|
Dusza Batmana,
czyli Norm Breyfogle
|
|
|
|
Norm Breyfogle to, może obok Todda McFarlane'a i Jima Lee, jedyny
amerykański rysownik, z którym polski czytelnik miał ciągły kontakt
przez ponad pół dekady. Oceny jego twórczości bywały zróżnicowane; na
stronach klubowych semicowskiego "Batmana" nie brakowało zjadliwych,
krytycznych opinii. Zarzucano Breyfogle'owi zbyt szkicowe traktowanie
postaci i tła, kolorystykę bez wyrazu, a nawet amatorszczyznę. Wyłączając
kwestię kolorów, którymi zajmował się nie Breyfogle lecz Adrainne Roy,
kiedy przeglądamy dziś rysowane przez niego zeszyty, ze zdumieniem drapiemy
się po głowie w zastanowieniu, o co się w tym wszystkim rozchodziło,
bo przecież mamy przed oczami rysunki prawdziwego poety komiksu. Zarzut
braku profesjonalizmu rozpływa się w powietrzu, niedbałe traktowanie
detali z wady zmienia się w zaletę, zachwycamy się płynnością opowiadania,
dynamiką, doskonale opanowaną sztuką ekspresyjnego wyrażania emocji.
Breyfogle'owy styl opowiadania obrazkami pochłania nas i wraz z nim
balansujemy na granicy realizmu i przerysowania, która zdaniem niektórych
jest duszą komiksu.
Właśnie niezwykle trafne uchwycenie tej granicy uczyniło z Breyfogle'a
idealnego rysownika historii o Batmanie, która jest zarazem realistycznie
twarda i somnambuliczna. Nie brak osób uważających Norma za najlepszego
rysownika mainstreamowych serii o Mrocznym Rycerzu, a niejeden polski
czytelnik słysząc słowo "Batman" ma przed oczami jego Breyfogle'owy
wizerunek.
Norm gościł na łamach polskiej edycji "Batmana" przez ładnych parę
lat (pierwszy występ w "Batman" 2/91), zniknął gdzieś w środku "Knightfallu"
i od tamtej pory słuch po nim zaginął. Pozostał dla nas grafikiem znanym,
bo bez trudu rozpoznajemy jego styl, i zarazem nieznanym - bo nic o
nim nie wiemy. Co się z nim stało? Zestarzał się? Przeszedł na emeryturę
albo, nie daj Boże, umarł? Proszę o spokój, nic z tych rzeczy. Norm
ma 43 lata i jest wciąż aktywny... choć ostatnio coraz mniej o nim słychać
w komiksowym światku.
Od przedszkola do DC
Norm Keith Breyfogle urodził się 27 lutego 1960 roku w Iowa w stanie Iowa, i
jak prawie każdy przyszły rysownik już jako małolat lubił skrobać ołówkiem
w kajecie. Ponieważ wykazywał nie lada pasję w tym zakresie, gdy miał 12 lat
rodzice posłali go na prywatne lekcje do grafika Andrewa Bensona. Na pierwsze
plony nie trzeba było długo czekać: mniej więcej w tym samym czasie Norm zdobył
pierwszą nagrodę w lokalnym konkursie artystycznym, a w roku 1976 "The Daily
Mining Gazette" określiła go mianem najzdolniejszego szesnastoletniego rysownika.
W szkole średniej napisał i zilustrował swoje pierwsze poważne komiksowe dzieło
- "Tech Team" dla Michigan Technological University.
Po ukończeniu liceum, Breyfogle podjął naukę właśnie na uniwersytecie
w Michigan. Studiował sztukę, pracując jednocześnie w charakterze ilustratora
czasopism. W roku 1980 Book Concern opublikował ilustrowaną przez niego
książkę, zatytułowaną "Bunyan: Lore's Loggin Hero".
Wkrótce po ukończeniu nauki Breyfogle wyruszył na podbój Kaliforni,
gdzie pracował między innymi jako projektant wnętrz. W pracy tej nauczył
się wiele na temat perspektywy, komponowania obiektów w przestrzeni,
co okazało się bardzo istotne w jego późniejszej karierze rysownika
komiksów.
W 1984 roku Mike Friedrich, właściciel agencji Star Reach zajmującej
się wyłapywaniem młodych talentów, zauważył jego prace na wystawie w
San Diego. Był na tyle zachwycony, że postanowił doprowadzić Norma do
sławy i zostać jego agentem. Został - i funkcję tę pełnił przez 17 lat.
Za namową Fredricha, w 1984 Breyfogle wysłał do wydawnictwa DC, a
konkretnie do ich "New Talent Showcase", krótki, sześcioplanszowy komiks.
