|
"Strażnicy" tom 1
"Now in Injia's sunny clime,
Where I used to spend my time
A-servin' of 'Er Majesty the Queen,
Of all them black-faced crew
The finest man I knew
Was our regimental bhisti, Gunga Din."
Rudyard Kipling
"Take for example Watchmen, by Gibbons and Moore.
Every time you find new things in it.
I try to do that, too.
Comics doesn't have any need for the next standard structure à la Tintin"
Andreas
"Watchmen" czyli "Strażnicy" to był jeden z najbardziej oczekiwanych
albumów na naszym coraz ciekawszym rynku. Nie jest to jednak ani opowieść
o pracowitych szwajcarskich zegarmistrzach, ani o dzielnych pracownikach
ochrony, ani nawet dodatek do periodyku Świadków Jehowy "Strażnica".
"Watchmen" to historia wpisująca się w popularny w USA nurt komiksów
superbohaterskich, jednak jakby trochę z drugiej strony.
Autor nie poszedł po najmniejszej linii oporu (choć pewnie mógłby)
i nie pokazał nam znów tych samych bohaterów w alternatywnej rzeczywistości.
Zamiast tego stworzył własną galerię zamaskowanych postaci, choć tak
naprawdę większość z nich pojawia się tutaj tylko w retrospekcjach,
wspomnieniach, wycinkach z gazet. Nad całym dziełem unosi się przygnębiająca
aura przemijania, dodatkowo podkreślona przez dziwny zabieg, jakim
jest
przekazanie części obowiązków narratora w gestię jednego z bardziej
zaawansowanych wiekiem bohaterów komiksu.
|
|
|
|
Całość można określić hasłem "Alan Moore dla dorosłych",
dla odróżnienia od wydanej niedawno "Ligi Niezwykłych Dżentelmenów".
Tym co odróżnia
"Strażników" od tego wspomnianego dzieła, oprócz znacznie gęstszego
klimatu, jest stosowanie nawiązań, które tym razem mogą okazać się
mniej czytelne dla nastoletniego amatora opowieści obrazkowych. Bo
ilu czytelników
skojarzy napis sprayem na płocie "Krystalnacht" z wydarzeniami w Berlinie
z 1938 roku? Ilu walające się po kadrach pudła po daniach "Gunga Diner"
przywołają w pamięci film "Gunga Din" z 1939 roku inspirowany poezją
Kiplinga? Takich ciekawostek dla spostrzegawczych można pewnie znaleźć
tu więcej, jak choćby pojawiające się czasem reklamy cukierków "Mmelt
Downs" - czyżby wspomnienie roztopionego rdzenia reaktora elektrowni
w Czarnobylu?
Jednak takie smaczki to tylko deser po głównym daniu, jakie stanowi
niezwykle wciągająca fabuła komiksu. Jeśli sam mistrz poplątanych
scenariuszy - Andreas, zachwyca się dziełem Moore'a, to dla mnie
jest to znak,
że dzieła takiego nie wolno przegapić.
Opowieść o niechcianych bohaterach, którzy nie mogą znaleźć sobie
miejsca w zbyt złożonym świecie stała się komiksowym hymnem pokolenia
i właściwie
trudno jest napisać cokolwiek, nie powtarzając jakichś zasłyszanych
wcześniej opinii. Można za to podkreślić te cechy, które były już
wielokrotnie eksponowane, aby przypomnieć z czym właściwie mamy
tu do czynienia.
|
|
|
|
"Strażnicy" to niewiarygodnie sprawnie opowiedziana historia, doskonale
wykorzystująca środki przekazu oferowane przez komiksowe medium
- scenarzysta wspólnie z rysownikiem dają popis koncertowo zgranej
współpracy, co
jest szczególnie istotne jeśli się weźmie pod uwagę, że tutaj każdy
szczegół jest bardzo istotny, nawet kierunek w jakim patrzą drugoplanowe
postaci. Jeśli to porównamy z komiksową przeciętną, gdzie ta sama
osoba na wielu rysunkach może wyglądać inaczej, łatwo dostrzec
jak korzystnie
wypadają "Strażnicy" na tym tle. I docenić zaangażowanie
z jakim rysownik musiał wykonywać najdrobniejsze zalecenia scenarzysty
- wpisywać drobne
teksty na plakatach i gazetach, opowiadać równoległą historię samymi
rysunkami.
