|
|
"Liga
niezwykłych dżentelmenów" tom 1
|
|
|
|
Kultura anglosaska posiada ciekawy dar przemieniania gatunków jarmarcznych
w dużą sztukę, owocujący nieraz przełomowymi osiągnięciami w różnych gałęziach
kultury. W ten sposób Szekspir zmienił oblicze komedii, Barrie, Carrol i Milne
swoimi książkami wynieśli na wyżyny literaturę dziecięcą; Conan-Doyle stworzył
podstawy dla nowoczesnej powieści kryminalnej; Stevenson i Verne do dziś oczarowują
poziomem swoich fantastycznych opowieści. Wszystkie te rzeczy, a także wiele
innych, jak "Drakula", "Frankenstein", opowiadania Lovecrafta,
powieści Tolkiena... - wszystko to tkwi głęboko zakorzenione w formule literatury
groszowej, nawet
nie wybiega za bardzo poza jej konwencje, ale kunsztem wykonania, świetnością
stylu i wszechobecną alegorią zapewniło sobie miejsce w kanonie arcydzieł
kultury. Podobnie w kinie Reed, Hitchock, czy Kubrick, którzy całe życie obracali
się w kręgu popularnych gatunków, wydali przecież rzeczy, które plasują ich
w czołówce światowej.
Czy mając świadomość tego wszystkiego, będąc wychowanymi na "Piotrusiu
Panie",
"Alicji w Krainie Czarów" i Poe'm; na "Psychozie" Hitchcocka
i "Barrym Lyndonie"
Kubricka - czy powinniśmy jeszcze się zastanawiać, nad czym, jak słychać, wszyscy
się głowią, dlaczego to w szczególności Anglicy zrewolucjonizowali amerykańską
sztukę komiksu? Gaimana nawet ktoś przyrównał do Szekspira, jako do podobnego
reformatora, który wzniósł na wyżyny gatunek straganiarski, i zapewne jest w
tym dużo racji, choć twórca "Sandmana" więcej ma wspólnego z Lewisem
Carrolem. Jednak scenarzyści z Wysp Brytyjskich, jak Gaiman, Ennis, czy Morrison
na ogół
zasymilowali się z rynkiem amerykańskim i z ich towarzystwa jedynie pewien genialny
erudyta z czarną brodą proroka i obłędem w oczach wciąż tkwi po uszy w bogatej
tradycji swojego kraju. Pachnie to paradoksem, bo ilekroć wymienia się nazwisko
Alana Moore'a, to koniecznie z doczepioną łatką "scenarzysty amerykańskiego".
Cóż, tak już jest z geniuszami - każdy z nich to kłębek paradoksów wykluczających
się wzajemnie, nie inaczej jest z Moore'm. Mieszka w Wielkiej Brytanii, skąd
przez ocean kieruje wydawnictwem America's Best Comics; rewolucjonizuje język
komiksu, zachowując jednocześnie sposób kadrowania retro i pracując z rysownikami
o takim stylu graficznym; tematyka większości jego komiksów jest stricte brytyjska
i nawet tak amerykańskie dzieło jak "Watchmen" posiada zewnętrznie
cechy najlepszej angielskiej literatury suspensu, z trzęsieniem ziemi na początku
i istną eksplozją
na końcu. Można więc śmiało powiedzieć, że Moore jest twórcą angielskim niejako
z konieczności publikującym w USA, co jednak nie zmienia faktu, że jest uwielbiany
po obu stronach oceanu, wszędzie gdzie tylko pojawiły się jego komiksy. Wraz
z "Ligą Niezwykłych Dżentelmenów" wreszcie dotarł do nas [autor świadomie
pominął "Zabójczy żart", gdyż został wydany w 1991 roku bez podania nazwiska
autora (więc znają go tylko
maniacy) - przyp. red.].
