Krzysztof Lipka-Chudzik
KoLeC na obrazku

Wilcze bluzgi

Znamy się mało, więc może coś o sobie na początek. Mam zabetonowane w głowie, i to w dodatku zdrowo. Co to konkretnie oznacza? Nie wiem i nie sądzę, żeby ktokolwiek wiedział, kieruję się jednak słowami Pawła Dunin-Wąsowicza, który w "Przekroju" nr 32/33 (datowanym na 10 sierpnia 2003) napisał: "Trzeba mieć zdrowo zabetonowane w głowie, żeby zachwycać się tym pastiszem awantur superbohaterów". Tekst zatytułowany "Prosto z szaletu" jest to stylizowana na recenzję masakra komiksu Bartosza i Tomasza Minkiewiczów "Wilq Superbohater 2". "Wilq jest jedynie wulgarnym chamem ("żydowski szit" i "europedał" to lżejsza amunicja w jego słowniku). - pisze Dunin-Wąsowicz. - W drugim zeszycie czarno-białej serii osiedlowy superman zajmuje się np. ściganiem penisorękiej poduchy elektrycznej, a na dodatek jego głupawe przygody rysowane są przez Bartosza M. cienką kreską, prymitywną do bólu, pozbawioną jakichkolwiek walorów estetycznych. Najbliższym dlań kontekstem kulturowym są rysunki w szkolnych toaletach".

Rozumiem, że "Wilq" może się nie podobać. Sam do komiksu Minkiewiczów podchodziłem jak pies do jeża. Co to za prymityw? - myślałem sobie. - Toporne, byle jakie, a do tego przeładowane bluzgami. Przeczytałem jednak pierwszy zeszyt... a potem z szybkością błyskawicy kupiłem drugi, teraz zaś, przytupując ze zniecierpliwienia nogami, czekam na zapowiadany na wrzesień numer trzy. Trudno mi więc patrzeć obojętnie, jak publicysta "Przekroju" bierze pod but mój ulubiony komiks. Zwłaszcza, iż celem PDW wydaje się bardziej dokopanie Minkiewiczom, niż próba rzetelnej oceny ich komiksu. Coś mi się zdaje, że bracia M. komuś tu poważnie nadepnęli na odcisk. Dziwnym nie jest, w historyjkach o bucu w pelerynie dostaje się wszystkim i wszystkiemu. Ale o tym później.

Wilq rzeczywiście jest wulgarnym chamem, to prawda. Ale jaki, przepraszam bardzo, ma być, skoro za punkt odniesienia ma głównie polską rzeczywistość? Prawdziwy twardziel, co wiemy z filmów Pasikowskiego, nie może wyrzucać z siebie kwiecistych metafor; przeciwnie, musi rzucać bluzgami i Wilq to właśnie robi - do tego stopnia, że zgorszył nawet redaktora prowadzącego wydawnictwo Lampa i Iskra Boża (a redaktor, jak rozumiem, wrażliwy jak osika, nigdy w życiu - ani w mowie, ani w piśmie - nie zetknął się z tzw. mocniejszym słowem. Pozazdrościć).

Przeklinać, rzecz jasna, też trzeba umieć. Wiele razy publicyści w opiniotwórczych magazynach podnosili larum, że polski słownik wyrazów obelżywych jest zatrważająco ubogi. W tym kontekście Minkiewiczom należą się zatem owacje, ich inwencja w konstruowaniu rozgałęzionych, wielopiętrowych wiąch jest bowiem tak bogata, że za nic na świecie nie chciałbym się z nimi pokłócić - podejrzewam, że sprzedaliby mi takiego sztukala, że przez dwa tygodnie nie wstałbym z podłogi.

"Kolo został zerżnięty prosto w swój pieprzony zapadły mosteczek. Aż doznał poparzeń! W jakiej parafii chrzczą skurwieli zdolnych zrobić coś takiego?"; "Akurat zajebiście mi jest to potrzebne. Jak kurwie deszcz"; "Takie tam pieprzenie. Tak samo prawdziwe jak to, że Księżyc rusza morzem"; "Zdupcam do akcji" - oto próbka tekstów Wilq'a. Inne postacie z komiksu nie pozostają mu dłużne: "Już mi dzisiaj raz obsiorbała śmierdziucha" (Alc-Man). "Bucu z nosem jak łechtaczka słonia" (Alc-Man do Wilq'a); "Wyrwę ci serce i naszczam w prawy przedsionek!" (Potworny).

Ktoś się obrusza? Trudno, jego problem. Polecam dla odprężenia "Gliniarza z Beverly Hills". Albo którykolwiek współczesny film hollywoodzki - byle z dosłownym tłumaczeniem. Mnie tam dialogi z "Wilq'a" bawią serdecznie; powiedziałbym, że na równi z soczystymi frazami Tarantino czy Guya Ritchiego. Minkiewiczowie mają świetne ucho do współczesnej polszczyzny (choć, nie wymawiając, nad ortografią mogliby trochę popracować). Bezbłędnie na przykład wyłapują pretensjonalne teksty głupawych panienek: "A znowuż mój chłopak to powiedział..." albo "...i, oraz dostałam okres". Dla mnie bomba. O wiele bardziej wolę knajacko-blokersko-superbohaterski slang Wilq'a, niźli sztuczne, nadęte i niepotrzebne maltretowanie języka polskiego pod flagą biało-czerwoną.