Dobrym przykładem takiej opowieści "w tle" jest historia kostek
cukru, które jeden z głównych bohaterów komiksu - Rorschach -
kradnie koledze,
którego postanowił "odwiedzić". Na jednym z rysunków wysypuje
je na stół, na kolejnym zgarnia je do kieszeni płaszcza. Kilka stron
dalej
Rorschach odwiedza kolejnych znajomych, u których uchyla maskę
i zjada jedną ze zrabowanych kostek, a papierek w który była zawinięta
rzuca
na podłogę, po czym wychodzi. Laurie - jedna z bohaterek komiksu
podnosi papierek i wrzuca do kosza, a znów kilka stron dalej odwiedza
tego
samego kolegę Rorschacha, który dopiero teraz dziwi się, że ma
w
domu mało
cukru. To jest pierwszy moment, gdy sprawa cukru poruszana jest
w warstwie werbalnej, a jednak uważny czytelnik zwróci na nią
uwagę
już wcześniej.
|
|
|
|
Wróćmy na chwilę do postaci Rorschacha - dzięki zaangażowaniu
tłumacza, który opatrzył album ciekawymi przypisami, możemy dowiedzieć
się
skąd pochodzi ten pseudonim. Sam bohater jest dobrym przykładem
upadku jaki dotknął fach superherosa. Rorschach jest kloszardem,
wiele postaci
narzeka na smród jaki go otacza, za dnia nosi tabliczkę głoszącą,
że "koniec
jest bliski", a w nocy przebrany
w maskę
ze zmieniających się wzorów walczy z zepsuciem moralnym otaczającej
go
rzeczywistości.
Taki bohater z krwi i kości, choć w komiksie jest zabiegiem bardzo
ryzykownym, tym razem dodaje wartości dziełu Moore'a i pogłębia
je
o aspekt socjologiczny,
choć tak naprawdę różnych warstw ten album ma bardzo wiele. Warto
dodać, że Rorschach bez skrępowania żywi się tym, co znajdzie
w trakcie nocnych
eskapad w odwiedzanych przez siebie mieszkaniach, w pewnym momencie
nawet perfumuje się czyjąś wodą marki Nostalgia produkowaną przez
kolejnego z jego znajomych - Adriana Veidta, którą zresztą potem
też zabiera.
Miałem kiedyś kumpla, który zawsze gdy znalazł u mnie gumkę do
włosów, zabierał ją, więc wiem jakie to denerwujące.
Inne opisywane tu postaci również doskonale wyrażają pewne spostrzeżenia
jakie chce przekazać nam scenarzysta, szczególnie dotyczy to
Komedianta i Doktora Manhattana. Obaj pracują dla amerykańskiego
rządu, jednak
ich motywy i filozofia życiowa są zupełnie odmienne. Dodatkowo
- Doktor Manhattan jest jedynym przykładem superbohatera obdarzonego
nadludzkimi
mocami, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Zresztą - snucie
domysłów na temat konsekwencji obecności zamaskowanych bohaterów w
rzeczywistym
świecie wydaje się być głównym celem tego komiksu. Przy czym
można by tu posunąć się dalej w egzegezie i dojść do jakichś
ogólniejszych
wniosków
na temat amerykańskiej supremacji we współczesnym świecie, ale
to
jest cienka czerwona linia, której nie chcę przekraczać pisząc
recenzję komiksu.
|
|
|
|
Album oferuje mnóstwo powodów dla których można polecić go niemal
każdemu. Oczywiście zawsze znajdą się malkontenci, a rolą recenzenta
jest również
wyłapywanie potknięć, choćby robił to niechętnie. Dlatego w
tym miejscu muszę wspomnieć o żałosnej grafomanii jaką są w
moim
odczuciu wspomnienia
Hollisa Masona zatytułowane "W Kapturze" (jeśli tytuł oryginału
brzmi: "In the Hood", to może to być też gra słów, ale niestety
nie znam
oryginału by podjąć ten temat - w oryginale jest "Under the
Hood - przyp. red.).