"Liga" jest, może obok "From Hell", najbardziej brytyjskim komiksem Moore'a:
odsłonięciem przed czytelnikami korzeni twórczego powołania, jednocześnie najpiękniejszym
ukłonem w stronę mistrzów, na jaki stać artystę. To dzieło rozgrywające się
w świecie, bez którego nie powstałyby "V jak Vendetta", "Watchmen" i "From Hell"
- w magicznym świecie XIX-wiecznej literatury anglosaskiej, z jej bohaterskimi
awanturnikami i łajdakami, ze świadomością wkraczania w nową epokę, zafascynowaniem
wynalazczością, techniką, geniuszem ludzkim - ale i przeczuciem niebezpieczeństw,
jakie z sobą niosą. Moore zawsze miał oddech wielkiego epika, ukazującego pewien
przełom dziejowy, dekadencję w jaką popadła społeczność. W "Watchmen" była to
fikcyjna "klasa" zdegenerowanych super-bohaterów na tle zimnowojennej rzeczywistości
USA, zaś "From Hell" to realistyczny obraz epoki wiktoriańskiej, i
w ogóle kultury europejskiej pod koniec XIX wieku, jako przerafinowanej i trawionej
zepsuciem,
co doprowadziło do dwudziestowiecznych kataklizmów, które prorokował Kuba Rozpruwacz,
postać potraktowana przez Moore'a zaiste symbolicznie.
"Liga Niezwykłych Dżentelmenów" nie jest obciążona pesymizmem tamtych arcydzieł,
bo wszak nie takie było założenie twórcy. Przeciwnie, jest radosnym ukłonem,
pastiszem, inteligentną zabawą w literaturę i wdzięczną opowieścią przygodową.
Moore nie próbuje się wywyższać ponad autorów, których wielbi i szanuje - a
jednak poprzez swój szacunek i szczerość ujawnia wiele gorzkich prawd na temat
ówczesnej obyczajowości; przypomina, że wiek XIX to nie tylko romantyczna awantura,
ale też rozkwit nacjonalizmu, mizoginizmu i kolonializmu. Określenia, takie
jak "mahometańskie śmieci" albo "śmierdzący Chińczycy" nie muszą się nam podobać,
szczególnie w wykonaniu ulubionych bohaterów, należy jednak pamiętać, że w 1898
roku o poprawności politycznej nie mogło być mowy i Moore nie zaznaczając tego
popełniłby, grzeczne wprawdzie, ale uchybienie. Na to jednak nie pozwoliła mu
moralność historiozofa odtwarzającego minioną epokę w całym jej kształcie, na
który składają się w równym stopniu klejnoty, jak i kamienie - ani moralność
psychologa dbającego o wielowymiarowość kreowanych przez siebie postaci, będących
mieszaniną szlachetności i słabości ludzkich, wspaniałych duchowo i nikczemnych.
Liga Dżentelmenów składa się, jak wiadomo, z wybranki Draculi Miny Harker-Murray,
Allana Quatermaina, kapitana Nemo, niewidzialnego człowieka Hawleya Griffina
oraz dr Jekylla i Mr Hyde'a w jednej osobie. W epizodach pojawiają się m.in.
Sherlock Holmes, Dupin z opowiadań Poego, Izmael z "Moby Dicka" Melville'a,
Pollyanna z powieści Eleanore S. Porter. Moore wspaniale wykorzystuje potencjał
tkwiący w tych postaciach i nie zmieniając nic z ich charakterów przedstawia
w sytuacjach, które nie śniły się ich twórcom. Co powiecie na to, że dr Jekyll
wcale nie popełnił samobójstwa w finale powieści Stevensona, a James Moriarty
nie zginął w pojedynku z Sherlockiem Holmesem? Albo że Pollyanna nie była dziewicą?
