Wywiad z Clarencem Weatherspoonem
Złapać pomysł za nogi
Witam. Czy możesz opowiedzieć, jak doszło do powstania
"Josephine"?
Na początku było "Nasienie zniszczenia".
Lektura tego komiksu wywołała u mnie nawrót choroby im. śp. Lovecrafta
(cale
szczęście
nie
trwała długo... nie da się ukryć, że Lovecraft był równie dobrym pisarzem,
jak i grafomanem) oraz chęć stworzenia czegoś w podobnych deseniach.
Komiks nie miał być jednak wyłącznie w klimatach znanych z utworów tego
pana. Znaleźć się miało tez miejsce dla klasycznego kryminału angielskiego
i czarnego kryminału amerykańskiego (jak myślicie, dlaczego Józia jest
narratorem swoich opowieści?). Nie dość na tym, akcja komiksu dziać
się miała w alternatywnej wersji XIX-wiecznej Anglii (tak, tak, byłem
wtedy po lekturze "Maszyny różnicowej" - ba, w pierwszym powstałym
opowiadaniu Josephine korzysta z mechanicznego komputera do wykrycia
sprawcy ohydnej zbrodni. Sic!). Po jakimś czasie stwierdziłem, że umieszczanie
w tym swoistym misz-maszu elementów steampunku jest już dużą przesadą
i ostatecznie postawiłem na klasyczną wiktoriańską Wielka Brytanię z
przełomu wieków.
Ile czasu minęło nim postanowiłeś wysłać swoje prace do "Produktu"?
Jaki był początek Twojej współpracy ze Śledziem?
Na początku, przez niezły kawałek czasu (cztery miesiące?) rysowałem
Józię do szuflady. I była to długodystansowa Józia, bo miała mieć ponad
60 plansz z ręcznie kładzionym kolorem. Jednak po stronie 24 miałem
dość tego maratonu i przerzuciłem się na krótsze historyjki. Tuż po
skończeniu pierwszej z nich ("Mushroom") sprezentowałem planszę
nr 1 na Śledziowy adres e-mailowy. Śledziu stwierdził, ze fajne, ale
musi zobaczyć więcej. Potem już jakoś poszło.
Przeważnie sam piszesz dla siebie scenariusze, ale zdarzały się wyjątki,
jak choćby współpraca z Dasstem. Jak Ci się pracuje z innym scenarzystą?
Czy wymagasz, by podporządkował się Twojej własnej wizji czy tez dajesz
mu wolną rękę? Chodzą słuchy, że czytasz każdy scenariusz dziesiątki
razy w poszukiwaniu ewentualnych dziur. To rzadkie wśród rysowników.
Trudno mi się na temat współpracy ze scenarzystami wypowiadać, gdyż
dotychczas narysowałem trzy krótkie i jeszcze krótsze shorty we współpracy
z "kimś innym" niż Klarens. Na podstawie tych doświadczeń
mogę stwierdzić, że nie przepadam za rysowaniem kilkustronicowych scenariuszy
nie mojego autorstwa. Nie miałem okazji sprawdzić się w dłuższej historii,
więc nie przekreślam takiej możliwości. Zwłaszcza, że razem z Dasstem
wypichciliśmy naprawdę dobry scenariusz na 40-stronicową nowelkę. To
znaczy Dasst ją napisał, a ja pełniłem w tym wszystkim rolę cenzora
z sadystycznym zacięciem, przyczepiając się do najmniejszych szczegółów.
Na razie pozostaje ona wyłącznie w formie scenariusza - gdy pojawi się
jakakolwiek możliwość opublikowania tego opowiadania, wezmę się za jego
rysowanie. Pracowaliśmy też przez pewien czas nad innym scenariuszem,
i tu muszę przyznać, że bardzo, ale to bardzo wymagałem od scenarzysty,
by trzymał się nakreślonych z góry ram tej historii.
A współpraca z kolorystą? Album przygotowywany dla Mandragory będzie
Twoim pierwszym kolorowym komiksem. Czy pracę Ivana też ostro nadzorujesz?
Ivana nie da się nadzorować. To zdolny koleś, ale zupełnie nie poddaje
się kontroli z zewnątrz.
Nie obawiasz się, że pokolorowana "Josephine" straci
swój mroczny klimat?
No, chyba "Josephine" nie jest aż tak bardzo mroczna i posępna. Pokusiłbym
się nawet o stwierdzenie, że po lekkim przymrużeniu oka powieści te
są bardzo zabawne. IMHO wszystkie komiksy w odpowiednio dobranym kolorze
wydają się być ładniejsze (oprócz np. "Sin City" Millera, na które w
ogóle nie dałoby się położyć koloru, ale to przecież zupełnie inna kategoria
wagowa). "Josephine" ma być solidnie wykonanym komiksem do
poczytania i nie ma żadnych wyższych aspiracji, więc nie odmawia sobie
koloru jak "Maus", czy "Niebieskie Pigułki". Poza tym kto wie? Być może
Józia w kolorze zyska nową, lepszą jakość niż w b&w?
Jak doszło do Twojego spotkania z Przemkiem Wróblem?
Zwyczajnie... Adler i Piątkowski nas sobie przedstawili. W Łodzi.
Czy już wtedy wykiełkował pomysł stworzenia albumu dla Mandragory?
Przy pierwszym spotkaniu wcisnąłem Przemkowi kilka wydruków swoich
prac, ale nie spotkały się one z jego aprobatą. Do drugiego spotkania
(WSK) przygotowałem się dużo lepiej - miałem ze sobą 30 gotowych plansz
albumu i kilka stron w kolorze. Wręczyłem mu to wszystko i chwilę porozmawialiśmy.