Oczywiście styl tej - stanowiącej ciekawy dodatek - literatury
jest zapewne zamierzony przez autora komiksu i doskonale odpowiada
wizerunkowi
samego Masona, który przedstawiony jest jako żywy zabytek zajmujący
się naprawą przestarzałych ("Obsolete models a specialty")
samochodów, co niestety nie zmienia faktu, że czyta się to koszmarnie.
Na
szczęście na koniec autor zaserwował nam odmianę w postaci
wstępu do książki
Miltona Glassa (który w opowieści najpierw jest profesorem,
potem doktorem, a na końcu znów wraca do szlifów profesorskich
- czyżby
pomyłka?),
który
to wstęp pozwala na uzyskanie nieco szerszej perspektywy na
kontekst opisywanego świata będącego lustrzanym odbiciem naszej
rzeczywistości
lat osiemdziesiątych z wszystkimi ich lękami.
Na koniec - kwestie edytorskie. Egmont stanął na wysokości
zadania. Znalazłem jakieś trzy literówki, ale to zdarzyć się
musi w dziele
tej rangi. Jestem skłonny cieszyć się, że korekta trwała krócej,
a album
dostępny był szybciej. Tłumacz spisał się doskonale, czytając
miałem wrażenie, że naprawdę rozumiał, co tłumaczy. Kilka
razy tekst polski
został nałożony na tekst angielski co jest zupełnie nieczytelne,
ale na szczęście nastąpiło to w mało istotnych miejscach (jakieś
reklamy
czy plakaty). Ogólnie pracę wydawcy oceniam więc bardzo wysoko.
Pozostaje mi życzyć wszystkim fanom "Strażników", do których też się
zaliczam, jak najszybszego wydania przez Egmont drugiego tomu. Być może
mgła tajemnicy zacznie się trochę przejaśniać.
Arek "xionc" Krolak
Naprawdę ciężko coś nowego na temat tego komiksu napisać. To klasyczny
"musiszmieć", dzieło wiekopomne i zapadające w pamięć. Pochwała za
staranną edycję i niezłe tłumaczenie.
Sławek "pookie" Kuśmicki
Nie cierpię amerykańskich komiksów (dlaczego - patrz: profil). Jednak
ta pozycja ma w sobie to coś. Zdecydowanie zainteresował mnie scenariusz,
a rysunki mi się spodobały. No cóż, pierwszy raz w przypadku komiksu
zza oceanu, czekam na ciąg dalszy...
Dariusz "dVader" Wejder
"Strażnicy" są dla mnie perełką i to nie tylko tego miesiąca. Długo
by pisać, co lubię w tym komiksie i trudno byłoby zdecydować, co lubię
najbardziej. Dokładnie przemyślana intryga, z góry ustalona konwencja
narracji, oraz pozornie prosty, lecz jakże doskonały sposób kadrowania
i całego rysunku to chyba cechy tego komiksu, które lubię najbardziej.
Alan Moore i Dave Gibbons udowodnili doskonałą znajomość medium, jakim
jest komiks i jak za jego pomocą przekazać jak najwięcej. Dla mnie,
czyli dla osoby tak głęboko osadzonej w kulturze komiksu amerykańskiego,
hołd składany przez tych panów dla tego zjawiska jest jeszcze jednym
plusem. Nie tylko składają oni hołd swoim poprzednikom, ale też jak
się później okazało, mający teraz już 17 lat komiks odcisnął swoje piętno
na dalszej historii tego medium. Polecam, gdyż jest to kawał świetnej
literatury obrazkowej, z którego przeczytania wielu z Was będzie na
pewno zadowolonych.
