie chcącą nikomu wadzić rodzinę odbierany był z większym uczuciem. Znów mamy świat taki jak dawniej i jest to najmocniejsza strona albumu.

Bohaterowie wpadają w ręce ludzi nie mających odrobiny szacunku dla drugiej osoby. Cenią oni człowieka tylko pod jednym względem - jako coś, co potrafi zabić nudę, odgrywając rolę ofiary w ich okrutnych zabawach. Dla nich największą przyjemność stanowi cierpienie innych ludzi, psychiczne i fizyczne. A wśród takich osób znalazł się Thorgal, człowiek, który bez powodu nie zabije nawet turkawki. Ten album to nie bajka, to nie "Błękitna zaraza", gdzie pod koniec obaj bracia nagle się godzą i darują wszystkim wolność. To okrutny, mroczny padół, tak jak to było za najlepszych czasów.

Tak się stało, że w związku z tym pojawiło się w albumie śmieszne zdanie, które wypowiedział Tiago zaskoczony tym, co się wokół niego dzieje: "Twój świat to smutny świat, Thorgalu. Wolałbym mój." Cóż, przynajmniej można się pośmiać, ale jest to też dobry pretekst, by wspomnieć, że seria nie uwolniła się od wady toczącej ją od kilku albumów - od drętwych dialogów. Mam tu na myśli głównie pompatyczne teksty pełne patosu wygłaszane podczas najzwyklejszych czynności. To po prostu śmieszy, gdy na pytanie "skąd pochodzisz?" Thorgal opowiada skróconą historię swojego życia.

Bardzo dobrze zarysowane zostały postacie zarządcy i jego syna, osoby, o których wspominałem wyżej. (Zwracam uwagę, iż napisałem "zarysowane", nie oczekujcie studium dekadentyzmu - w końcu "Thorgal" to nie komiks z wyższej półki.) Zblazowani, bezduszni, sadystyczni, a każdy z innych powodów. Syn, bo zawsze otrzymywał wszystko, czego sobie zażyczył, a ojciec, bo jest już zmęczony i przyjmuje wszystko z lekkim fatalizmem. Sceny ukazujące ich okrutne charaktery należą do najlepszych w komiksie. Niestety, nie ma róży bez kolców - jest jedna scena, w której zachowanie zarządcy nie zostało należycie umotywowane. I nie stanowi to wyjątku - tego typu niekonsekwencja pojawia jeszcze parę razy. Natomiast reszta postaci jest według nowej tradycji mdła, włącznie z Jolanem i Louve. Zresztą charaktery ich rodziców także robią się coraz bardziej niewyraźne. Na szczęście nie tak szybko, jak stało się to w przypadku dzieci.

Wcześniej chwaliłem powrót starego, teraz muszę za to ganić. Fabuła nie zawiera niczego nowego. Polowanie na ludzi i zwycięstwo zwierzyny - co prawda w serii tego jeszcze nie było, ale któż tego nie zna? Pomysł stary jak świat. Turniej łuczniczy? Nędzne popłuczyny po "Łucznikach" - żadnego poczucia rywalizacji, wielkiego święta, tylko kilka strzałów i koniec. Czytelnik się zastanawia, kiedy to minęło. No i zakończenie, na obraz którego nasuwa się tylko jedno (co zdążył już zauważyć nasz rednacz): "Znowu?" Fabuła "Barbarzyńcy" jest tak zwyczajna, że odbiera się ją niemal (poza paroma scenami) bez emocji. Co prawda nie jest przewidywalna, ale tylko dlatego, że na dany moment nie wiadomo, do czego zmierza; co postacie chcą osiągnąć (nie mówię tu o chęci odzyskania wolności przez bohaterów). Scenariusz jest taki, że nawet gdyby scenarzysta się starał, niewiele więcej by z niego wykrzesał.

Z oprawą graficzną jest różnie. Kolory nie należą do najlepszych, ale mają jedną zaletę - są ciemne, co współgra ze światem przedstawionym przez Van Hamme'a. Do tego dochodzą mocne kontury i miejscami wiele czerni.
Natomiast rysunki Rosińskiego pogarszają się z albumu na album. Ciąg dalszy jego słabej formy zwiastowały już przykładowe plansze, udostępnione przez Lombard i oczekiwania się potwierdziły. Pokrzywiona twarz Thorgala wyziera z całego albumu. Gdy jest zarośnięty, nienaturalnie odznaczają się jego usta, zaś kiedy już go ogolą twarz robi się plastikowa. Z innymi postaciami jest podobnie. Źle przedstawia się też Jolan, najlepiej chyba Aaricia, będąca wspomnieniem dawnego geniuszu. Rosiński zrzuca winę na zmęczenie serią. Zabawne, że to on na propozycję Van Hamme'a, aby zakończyć "Thorgala" odpowiedział, że nie widzi przeszkód, by była ona prowadzona bez jednego ze starych twórców.

"Barbarzyńca" jest słaby, co w porównaniu do poprzednich części stanowi postęp. Fabuła to standard z paroma dobrymi i złymi scenami. Rysunki są brzydkie i tylko czasami trafi się kadr, przypominający dawne czasy. Jednak scenariusz wraz z grafiką nadają albumowi jakąś namiastkę charakteru, coś co sprawia, że zapamiętam "Barbarzyńcę" wśród tych dwudziestu siedmiu części. "Thorgal" się nieco poprawił i paradoksalnie, mimo, że jest słaby, cieszy miłośnika serii - w końcu jest lepiej. Ale nie można już chyba liczyć na powrót do dawnej świetności...

hans

Scenariusz: Jean Van Hamme
Rysunki: Grzegorz Rosiński
Kolory: Graza
Tłumaczenie: Wojciech Birek
Wydawca: Egmont Polska
Liczba stron: 48
Format: A4
Oprawa: miękka
Papier: matowy
Druk: kolor
Cena: 16,90 zł