Paweł Dunin-Wąsowicz, odymając się pryncypialnie, wspomina coś o szkolnej toalecie. I nawet, podejrzewam, nie wie, jak bardzo w swojej złośliwości bliski jest prawdy. Odzywki Wilq'a i jemu podobnych jest to bowiem język, jakim gada się w kiblu podczas dużej przerwy. Buc z nosem jak łechtaczka słonia (ja przepraszam, ale kocham ten tekst) oraz jego kumple to mimo pozorów dojrzałości straszliwi gówniarze, którzy mentalnie nie wyrośli z poziomu podstawówki - no, ewentualnie wczesnego ogólniaka. "Ty nic, Wilq, nie wiesz o kosmitach! A ja przez nich miałem całą drugą klasę spierdoloną!" - woła Entombed.

Tu właśnie kryje się cały komizm "Wilq'a": w zderzeniu etosu szlachetnego superherosa z mentalnością szkolnego buraka. Mam supermoce, więc jestem największy debeściak na osiedlu i żaden mi tu fikał nie będzie - oto jest całe credo głównego bohatera. Jak w kawałku El Dupy "220 Volt": "Który do mnie dzisiaj tu podskoczy, zara jebnę z dyni między oczy".

"Wilq" odwołuje się do wspomnień z "budy", dlatego też rysunki przedstawiające jego przygody przypominają bazgroły, jakie robiło się na tylnych stronach zeszytu podczas nudnej lekcji (niżej podpisany sam oddawał się temu zajęciu długo i zapamiętale, zwłaszcza na fizyce, biologii oraz wiedzy o społeczeństwie; ileż powstało wtedy arcydzieł, które potem bezpowrotnie zaginęły w pomroce dziejów!). Komiks Minkiewiczów, narysowany inną kreską, niż ta "prymitywna do bólu, pozbawiona jakichkolwiek walorów estetycznych" byłby po prostu niewiarygodny. Wybór takiej, a nie innej konwencji graficznej, jest logicznym dopełnieniem koncepcji "Wilq'a" (a że jest to świadoma koncepcja, a nie brak talentu, widać po projektach koszulek, na których twórcy serii mistrzowsko parodiują styl Mike'a Mignoli, Franka Millera czy Dave'a McKeana). Rzecz konsekwentnie utrzymana jest w przaśno-gówniarsko-absurdalnym stylu (i właśnie za to "Wilq'a" uwielbiam), stąd właśnie te wszystkie penisorękie poduchy elektryczne, niebiańscy bramkarze czy napromieniowane przez kosmitów dachówki. Zresztą, w amerykańskich komiksach, z których bracia M. tak cudnie się nabijają, można znaleźć jeszcze głupsze rzeczy, w dodatku traktowane całkiem serio. I nikt się jakoś nie czepia (do moich ukochanych historii należy saga "Time And Time Again", w której Superman, przeniesiony w czasy II wojny światowej, ratuje getto warszawskie przed wielką jak stodoła niemiecką atomówką; idiotyzm kompletny).

Pisząc to wszystko, cały czas pamiętam o jednym: recenzent "Przekroju" ma prawo nie lubić "Wilq'a". W porządku, zgoda. Ale jeżeli recenzent "Przekroju" masakruje komiks Minkiewiczów, na tej samej kolumnie zaś wychwala sztampową historyjkę o wampirach: "30 dni nocy", to ja mogę zacząć podejrzewać, że coś tu jest nie tak. Gdy tenże recenzent "Przekroju" dąsa się jak pensjonarka na wulgaryzmy w "Wilq", tymczasem na okładce tego samego numeru wita mnie tekst: "Hymn biedy i wkurwienia", zapowiadający wywiad z Peją, to już na kilometr śmierdzi mi tu fałszem i hipokryzją. Zupełnie zaś nieprzystojne myśli nawiedzają mnie wówczas, gdy przypominam sobie, że wśród wielu malowniczych kwestii osiedlowego supermana znajduje się też i taka: "Gondor to dobry glina. Twardy glina. Powiedział mi kiedyś: ‘Wilq - nie czytaj Przekroju. To jest gazeta, na którą nawet szkoda by mi było się odszczać'. Taki jest twardy". Ciekawostka przyrodnicza: czy przytoczony wyżej cytat wpłynął w jakikolwiek sposób na recenzję PDW? To jest pytanie, na które chętnie poznałbym odpowiedź.

Kilka tygodni temu rozmawiałem z Kamilem Śmiałkowskim na temat "Historii, której wolałbyś nie znać" i pokazanego w niej ataku na fanklub o nazwie KKK. "Rozpoznałeś mnie?" - zapytał Kamil. "A który to ty?". "Ten, co siedzi w kiblu i grozi, że wszystkich splonkuje". Pomyślałem sobie wówczas, że gdyby to mnie ktoś narysował z przepychaczem łazienkowym na twarzy (i z perspektywą wsadzenia tegoż przepychacza w tyłek), to raczej nie byłoby mi przyjemnie. Redaktor naczelny "Misia" jednak mówił o Minkiewiczach bardzo pozytywnie: "Całkiem fajni goście. Okazuje się, że można się z nimi dogadać" (nie wiem, jak wyglądała ta wymiana zdań z braćmi M., bo nie było mnie przy tym, zaręczam jednak, że przy mnie Kamil robił autorom "Wilq'a" dobrą prasę).

Patrzę sobie na ten tekst "prosto z szaletu", to znaczy, przepraszam, z "Przekroju", i myślę sobie, że różnie ludzie reagują na prowokacje pod własnym adresem: jedni się z nich śmieją, inni je ignorują, niektórzy zaś obrażają się dożywotnio. Wszystko zależy od klasy i poczucia humoru. Ale żeby w taki sposób brać odwet w imieniu spostponowanej firmy? Naprawdę trzeba mieć zdrowo zabetonowane w głowie.


Krzysztof Lipka-Chudzik