|
|
Piotr "Błendny Komboj" Sawicki
Od komiksu wymagam nieco więcej niż od innych sztuk, jak kino czy literatura.
Wbrew opiniom, jakie nieraz zdarza mi się słyszeć, uważam, że ma on znacznie
większe możliwości w wyrażaniu trudnych, skomplikowanych tematów. Dlatego szczególnie
cenię sobie odważne komiksy w wykonaniu poszukujących twórców, choć niekoniecznie
zaraz awangardowe eksperymenty. W każdym razie wszelkie próby wzbogacenia narracji
komiksowej są u mnie mile widziane. Nie znoszę natomiast pseudo-awangardy przybierającej
napuszoną i hermetyczną formę, lecz pozbawionej myśli - niestety, jest to tendencja,
którą coraz częściej zdarza mi się obserwować we współczesnym polskim komiksie.
Bowiem głównym celem poszukiwań formalnych ma być dotarcie do intelektu lub
emocji czytelnika, poruszenie go obrazem świata, postaci, opowiedzianą historią.
Uważam, że ciężar ten spoczywa przede wszystkim na barkach scenarzysty, dlatego
na szczycie listy moich komiksowych idoli znajdują się mistrzowie opowiadania:
Neil Gaiman, Frank Miller, Hiroki Endo, Garth Ennis, Brian Azzazello, a nade
wszystko Alan Moore - erudyta i filozof, który mnożąc wątki, wprowadzając niespotykane
rozwiązania narracyjne, potrafi jednocześnie przejrzyście opowiadać trzymające
w napięciu i przejmujące historie; potrafi godzić wielką komiksową epikę z fabułą
precyzyjnie skonstruowaną i zapiętą na ostatni guzik. Nie lubię natomiast scenarzystów
w rodzaju Jodorowsky'ego: podobnych ekscentryków albo się uwielbia albo nie
znosi. Ja nie znoszę. Jego historyjki wydają mi się opowiedziane pospiesznie
i chaotycznie, pełne są psychologicznych nieprawdopodobieństw i literackiej
grafomanii. Taki komiksowy Andrzej Żuławski.
Jeśli chodzi o rysunki, to nie mam jakichś szczególnie zorientowanych upodobań.
Dobry rysunek to taki, który dobrze oddaje zamysł scenarzysty. Jeżeli scenariusz
jest zły, to nawet najsprawniejszy rzemieślnik nie pomoże, czego przykładem
jest, obok komiksów Jodorowsky'ego, także "Storm" i "Slaine".
Zdaje sobie z tego sprawę Frank Miller, który jako rysownik zmienia styl za
każdym razem, ilekroć zabiera się do nowego tematu. Choć zdarza mu się wybrać
błędnie ("DK2") to przecież w "Powrocie Mrocznego Rycerza",
"Sin City" i "300" znalazł idealną szatę graficzną dla tego,
co chciał wyrazić. Również rysunki we wczesnych "Sandmanach" bardzo
mi odpowiadają. Często krytykowane za niechlujstwo, które ma wynikać z rozmytych
kolorów, nieregularnie nałożonego tuszu i błędów anatomicznych, idealnie pasują
moim zdaniem do surrealistycznej historii Gaimana, mającej być przecież "jednym
wielkim odchyleniem od normalnego świata". Dlatego sądzę, że szaty graficznej
"Sandmana" nie należy oceniać podług kryteriów realizmu i rzemieślniczej
sprawności.
Tematy? Nie przepadam za fantasy, a science-fiction akceptuję wówczas, kiedy
porusza problemy ogólnoludzkie lub wyolbrzymia sprawy współczesności (jak "Sen
potwora" Bilala czy "Eden" Endo). Wolę jednak realistyczny lub
egzystencjalny komiks dotyczący człowieka we współczesnym świecie - do takich
zaliczam nie tylko "Kaznodzieję", "Signal to Noise" czy
"Niebieskie pigułki", ale również takie monumentalne panoramy społeczeństwa
jak "Powrót Mrocznego Rycerza" i "Watchmen". W ogóle uwielbiam
amerykański komiks superbohaterski, nie tylko z uwagi na fakt, że jest on idealnym
dokumentem epoki w jakiej powstaje. Także ze względu na jego egzystencjalno-psychologiczny
aspekt: zawsze interesował mnie fenomen geniuszu ludzkiego, świętości itp. -
w związku z tym opowieści o dokonujących nadludzkich czynów superherosach czytam
z nie mniejszym zainteresowaniem niż biografie wielkich ludzi. Sądzę, że Leonardo
DaVinci i Batman, Jezus i Daredevil, Mishima i Punisher, Ozzymandias i jego
twórca Alan Moore - są duchowymi braćmi: wszyscy mają w sobie jakiś element
nadczłowieczeństwa.
Należę do pokolenia wychowanego w późnym PRL-u. Dlatego z wielkim sentymentem
wracam do "Relaxów", "Tytusów", komiksów Wróblewskiego i
Polcha. Wracam też do Baranowskiego i Christy, ale już nie z sentymentu lecz
z przekonania o ich ciągłej aktualności. Zwłaszcza Christę uważam za prawdziwego
mistrza komiksu - wśród autorów komediowych zajmuje on na mojej liście zdecydowanie
pierwsze miejsce w skali światowej, jako wspaniały rysownik i właściciel głowy
będącej niezgłębioną kopalnią humoru. Nie będę oryginalny, jeśli napiszę, że
obecnie nie ma on następców.
Ale lubię też humor mniej wyrafinowany, a bardziej bezczelny i swawolny.
Taki, jaki prezentują komiksy "Wilq", "Jeż Jerzy", "Osiedle
Swoboda", "Likwidator" i "Gwiezdna Nabojka". Komiksy
te doskonale zaspokajają potrzebę anarchistycznego wyładowania, ale niekoniecznie
jestem skłonny inspirować się nimi w życiu codziennym.
|
|
|