|
Inhumans
"Z różnorodności rodzi się równość"
Mimo że wielu z Was może się wydawać, że ta dwunastoczęściowa mini-seria
to kolejne "łubu-dubu" ze stajni Marvela to zapewniam, że
tak nie jest. Na pewno historia ta zawiera patos i niedorzeczności wszechobecne
w świecie Marvela, ale nie można się oprzeć, by nie zobaczyć poza tym
czegoś więcej. Nieczęsto się zdarza by amerykańskim bohaterom komiksu
środka poświęcono tyle pracy i zapału jak uczynili to Paul Jenkins i
Jae Lee, a na pewno wysiłek wart był otrzymanych efektów. Jeśli jeszcze
nie jesteście zaintrygowani to spróbuję niektórych z Was w dalszej części
mojego wywodu do "Inhumans" przekonać.
|
|
|
|
Ponieważ domyślam się, że mało, kto tak naprawdę wie kim, lub czym
są "nieludzie", zacznę od wstępu teoretycznego. Inhumans zostali
stworzeni przez dwóch najbardziej płodnych twórców lat sześćdziesiątych
Stana
Lee i Jack'a Kirby'ego zaraz przed wykreowaniem Galactusa. Pojawili
się w pełnej krasie na łamach 45. numeru "Fantastic Four".
Są oni istotami wyewoluowanymi z prymitywnego człowieka podczas eksperymentów
obcej rasy Kree ponad 25 000 lat temu. Siedzibą Inhumans stały
się tereny północnego Atlantyku, gdzie wybudowali miasto Atillan. Dzięki
skupieniu
się na genetyce i ewolucji udało im się utrzymać w izolacji od innych
ras (ludzi, eternals, czy atlantów). Naukowiec Randac wyizolował czynnik
zwany terrigenem, dzięki któremu następował skok ewolucyjny osoby narażonej
na jego działanie. Dzieci Inhumans rodzą się zazwyczaj "normalne" i
dopiero pod wpływem terrigenowych mgieł (terrigen mists) ujawnia się
ich ostateczny fenotyp. Dzieje się to albo w wieku do 6 lat za decyzją
rodziców, albo w wieku lat 13, gdy osobnik sam może podjąć decyzję.
Inny z naukowców Avadar prowadził eksperymenty nad klonowaniem w celu
stworzenia rasy służącej Inhumans. Wynikiem tego było stworzenie niewolników
Alpha Primitives. Społeczeństwem nieludzi zarządza 12 osobowa rada genetyczna,
która wybiera króla. Gdy król jest popularny może dojść do dziedziczenia
tronu. Tak też się stało z Black Boltem, który jest synem Agona, poprzedniego
władcy. Black Bolt wraz ze swą rodziną rządzi Inhumans w najtrudniejszych
jak dotąd czasach, w czasach, gdy o ich obecności dowiedzieli się ludzie.
Rodzina królewska i cała społeczność Inhumans należą raczej do tych
bohaterów uniwersum Marvela charakteryzujących się dużą dozą obciachu
(Jae Lee zmienił trochę ich wygląd), ale także dużym potencjałem do
wykorzystania. To od autora zależy, czy Inhumans będą warci uwagi czy
wręcz śmieszni. Zdaje się, że Paul Jenkins lubi takie wyzwania i na
pewno nie doprowadził do powstania śmieszności w swoim dziele. A jaki
jest potencjał tych postaci? Jest on ogromny. Mamy króla, który rządzi
swymi poddanymi nie wypowiedziawszy żadnego rozkazu, gdyż
nawet szept mógłby zmieść Atillan z powierzchni ziemi. Mamy także rodzinę
królewską,
w której każdy ma całkiem inny charakter: od porywczego Gorgona do opanowanego
Karnaka. Przeciwwagą dla opanowanego Black Bolta jest jego brat, szalony
(w szaleństwie jest metoda) Maximus uzurpujący sobie prawa do tronu.
Mamy także młodych Inhumans, którzy dopiero, co zostali poddani działaniu
terrigenowych mgieł i przeszli przemianę, by od razu zetknąć się z rzeczywistością
i okrutnym światem dorosłości. Dzieje się tak z powodu odkrycia przez
ludzi lokalizacji ich miasta. Możliwość przejęcia tronu wykorzystuje
Maximus i od środka w kolaboracji z ludźmi z zewnątrz próbuje pokonać
Black Bolta i doprowadzić do upadku Atillan. Znamy motywy Maximusa,
ale co kieruje ludźmi? To, co zawsze; strach przed innym i chęć wzbogacenia
się. Wobec obojętności społeczności światowej inhumans muszą sobie poradzić
sami i tak też robią.