Wojciech "dieFarbe" Garncarz
Bardzo dobrze napisany komiks. Z jego kart bije wszechogarniający niepokój
i przygnębienie. Czytelnik przez cały czas ma wrażenie jakby coś wisiało
w powietrzu. Mnogość ukrytych znaczeń i podtekstów jeszcze bardziej
podnosi jego ocenę. Rysunki, mimo iż jak najbardziej rzetelne, niestety
niewiele mają w sobie oryginalności. Warto sięgnąć po ten tytuł. Pozostaje
na długo w pamięci.
Piotr "wilk" Skonieczny
Moore pokazuje klasę, przedstawiając nam gorzką opowieść o neurotycznych,
sfrustrowanych i skonfrontowanych z rzeczywistością superbohaterach.
Trudno jest pisać o tym komiksie w kilku słowach, gdyż jest on nasycony
mnóstwem wątków i ogromną ilością szczegółów. Hasło pochodzące z komiksu,
przytaczane często w jego kontekście - "Who watches the Watchmen?"
- sugeruje tylko jedną płaszczyznę odczytania; nie oddaje natomiast
jego różnorodności. Sam, nie mogąc jej oddać, powiem tylko, że mamy
do czynienia z komiks genialnym. Nie przegapcie go!
Damian "hans" Handzelewicz
Komiks legenda. Kanon gatunku, nowoczesnej narracji i nie przemijająco
doskonałej fabuły. Mistrzowsko poprowadzone słowo i kadr. Alan Moore
w najlepszym wydaniu. To preludium, oby Egmont szybko wydał kolejne
tomiki.
Adam "mykupyku" Gawęda
W końcu dotarło do nas dzieło Moore'a uznawane za skończenie doskonałe.
W tej chwili nie mogę się z tym zgodzić. Przeczytałem przecież dopiero
tom 1, w którym właściwie nic się jeszcze na dobre nie dzieje: mamy
na początku tajemnicze morderstwo, a potem retrospekcje i wprowadzanie
bohaterów, ich psychologiczne portrety i rozmyślania- czyta się to świetnie,
ale na razie za mało tego, żeby zdecydować o geniuszu komiksu. Z niecierpliwością
czekam na kolejny tom.
Paweł "Kurczak" Zdanowski
Pisałem o tym komiksie miesiąc temu w zajawce i nieraz jeszcze napiszę,
a dzisiaj będzie o jakości polskiej edycji. Otóż wszystkie koszmary
jakie dręczyły mnie przez rok, co też Egmont nawyczynia z "Watchmenami"
poszły się kochać w poziomki; tłumaczenie Drewnowskiego rewelacyjne,
przypisy na końcu, dodatki zachowane i też przełożone jak być powinno.
Komiks wszechczasów został potraktowany z godnością i powagą, oby tylko
kolejne części wychodziły częściej niż raz na kwartał, bo jaki to wydawca
dzieląc książkę na trzy tomy wypuszcza je w kilkumiesięcznych odstępach?
Odpowiedź: każdy polski wydawca komiksowy. Ale poza tą dygresją - nie
kupić "Strażników" to grzech i ignorancja, bo cały dzisiejszych
komiks się z nich wywodzi. Arcydzieło. Tyle na dzisiaj. Więcej za jakiś
czas...
Piotr "Błendny Komboj" Sawicki
Tytuł oryginału: Watchmen
Scenariusz: Alan Moore
Rysunki: Dave Gibbons
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Wydawca: Egmont Polska
Data wydania: 08.2003
Wydawca oryginału: DC Comics
Data wydania oryginału: 1986
Liczba stron: 140
Format: B5
Oprawa: miękka
Papier: matowy
Druk: kolorowy
Dystrybucja: księgarnie
Cena: 24,90 zł
|
|