Scenarzysta wprawdzie zaadoptował te postacie, ale traktuje je jak własne dzieci,
zarysowuje relacje między nimi, co prowadzi do sytuacji nasyconych czasem subtelnym,
czasem czarnym, a niekiedy rubasznym humorem. Każe im brać udział w koronkowo
skonstruowanej, pełnej niespodzianek intrydze szpiegowskiej (owszem, z happy
endem) i rozrzuca po opowieści mnóstwo odniesień i cytatów, których rozszyfrowanie
nie jest jednak niezbędne dla zrozumienia fabuły. Osadzenie jej w konkretnych
warunkach dziejowych i społecznych, u schyłku wiktoriańskiej Anglii, pozwala
mu wreszcie na cień owego krytycyzmu historiozoficznego - gdyż pomimo bajecznej
intrygi przedstawiony tu Londyn jest taki sam jak na kartach "From Hell", tyle
że w kolorze: posępne, brudne ulice pełne żebraków, steranych robotników i prostytutek,
żyjących obok zobojętniałych na wszystko bogaczy. W odróżnieniu od niektórych
kolegów po fachu, Moore zawsze umiał do konkretnego tematu dobrać idealnego
grafika; tak też się stało tym razem. Rysunki Kevina O'Neila subtelnie balansują
pomiędzy bajkową groteską a maniackim realizmem; zachwycają "całopanelowe" rzuty
na pejzaże zmieniającego się miasta, z bogatym odwzorowaniem architektury i
technologii, a także szczegółowe ilustracje garderoby, przedmiotów codziennego
użytku - jako że u Moore'a detal odgrywa zawsze ważną rolę i nie zadawałby się
on z grafikiem nie umiejącym, powiedzmy, narysować zapalniczki ze wszystkimi
wygrawerowanymi na niej wzorkami. Ktoś pracę O'Neila porównał do Andreasa -
trafne porównanie, bo chociaż obaj mają swój styl, to jednak ta sama atmosfera,
ta sama dusza, ta sama finezja, te same sztuczki techniczne. Nie mniejszym talentem
popisał się kolorysta Ben Dimagmaliw, istny mistrz oświetlenia za pomocą pochodni,
świecy, lampy naftowej, gazowej latarni oraz niczego - tak jest, mamy tu sceny
rozegrane w całkowitych ciemnościach, bez udziału choćby zapałki, a jednak rozpoznajemy
wyłaniające się z mroku szczegóły, co świadczy o szacunku dla pracy rysownika.
Nie ma tu nic z tzw. komiksowej pstrokacizny, przeciwnie, to właśnie kolor ostatecznie
dopełnia zamysł scenarzysty i przydaje metafizycznej atmosfery. W dodatku idealnie
wchodzi w relację z jakością polskiego wydania: offsetowy papier wydaje się
wręcz stworzony po to, by wydrukowano na nim ten komiks. Ponoć jego użycie jest
efektem pomyłki w drukarni - oby jak najwięcej takich pomyłek, bo papier, choć
cienki i tani, lepiej oddaje kolory i czernie niż ten grubszy, na którym Egmont
drukuje "Sandmana".
Osobne brawa należą się Paulinie Braiter, za zachowanie w przekładzie grzecznościowego,
oficjalnego - a jakże literackiego! - tonu dżentelmeńskich rozmów. Zresztą nie
od dziś wiadomo, że to świetna tłumaczka, poza tym miłośniczka literatury, i
trafić w jej ręce to najlepsza rzecz jaka mogła się przydarzyć dziełu Moore'a
w Polsce. Miejmy nadzieję, że niebawem trafi w nie także "From Hell".
A na razie mamy opowieść o Niezwykłej Lidze - czystą rozrywkę, za to ekscytującą
jak powieści Verne'a, szlachetną jak stary Quatermain i inteligentną jak Sherlock
Holmes. Moore nie jest tu może geniuszem i demiurgiem z innych głośnych komiksów,
ale erudytą i mistrzem opowiadania - jak najbardziej. I dobrze się stało, że
swoją przygodę z niezwykłym dżentelmenem z Northampton polski czytelnik zaczyna
od tego właśnie komiksu. Jeśli uważasz, że brakuje wdzięku "Hellboyowi" -
tutaj go znajdziesz.
Piotr "Błendny Komboj" Sawicki
A co to takiego? Wygląda na to, że ktoś tu kogoś dubluje...
Inne opinie
O tym komiksie pisałem już miesiąc temu w małym "preview". Od tego czasu zdania
nie zmieniłem. Przygoda pełną gębą. Wstyd nie znać.