Zacytowane przeze mnie na początku słowa dawnego króla Aurona mówiące
o różnorodności nieludzi, jak wszystkie nauki dotyczące tolerancji i
akceptacji są trudne do spełnienia. Społeczeństwo Inhumans prawie od
samego początku naznaczone było podziałami na lepszych i gorszych. Już
od w momencie wyodrębnienia terrigenowych mgieł przez Randaca dzielili
się na tych, którzy ulegli przemianie i tych, którzy jej nie chcieli.
Gdy reszta wbrew swej woli została do tego zmuszona, uwidoczniły się
podziały polegające na różnicach w fenotypach, którymi charakteryzowali
się dani osobnicy po przemianie. Byli tacy, których moce były przydatne
i do nich odnoszono się z wielkim szacunkiem i byli też tacy, których
przemiana wiązała się praktycznie tylko z nieludzka deformacją. Ci byli
spychani na margines społeczności Inhumans. Dodatkiem do tej przepełnionej
nietolerancją rasowej łamigłówki byli stworzeni Alpha Primitives. Różnice
pomiędzy osobnikami stawały się zazwyczaj pretekstem, który wykorzystywał
Maximus do swoich niecnych machinacji. Tak jest i tym razem. Na dodatek
to nieludzie stają się obiektem uprzedzeń rasowych. Wielu ludzi widzi
w pokonaniu Inhumans interes i czyni to za przyzwoleniem społeczności
światowej, która boi się i zarazem nienawidzi innych. Ciekawe, że w
kraju gdzie nietolerancja rasowa zawsze była ważnym tematem powstaje
tak dużo tytułów temu poświęconych. Nie popadając w przesadę i nie wyciągając
błędnych wniosków powiem tylko, że i "Inhumans" w pewnych
momentach nie dało się temu uciec.
Słowem, które dobrze charakteryzuje Inhumans i całą tę opowieść jest "izolacja".
Izolacja jednak nie jest w tym wypadku jednowymiarowa. Izolowane jest
całe społeczeństwo przede wszystkim z dwóch powodów. Nieludzie nie mogą
żyć wśród ludzi z powodu ich inności oraz z potrzeby życia w czystym,
pozbawionym "ludzkich" zanieczyszczeń środowisku. Są, więc
na to pod pewnym względem skazani. Czytając tą historię zdaje się jednak,
że są
do tego przyzwyczajeni i z uporem sami do izolacji dążą. Izolacja nabiera
jeszcze jednego znaczenia w wypadku ich władcy. Co zrobilibyście, nie
mogąc powiedzieć, co czujecie, nie mogąc przedstawić kontrargumentów
w rozmowie, gdy ktoś was bezpodstawnie oskarża? Na tym jednak nie koniec.
Spróbujcie, chociaż dzień, lub kilka godzin wytrzymać bez mówienia,
a zobaczycie, że nie jest to łatwe. Jeden szept, jedno jękniecie i wszystko
wokół Was już nie istnieje. Jak można żyć z tak niszczycielską mocą?
Jak widać można, ale ceną za to jest właśnie izolacja, mimo otoczenia
swoich bliskich i wierności poddanych. W tym miejscu wkracza pan Jenkins.
Co zrobić, gdy główny bohater dramatu nic nie mówi? Ale zaraz, mamy
przecież narrację. Dla tych, którzy nie lubią, gdy duża część tekstu
znajduje się w prostokącikach w rogach paneli, ten komiks będzie katorgą.
W tym miejscu pełen patosu amerykański styl narracji zdaje świetnie
egzamin. Czytając tę pozycję cały czas odnosimy wrażenie nieobecności
i niedostępności osoby mówiącej. Ten komiks jest dla tych, którzy lubią
coś w ciszy i skupieniu poczytać, a nie szukają tylko łatwej rozrywki.