Spodobał się, droga młodego rysownika do komiksowego światka była otwarta.
W latach 1985-86 publikował w kilku wydaniach "American Flagg", współpracował
przy tworzeniu komiksu "Bob Violence", narysował krótką historyjkę do
komiksowej antologii grozy "Tales of Terror" dla wydawnictwa Eclipse.
Wreszcie, w roku 1986, opublikował w "Marvel Fanfare" osobiście napisaną
i narysowaną historyjkę z Kapitanem Ameryką. Wtedy też wydawnictwo First
Comics powierzyło mu rysowanie cyklu "Whisper", którą ciągnął od trzeciego
do jedenastego numeru, do roku 1987, kiedy nastąpił punkt zwrotny w
karierze Norma - propozycja rysowania serii "Detective Comics".
Złote lata
|
|
|
|
Jako czołowy rysownik serii o Batmanie w latach 1987-93 (1987-90 -
serii "Detective Comics"; 1990-93 - serii "Batman"), Breyfogle trafił
do pierwszej ligi amerykańskich mainstreamowych grafików. Wraz ze scenarzystą
Alanem Grantem stanowili jeden z najbardziej twórczych duetów tamtych
czasów, którego pracę z dzisiejszej perspektywy trudno przecenić. To
oni ostatecznie ugruntowali nowoczesny wizerunek Człowieka Nietoperza,
który właśnie, w 1987 roku, przeżywał renesans za sprawą dwóch wybitnych
dzieł Franka Millera, "Powrotu Mrocznego Rycerza" i "Batman: Year One".
Można zatem powiedzieć, że Grant i Breyfogle znaleźli się we właściwym
miejscu o właściwej porze, i że potrafili to wykorzystać. Podążając
za wydeptaną przez Millera ścieżką, sprowadzili mainstreamowego Batmana
na ziemię, zaś Gotham City jeszcze bardziej zbliżyli do wizerunku mrocznego
miasta-molocha, pełnego brudu i występku, którego nigdy nie oświetla
promień słońca. Batman Granta i Breyfogle'a zajmował się "rozwiązywaniem"
poważnych problemów, gnębiących współczesne społeczeństwa. Starzy poczciwi
wrogowie, jak Joker czy Two Face, nie znikli wprawdzie, ale ustąpili
miejsca nowym: handlarzom narkotyków, motocyklowemu gangowi Demonów,
firmie śmieciarskiej bezwzględnie dążącej do monopolizacji usług...
Do Gotham zawitali złoczyńcy na miarę nowych czasów: schizofrenik Brzuchomówca
pozostający pod wpływem wystruganej przez siebie drewnianej lalki o
imieniu Scareface, król biznesu narkotykowego; władający zastępami
szczurów Szczurołap; bezwzględnie tępiący nadużycia kapitalizmu Anarch,
który wkrótce stał się na tyle popularny, że twórcy powrócili do niego
w drugiej połowie lat 90, niestety z o wiele mniejszym powodzeniem. Gdy w roku 1990 wydawnictwo DC postanowiło wprowadzić na scenę postać
nowego Robina, Grant i Breyfogle uraczyli czytelników znakomitą mini-serią
"Obrzęd przejścia", opowiadającą o okolicznościach, które zmieniły
dwunastoletniego Tima Drake w trzeciego z kolei nastoletniego pomocnika
Batmana. Wtedy też stworzyli do jubileuszowego 627 numeru "Detective
Comics" remake pierwszej opowieści z udziałem Batmana, "Syndykatu chemicznego"
z legendarnego już "DC"#27. Te i wiele innych historii duetu
o Batmanie mieliśmy okazję przeczytać po polsku nakładem wydawnictwa
TM-Semic.
Dzięki Grantowi i Breyfogle'owi wzrosła sprzedaż "Batmana" w latach osiemdziesiątych
i od tamtej pory utrzymuje się na przyzwoitym poziomie. Można dyskutować, który
z nich zasłużył się bardziej. Trudno odmówić Grantowi ciekawych pomysłów i
pracowitości; inna rzecz, że zawsze był on scenarzystą nierównym. Obok rzeczy
dobrych, nawet bardzo dobrych, zdarzało mu się pisać scenariusze przeciętne,
bądź po prostu trywialne. Natomiast graficzny talent Breyfogle'a sprawdzał
się w każdym przypadku, niezależnie od jakości scenariusza rysowany przez niego
tytuł odbierało się przede wszystkim jako jego własny komiks. Decydował o tym
szczególny styl opowiadania, na który pracowało wszystko, od charakterystycznego
kadrowania po iście kuglarskie manipulowanie proporcjami, w wyniku czego Batman
w jednej chwili był drobny i zwinny, w innej zaś urastał do rozmiarów gigantycznego
i gniewnego nietoperzopodobnego upiora. Przy czym Breyfogle potrafił rozegrać
ów dysonans w taki sposób, że nie czuło się zgrzytów. Jak wielki kompozytor.
