|
Piotr "Dr_Greenthumb" Sujka
W komiksie najważniejsza jest dla mnie fabuła. Powinna być ciekawa, wielowątkowa,
złożona (w tej kwestii króluje "100 naboi"), bez bezmyślnej sieczki,
ciągłych pościgów i strzelanin, bo to mam na co dzień w telewizji. Nie powinna
mieć dziur i zbyt wielu niedokończonych wątków, jak to było na przykład w "Mroczny
Rycerz Kontratakuje" i "Wolverine Origin" (generalna fabularna
wpadka), czy też w "Universe" (beznadziejne zakończenie). Poza tym,
oprawa graficzna: to oczywiste, że musi być porządna. Wiem, że każdy rysownik
ma swój własny, niepowtarzalny styl (chyba, że ktoś kogoś kopiuje), ale nie
lubię prymitywnych, tandetnych, niepotrzebnie karykaturalnych rysunków (obecnych
we wspomnianych już "Mroczny Rycerz Kontratakuje" i "Wolverine
Origin"). Kreska powinna być dopasowana do klimatu opowieści, wręcz współtworzyć
go ("Arkham Asylum" jest tu doskonałym przykładem), natomiast barwy,
ich ilość i sposób nałożenia, dobrane z wyczuciem. Pomimo, iż preferuję ręcznie
(chociażby z pozoru) kolorowane komiksy (jak "Sandman", czy piąty
zeszyt "Global Frequency"), nie pogardzę zastosowaniem komputerowych
milionów kolorów, które, choć nie zawsze są odpowiednie (po raz trzeci "Mroczny
Rycerz Kontratakuje"), czasem zdają się być jedynym słusznym rozwiązaniem,
jak na przykład w "Szczurach Blasku". Czarno-białe komiksy oczywiście
też nie są złe... I jeszcze jedna rzecz odnośnie kreski: kobiety. Nie wiem czemu,
ale w ogromnej większości komiksów, które przeczytałem, kobiety wyglądały cokolwiek
paskudnie - ogromne biusty, nieproporcjonalnie długie nogi, brzydkie twarze
(np. "Fathom", "Tomb Raider"). Jedynym, aczkolwiek bardzo
chlubnym, wyjątkiem jest Laurel z "Midnight Nation". W miarę fachowo
wyglądają też bohaterki "Transmetropolitan" i "Kaznodziei".
Pod względem tematyki, nie istnieją dla mnie tematy tabu, komiks może mówić
bez pardonu np. o wierze i Bogu ("Preacher"), nie ma problemu. Nie
trawię za to zupełnie amerykańskich tasiemców o superbohaterach i innych, obdarzonych
jakimiś nadnaturalnymi zdolnościami mutantach, we wszelkim, amazingowo-ultimate'owym
wydaniu, typu "Spider-Man", "Superman" , "X-Men"
czy "Batman". Przymknąć oko mogę na tego ostatniego, jeśli tylko wykorzystuje
się jego głębokie, psychologiczne podstawy (np. "Arkham Asylum", czy
"Powrót Mrocznego Rycerza"). Lubię czasem poczytać coś lekkiego, czysto
rozrywkowego, typu "48 Stron", nie pogardzę jednak pozycją bardziej
ambitną, głębszą (coś Enki Bilala na przykład).
Jeśli chodzi o miejsce powstania komiksu, to nie mogę powiedzieć, ze nie lubię
komiksów z takiego, czy innego regionu, bo zarówno francuski, jak i amerykański
rynek komiksowy zawiera pozycje lepsze i gorsze. Na temat naszej rodzimej sceny
nie będę się wypowiadał, bo "Szninkiel", "48 Stron" i dziełka
grupy KTOMACZAS? to, choć świetne, jednak jedyne polskie komiksy, jakie miałem
przyjemność czytać.
Czy coś jeszcze? Wysoko cenię zaskakujące pomysły ("Universe", znów
"48 Stron"), nietuzinkowych bohaterów (Spider Jerusalem, Marv, Pielgrzym)
oraz albumy imponujące objętościowo ("Usagi Yojimbo"). Poza tym, opierając
się o moje ostatnie teksty z cyklu o Ellisie, można odnieść wrażenie, że lubię
komiksy, w których krew leje się hektolitrami, a cudze wnętrzności są naturalnym
elementem ubioru bohaterów. Nic bardziej mylnego. Czytam - tak, lubię - nie.
Nie mam co prawda nic przeciwko pewnej (umiarkowanej) ilości krwi, ale co za
dużo, to nie zdrowo... A największym, najlepszym, najbardziej niepowtarzalnym
i niedoścignionym komiksem jest "Transmetropolitan".
|
|