Paula Jenkinsa mieliśmy okazję poznać dzięki serii "Origin". Dla jednych
będzie to zachętą, a dla innych wprost przeciwnie. Obawiam się, że zarzuty
dotyczące tamtej pozycji mogą się i teraz powtórzyć. Jenkins lubi opowiadać
i to dosyć rozwlekle, a historie, które snuje są bardzo statyczne. Czytając "Inhumans" ponownie,
odniosłem wrażenie, że dla niektórych tempo prowadzenia akcji może być
zbyt wolne. Nie jest tak żeby nic się nie działo, ale w niektórych momentach
nie akcja staje się najważniejsza. "Inhumans" jest pozycją
introspekcyjną, w której postacie obnażają przed czytelnikami swoją
duszę, do czego tylko pretekstem są wydarzenia przedstawione na jej
stronach. Kartki zarysowane przez Jae Lee przepełnione są statycznymi
panelami, zbliżeniami twarzy pokazującymi odczucia postaci, wielokrotnymi
rozmowami osób dramatu, czy też w końcu retrospekcjami motywującymi
zachowanie bohaterów. Zdaje mi się jednak, że takie było zamierzenie
autorów. Chcieli wreszcie pokazać ludzką stronę nieludzi. Po co w końcu
pokazywać superistoty skoro można przedstawić postacie z krwi i kości
targane zwykłymi uczuciami? Sposób prowadzenia opowieści nie jest jednak
jednolity. Jenkins ujawnia swój kunszt oddając, co chwile rolę narratora
w inne ręce, by przedstawić ten fascynujący świat w różnych tonacjach.
Nie zaburza to jednak konwencji opowieści, gdyż są to dalej własne przemyślenia
osób (lub psa), a więc coś bardzo osobistego.
Drugim twórcą odpowiedzialnym za popełnienie tego dzieła jest Jae
Lee i teraz mogę się przyznać bez bólu, że to właśnie on był dla mnie
powodem, który popchnął mnie do zakupu. Jae Lee należy do takich twórców,
którzy maja swój własny niepowtarzalny styl i którzy po pewnym czasie
znajdują swoich naśladowców. Gdy pierwszy raz zobaczyłem twórczość tego
pana w polskim "X-Men" stwierdziłem, że musze mieć więcej
jego prac i od tego czasu bacznie obserwowałem jego poczynania. Tym,
którzy znają tylko tamte prace powiem, że styl, za który niektórzy go
kochają, a niektórzy nie mogą znieść zmienił się przez te lata. Nie
tworzy on już aż tak przerysowanego świata, a postacie są oddane w sposób
bardziej realistyczny, lecz nie działa to raczej na jego niekorzyść.
Wręcz przeciwnie. Dalej panele pozbawione szczegółów tła, wypełnione
są jakby rodzącymi się z plam czerni pełnymi ekspresji postaciami. Mało
jest takich twórców, którzy z tak statycznych paneli mogą wydobyć tyle
ekspresji. Chociażby dlatego by zobaczyć, w jaki też sposób można rysować,
warto sięgnąć po ten komiks. Rysunek tworzony dużymi ekspresyjnymi plamami
czerni jest jakby stworzony do oddania powagi i grozy sytuacji. Z rysunkami
Lee w cudowny sposób współgra położony na nie i obrobiony komputerowo
kolor. Użyta przez kolorystę paleta kolorów przygasza jaskrawe wdzianka
Inhumans i tworzy jakże mroczniejszy od znanego nam z innych superbohaterskich
komiksów świat.
Gorąco polecam serię "Inhumans" dziwiąc się, że Egmont nie
zaczyna od czegoś bardziej znanego. Z drugiej strony jednak chyba lepiej
zacząć od czegoś dobrego, rzadko spotykanego w "mainstreamowych" komiksach
amerykańskich, niż od papki jakże emocjonującej, ale jednak papki. Komu
więc polecałbym tę pozycję? Na pewno fanom, którzy zgłodniali brakiem
Marvela na naszym rynku sięgną po ten tytuł bez cienia wątpliwości oraz
tym, którzy chcą przeczytać dobry amerykański komiks środka. Może niektórych
to przekona, że nie zawsze to, co ze Stanów Zjednoczonych i komiks się
nazywa, jest złe. Ostrzegam jednak ponownie, że nie każdemu ta mini-seria
musi przypaść do gustu. Ryzyko jest jednak minimalne.
Wojciech "dieFarbe" Garncarz
Scenariusz: Paul Jenkins
Rysunek: Jae Lee
Kolor: Dave Kemp
Wydawnictwo: Marvel Comics
Wielkość: Inhumans #1-11 - 22 strony
Inhumans #12 - 23 strony
TPB - 292 strony
Rok wydania: seria - 1998/1999
TPB - 2000
Jeśli ktoś chce pogłębić swoją wiedzę na temat Inhumans zapraszam
na stronę:
www.angelfire.com/scifi/terrigenmist
|
|