Na drugi dzień dowiedziałem się od niego, że Mandra byłaby zainteresowana
wydaniem naszego komiksu.
Możesz zdradzić w paru słowach o czym będzie ten komiks? Umiejscowienie
akcji w Afryce - to trochę dziwne jak na opowieść kryminalną...
Jak w każdym kryminale mamy morderstwo, a właściwie kilka morderstw,
oraz detektywa, który próbuje odnaleźć sprawcę. Z tym, ze w tą sprawę
wmieszane są moce nadprzyrodzone (jak zresztą zawsze w przypadku "Josephine").
Sporo śladów zebranych na miejscu zbrodni wskazuje, na afrykańskie korzenie
mordercy... i właściwie tyle, o ile chodzi o Afrykę. Ogółem, ilość stron
obejmujących wydarzenia rozgrywające się na Czarnym Kontynencie to mniej
więcej 1/5 całości albumu, a więc akcja nie rozgrywa się tylko w Afryce.
Owszem, tam również, ale to głównie Londyn przyjdzie nam/Wam oglądać.
Czy planujecie z Przemkiem także kolejne albumy z Józią?
Wszystko zależy od wyników sprzedaży. Jeżeli będą dobre, będą kolejne
części Józi.
W jakim formacie zostanie wydany Twój pierwszy album?
W europejskim, czyli A4.
Wcześniej wspomniałeś o Mignoli. Prócz niego, jakich komiksiarzy cenisz?
Na dzień dzisiejszy moimi guru są kolesie od "100 kulek" - duet Risso/Azzarello.
Risso poważam nawet bardziej niż Mignolę. Poza tym Miller za "Sin City",
Juanjo Guarnido za rysunek, René Goscinny i Albert Uderzo za "Asteriksa
na Korsyce"... i wielu, wielu innych.
Czytelnicy znają Cię tylko jako autora "Josephine". Czy
tworzyłeś lub planujesz stworzyć jakieś inne komiksy, odmienne tematycznie
od Józi?
Przymierzam się, przymierzam, ale dosyć powoli, bo i przewidziana
ilość plansz jest ogromna, więc niespiesznie zbieram materiały, przeglądam
książki, i cos tam sobie szkicuję. A tematyka zupełnie odmienna, bo
akcja ma się rozgrywać w czasach dzisiejszych, lecz w nieco innym niż
nasz świecie. Motywem przewodnim zaś mają być zmagania ludzi z maszynami,
ale w trochę odnowionej formie. W ogóle ma to być dla mnie poligon doświadczalny
- poeksperymentować chcę trochę z narracją, kadrowaniem, rysunkiem,
scenariuszem. Taka odtrutka od klasycznej Josephine.
Czy ujrzymy ten komiks w druku?
Nie mam najmniejszego pojęcia.
Jak oceniasz aktualną kondycję polskiego komiksu? Czego Twoim zdaniem
w nim brakuje, a co jest dobre?
Nasz rynek jest raczej mały, więc i mało jest na nim miejsca dla rodzimych
twórców komiksu. W Polsce nie jest to, przynajmniej na razie, biznes
- to raczej powołanie, więc i siłą rzeczy nasze wytwory najczęściej
mocno odstają od poziomu reprezentowanego przez kolegów mieszkających
bardziej na zachód od nas... i nic w tym dziwnego, skoro komiksem parają
się głównie amatorzy - fani, którym wydaje się, że potrafią, oraz kilka
osób, którym Bozia rzeczywiście nie poskąpiła talentu i chęci. Z kolei
na sztuce się nie znam, wiec nie próbuje nawet oceniać naszego komiksu
artystycznego. Ale ja mam rzemieślnicze spojrzenie na ten temat, więc
nie jest ono pewnie do końca prawdziwie. Co do braków - to brakuje nam
wszystkiego. Rzeczy dobre... z ostatnio wydanych - "Overload" i "Jeż
Jerzy".
Czy możesz zdradzić, czym zajmujesz się poza tworzeniem komiksów?
Poza rysowaniem komiksów, jestem całkiem normalnym człowiekiem a więc
i zwyczajnymi rzeczami się zajmuję.
Clarence Weatherspoon... przypuszczam, ze nie jest to Twoje prawdziwe
nazwisko?
I masz rację.
A jak brzmi prawdziwe?
Możesz mi mówić Janek albo Łukasz, reaguję na obydwa imiona.
Jak wygląda Twoja praca nad komiksem? Najpierw dokładnie rozpisujesz
scenariusz, a potem zaczynasz rysować, czy dopuszczasz pomysły, które
pojawiają się już w trakcie rysowania? Jak długo pracujesz nad jedna
planszą?
Najpierw jest pomysł na motyw przewodni danej historii. Potem następuje
próba rozpisania i czasami rozrysowania tego na papierze. Scenariusz
jednak często nie jest za bardzo dokładny i w czasie szkicowania już
właściwych plansz wprowadzam do niego zmiany w zależności od tego, co
mi akurat chodzi w danej chwili po głowie. Często okazuje się, że te
pomysły "na ostatnią chwilę" są najlepsze. Potem, gdy mam
już wszystkie plansze w ołówku, zaczyna się mozolny proces pokrywania
tego cholerstwa tuszem... w zależności od posiadanego czasu, wyrabiam
się w granicach jednej, dwóch plansz dziennie. Na koniec pozostaje wklepać
literki z klawiatury... i koniec.
A który z etapów pracy nad komiksem sprawia Tobie największą frajdę?
Wymyślanie historii, pisanie scenariusza, szkic, tuszowanie...
Trudno powiedzieć... ale chyba najlepszą częścią tej pracy jest łapanie
pomysłu za nogi.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Piotr "Błendny Komboj" Sawicki
|