Sławek "pookie" Kuśmicki
Jak dla mnie komiks miesiąca, niesamowity i nieźle oddający klimat wiktoriańskiej
epoki. A must have. Martwi tylko brak dodatków z oryginalnego wydania. Po
więcej zajrzyj do Listów Dr Kurczakova. Paweł "Kurczak" Zdanowski
Świetny pomysł, świetny scenariusz, świetny rysunek i ogólnie jest bardzo
dobrze. Gdy pierwszy raz czytałem ten komiks w wersji angielskiej śledziłem
akcję z zapartym tchem i nic się nie zmieniło. Jest tu wszystko, co potrzeba;
futurystyczny świat przeszłości, grupa awanturników z mocami, intrygujące
rozwiązania fabularne oraz jeszcze bardziej intrygujące rysunki. Nie jest
to najlepsze dzieło Moore`a ale na pewno nie najgorsze by zaczynać jego pochód
przez polski świat komiksowy. Rozrywka w najlepszym tego słowa znaczeniu.
Pomysł by wykorzystać bohaterów najbardziej poczytnych powieści był strzałem
w dziesiątkę, a umieszczenie ich w świecie niby z przeszłości (ale raczej
jej alternatywnej wersji) dopełnia klimatu dzieła. Rysunki O'Neilla, z którymi
już się wcześniej spotkałem i bardzo polubiłem należą do typu, który można
albo kochać albo nienawidzić. Na pewno warto jest spróbować się do nich przekonać.
Niezwykli dżentelmeni i jedna dama są na pewno jednym z najlepszych czytadeł
tego lata. Czytać więc.
Wojciech "dieFarbe" Garncarz
Album jest swoistym hołdem złożonym wielkim XIX-wiecznym pisarzom. Postrzegany
w ten sposób wywarł na mnie duże wrażenie. Muszę tu podkreślić, że sam byłem
kiedyś wielkim fanem twórczości Julesa Verne'a, Roberta Louisa Stevensona,
Arthura Conan Doyle'a, Edgara Allana Poe, co oczywiście nie pozostaje bez
wpływu na ocenę. Kopalnie Króla Salomona czytałem tak dawno, że już prawie
nic nie pamiętam, a jednak ten awanturniczy klimat przygody znowu udzielił
mi się przy lekturze "Ligi". Sama fabuła jest dość wciągająca,
choć raczej nie określiłbym jej mianem rewolucyjnej. Na każdej stronie roi
się tu od ciekawych nawiązań, co jest w moich oczach dużym atutem.
Arek "xionc" Krolak
Bardzo sympatyczny, przyjemny, a na dodatek napisany z dużą dozą humoru komiks.
Z pewnością sprawi radość nie tylko osobom obeznanym z klasyczną literaturą.
Co więcej, komiks ten jest bardzo sprawnie napisany od strony konstrukcyjnej.
Rysunek generalnie jest poprawny, nie przeszkadza w lekturze, z drugiej jednak
strony specjalnie nie zachwyca. Słowem - rozrywka na wysokim poziomie. Polecam.
Piotr "wilk" Skonieczny
Moore bawi się z czytelnikiem odwołaniami do XIX-wiecznej literatury i trzeba
przyznać świetnie mu to wychodzi. Kawał doskonałej rozrywki. Dominik "nique" Gołąb
Smakuje jak najlepszy deser, zarówno rysunek, kolor, jak i fabuła mistrza
Moore'a, kunszt wyobraźni i erudycji literackiej, do tego postacie barwne,
żywe, zabawne.
Adam "mykupyku" Gawęda
Tytuł oryginału: The League of Extraordinary Gentlemen
Scenariusz: Alan Moore
Rysunki: Kevin O'Neill
Kolory: Benedict Dimagmaliw
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Wydawca: Egmont Polska
Data wydania: 07.2003
Wydawca oryginału: DC Comics - Wildstorm - America's Best Comics
Liczba stron: 144
Format: B5
Oprawa: miękka z obwolutą
Papier: offsetowy
Druk: kolorowy
Dystrybucja: księgarnie
Cena: 29,90 zł
|
|
|