|
|
|
|
Sugestywne wygrywanie kontrastów dramaturgicznych, intuicyjna umiejętność
wydobywania atmosfery z najprostszego nawet scenariusza, wyczucie rytmu
- to tylko niektóre z zalet jego stylu, które objawiły się podczas wieloletniej
pracy nad Batmanem. Jednak pierwszą rzeczą, jaka rzuca się w oczy kiedy
oglądamy jego komiksy, jest ich szeroko pojęta dynamika. Nerwowa dynamika
kreski, układu kadrów na planszy, wspaniale rozrysowane sceny walk i
podniebnych akrobacji Batmana pozwalają przymknąć oczy na niedbałe potraktowanie
szczegółów scenograficznych. Gotham Breyfogle'a ogranicza się zwykle
do ciemnych wież budynków z gargulcami, latarni ulicznej, bezdomnego
śpiącego w zaułku, i wszystko to skąpane jest w płaskiej, burej kolorystyce
Adrianne Roy. Jednocześnie ten poetycki skrót zamienia Gotham w metaforę
każdego innego miasta, gdzie też są wieże budynków, latarnie i bezdomni,
gdzie też bywa szaro i nieciekawie; robi to o wiele lepiej niż ewentualne
rysunki grafików erudytów, pełne scenograficznych fajerwerków - ponieważ
detal to konkret, a im bliżej konkretu tym dalej od metafory. Breyfogle
wybrał metaforę.
Między rysowaniem kolejnych odcinków serialu o Batmanie, Breyfogle
zaprojektował kilka okładek (m.in. do dwóch numerów "Terminatora"),
dwadzieścia plansz komiksu "Open Space" dla Marvela, oraz wydał - w
1992 roku - antologię "Metaphysique", zawierającą jego wczesne prace
z czasów studenckich. Narysował też dwie historie i dwie okładki do
serii "Mr T and T-Force" (tak jest, o tym czarnoskórym gigancie znanym
m.in. z "Drużyny A"). Jednak głównym źródłem utrzymania Breyfogle'a
w owych czasach było rysowanie przygód Mrocznego Rycerza, gdzie poza
oficjalnymi seriami popełnił wraz z Grantem kilka one-shotów - wśród
nich elseworld "Batman: Holy Terror" (1991) i uznawany przez wielu za
najlepszą jego pracę z tamtego okresu, własnoręcznie pokolorowany "Batman:
Birth of the Demon" (1993).
Powodzenie, jakim cieszyły się komiksy Grant/Breyfogle wśród czytelników
Batmana sprawiło, że kiedy DC uruchomiło w 1992 kolejną serię poświęconą
Mrocznemu Rycerzowi - "Shadow of the Bat" - im właśnie powierzono przygotowanie
premierowej historii. Tak powstała czteroczęściowa mini-seria "The Last
Arkham" ("Ostatni Arkham"), wspaniale zilustrowana historia pobytu Batmana
w szpitalu psychiatrycznym w charakterze pacjenta.
W roku 1993 Breyfogle postanowił odpocząć od rysowania Batmana. Wprawdzie
nie rozstał się z nim na stałe - w późniejszych latach stworzy jeszcze
kilka numerów "Shadow of the Bat", kilka okładek dla serii "Legends
of the Dark Knight", naszkicuje cztery plansze elseworlda "Batman: Brotherhood
of Bat" w 1995, a w latach 1998 i 2000 będzie współscenarzystą i rysownikiem
dwóch powiązanych ze sobą fabularnie "one shotów", "Batman: The Abduction"
oraz "Batman: Dreamland" - ale odtąd na łamach serii o Mrocznym
Rycerzu będzie występował jedynie w charakterze gościa. Sukces jaki
zyskał dzięki
sześcioletniej pracy nad Batmanem przyniósł mu niezależność, a więc
możliwość przebierania w ofertach. Jednak wielu czytelnikom nazwisko
Breyfogle'a już zawsze będzie się kojarzyć w pierwszym rzędzie ze złotym
okresem przygód mrocznego obrońcy Gotham.
Jednak próba zaistnienia w innych projektach nie była, jak pokazała
przyszłość, najszczęśliwszym wyborem. Pierwszym konkretnym zajęciem
Breyfogle'a od czasu opuszczenia DC było rysowanie nowej serii "Prime"
dla wydawnictwa Malibu Comics. Breyfogle poprowadził kilkanaście numerów,
do roku 1994. Jednak ani "Prime", ani pięć odcinków serii "Bloodshot"
dla Valiant Comics, nie wspominając już o takich chwilach wytchnienia
jak narysowanie dwóch zeszytów "G.I.Joe", nie są jego najważniejszymi
dziełami okresu "post-batmanowego". W 1995 roku Breyfogle stworzył dla
Malibu sześcioczęściową mini-serię, którą sam uznaje za swoje opus magnum
- nic dziwnego, skoro narysował ją według własnego pomysłu i scenariusza,
traktując przy tym bardzo osobiście. Jej tytuł był identyczny jak tytuł
wcześniejszej antologii prac młodzieńczych: "Metaphysique". Była to
opowieść w stylu Vertigo, utrzymana pomiędzy fantastycznym horrorem
a realizmem, zawierająca sporo gorzkich refleksji Norma na temat współczesnego
świata.
Czas schyłku i nowych nadziei
W roku 1996 Breyfogle ponownie gościł na łamach DC, gdzie poza krótką
historyjką do "Shadow of the Bat" narysował czteroczęściową mini-serię
"Anarch" ("Anarky"), rozwijającą wątek heroicznego anarchisty z Gotham.
Ukazała się ona w ramach serii "Detective Comics". W dwa lata
później Anarch miał już własną regularną serię. Scenariusze pisał Grant,
rysował
Breyfogle. Mimo, iż opowieść zaczęła rozrastać się do ogromnych rozmiarów,
a Breyfogle wspinał się na wyżyny talentu, sprzedaż nie była zadowalająca
i cykl zamknięto. Rozgoryczony Norm pożegnał się z czytelnikami "Anarcha"
w artykule "Anarky Farewell" opublikowanym w ostatnim, ósmym numerze
komiksu.
Z późniejszych prac Breyfogle'a na uwagę zasługują ilustracje do
mini-serii "Flashpoint" (1999, DC Comics - elseworldowa wariacja na
temat Flasha), "Avengers Anual 2000" (2000, Marvel), mini-seria "Hellcat"
w trzech odcinkach (2000, Marvel).
W roku 2001 Breyfogle, po raz pierwszy od 15 lat, doświadczył bezrobocia,
co było powiązane z odejściem agenta Mike'a Friedricha. Brak ofert ze
strony wydawnictw skłonił go do wystawienia domu na sprzedaż i przeprowadzki
do mniej luksusowego apartamentu. Wolny czas postanowił poświęcić na
doskonalenie znajomości obsługi komputera i rozbudowę swej oficjalnej
strony internetowej, a także na... pisanie powieści.
Jednak po niedługim czasie wydawnictwo DC powierzyło mu rysowanie
serii "The Spectre", którą rozpoczął we wrześniu 2001 roku. Pozwoliło
mu to, wraz z pieniędzmi pochodzącymi ze sprzedaży domu, wydostać się
z finansowego dołka. Ostatnio jednak tytuł został zamknięty (ostatni,
27 numer "The Spectre" ukazał się w marcu 2003 roku). Norm znowu znalazł
się w sytuacji rysownika bez stałego zatrudnienia, chwytającego się
każdego zajęcia, jak pokrywanie tuszem cudzych szkiców, bądź ostatnio,
możliwość narysowania 7 z 22 plansz 6 numeru "Human Defence Corps" dla
DC Comics.
|
|
|
|
Na szczęście niezależnie od pracy w komiksie Breyfogle trudni się
także malarstwem, rzeźbą, fotografią; wystawia się w galeriach i wykonuje
projekty na zlecenie prasy ilustrowanej oraz telewizji, a także prowadzi
sprzedaż swoich dzieł za pośrednictwem internetu. Dzięki temu jest w
stanie przetrzymać cięższe chwile. Nie zrobił użytku ze swej popularności
z przełomu lat 80. i 90. tak jak np. McFarlane i teraz ponosi tego konsekwencje,
ale wciąż czeka na okazję wielkiego powrotu. Biorąc pod uwagę skalę
jego talentu - szanse są. Bo choć Breyfogle nigdy nie był rysownikiem "na zawołanie",
potrafiącym wykonać każdy rodzaj komiksu (na przykład niedbałe wizerunki
kobiet u niego zdają się świadczyć, że nie bardzo
nadawałby się do tworzenia erotyki), trzeba przyznać, że przy projektach
pełnych graficznego dramatyzmu i dynamiki jest nie do przecenienia.
Kto wie, może powróci kiedyś do rysowania Batmana?
A póki co, zamierza ukończyć powieść.
Piotr "Błendny Komboj" Sawicki
Źródła:
www.normbreyfogle.com |
|