"Fathom" wydanie kolekcjonerskie
Ostatnio, pisząc artykuł o łodziach podwodnych,
dowiedziałem się, że słowo "fathom" nie oznacza
grubasa, tylko sążeń, czyli jednostkę miary równą w przybliżeniu
1,8 metra. Ponieważ jednak o sążniu w komiksie nic nie
znalazłem dochodzę do wniosku, że chodziło raczej o inne
znaczenie
tego słowa, czyli o pomiar głębokości. Dlatego trochę rozumiem
politykę Mandragory nie tłumaczenia tego tytułu na język
polski. Wyobrażacie sobie tę zmysłową dziewczynę na okładce,
a nad nią wielki napis "Pomiar Głębokości"?
Już rzut oka na okładkę mówi, że album będzie wdzięcznym
tematem do omówienia. Rysunki dziewczyn w kostiumach kąpielowych
w wykonaniu Michaela Turnera to dla mnie duża atrakcja sama
w sobie. Nie chciałbym aby zabrzmiało to złośliwie, ale
nic by się nie stało złego, gdyby zamiast rozszerzać zamkniętą
całość jaką jest Fathom o mało istotne przygwizdy, autor
do spółki z wydawcą zaoferowali nam jeszcze trochę tych
świetnych plakatowych ilustracji. Na szczęście Mandragora
stanęła na wysokości i album ten wypełniony jest okładkami
amerykańskich zeszytów, które w większości przedstawiają
bohaterkę komiksu (Aspirin, Espanol czy jakoś podobnie)
w najrozmaitszych strojach i pozycjach. Możecie mi mówić,
że te rysunki to komercyjna tandeta i brak polotu, ale ja
i tak wiem swoje. Już za samo przemycenie takiej dawki zaowalowanej
erotyki do amerykańskiego komiksu należy się rysownikowi
uznanie.
Jakoś tak mam, że kupuję wszystkie wydania kolekcjonerskie
Mandragory i jestem z tego całkiem zadowolony nie muszę
sobie zawracać głowy pamiętaniem, kiedy wyjdą kolejne albumy
serii i mniej zeszytów muszę pomieścić na półkach (część
z Was pewnie dobrze zna ten problem). Tym razem też się
nie zawiodłem na wydaniu. Co prawda wydawca zapewniał, że
nowe edycje nie będą się rozlatywać tak łatwo, ale nie miałem
odwagi żeby to sprawdzić i obchodziłem się z albumem, jak
z jajkiem.
Mam dwie uwagi do osoby zajmującej się w Mandragorze korektą
(być może naiwnie uważam, że ktoś taki istnieje). Po pierwsze:
"dopóki" pisze się razem. Po drugie: o ile wiem nie ma takiego
słowa jak "molekuł"? ("Czuję, jak każdy rozpadający się
molekuł łączy się...") Ale ponieważ sam robię masę kretyńskich
błędów, nie zaniża to w znaczący sposób mojej opinii.
Gdybym miał wystawić ocenę tylko na podstawie rysunków
i wydania dałbym najwyższą możliwą notę bez zająknięcia.
Niestety ten komiks ma jeszcze scenariusz. I choć czytałem
niewiele pochlebnych recenzji tego tytułu, to jednak miałem
nadzieję, że właśnie mnie ten komiks urzeknie swoim klimatem.
Byłem naprawdę pełen dobrych chęci. A oto co ujrzałem:
Wyobraźcie sobie taką scenę: idzie sobie dwóch Marsjan
po księżycu i jeden mówi "musimy zabić wszystkich członków
wenusjańskiej frakcji konserwatywnej. To taki odpowiednik
Ligi Polskich Rodzin." Głupie, prawda? Prawda, ale nie w
tym komiksie. Tutaj mamy scenę analogiczną, tylko zamiast
Marsjan mamy aqualudków, jest ich cały oddział, idą przez
bagna, a jeden mówi: "będziemy walczyć z jednostką specjalną
marynarki, lub jak tam Japończycy nazywają swój odpowiednik
Navy Seals".
Mamy tu podstawy dialektyki w wydaniu dla amerykańskich
czytelników komiksowego mainstreamu. Teza: "jestem napędem
w maszynie montażu molekularnego". Antyteza: "ale z cudem
czy bez, po nuklearnej fuzji i tak będę martwa". Synteza:
"wiem, że tak będzie, znam się na nauce lepiej niż on".
Panie Michaelu Turnerze, co ma montaż molekularny do nuklearnej
fuzji? Czy stwierdzenie "znam się na nauce" nie jest nazbyt
dużym uproszczeniem? Dlaczego umieramy i po co ZUS płacimy?
Na te pytania odpowiedzi brak (przy okazji pozdrowienia
dla zespołu "Kury").
Takich dziwactw od których włos czytelnika jeży się na
głowie jest tak dużo, że szkoda nawet czasu by je wymieniać.
Czy w tym komiksie obowiązuje prawo Pascala? Czy wynurzenie
z bazy podmorskiej na głębokości 1200 stóp (ponad 400 metrów)
bez wizyty w komorze dekompresyjnej to tutaj standard? Jak
się ratuje tonącą kobietę będąc wewnątrz płynącego pod wodą
samolotu? Otwiera drzwi i wciąga do środka, czy wystarczy
zahaczyć skrzydłem i wyfrunąć ponad powierzchnię? Dlaczego
25-letnią gówniarę, w dodatku cywila włącza się do supertajnej,
wojskowej misji badawczej i w wolnych chwilach zdradza najpilniej
strzeżone tajemnice państwowe? Jakie są jej osiągnięcia?
Licencjat z biologii i dwa lata doświadczenia przy edycji
wyników badań (Ctrl-C, Ctrl?V)? Czasem autor wrzuca jakiś
komentarz, który sugeruje że tak, on wie, że to jest bez
sensu, ale za późno, stało się, komiks narysowany i sprzedany.
Szlus. Nie będę jednak cytował, żeby za bardzo nie zaspoilerować
(czyli po polsku "nie zepsuć").
|
|
|
|
Ale to wszystko tak naprawdę drobne czepialstwo, choć ostrzegam
- nie opierajcie na tym komiksie swojej wiedzy o świecie.
Mój główny zarzut pod adresem scenariusza, to wszechogarniająca
nuda panująca na kilkuset stronach tej pozycji. O ile jestem
wielkim zwolennikiem grubych komiksów, to tutaj byłbym skłonny
usprawiedliwić wydania zeszytowe. Przebrnąć przez tyle stron
tych drętwych introspekcji i monologów wewnętrznych, wtłaczanych
gdzie popadnie bez ładu i składu to istna katorga. Czasem
to wręcz przekracza granice śmieszności, kiedy ktoś coś
mówi do bohatera komiksu, a on w odpowiedzi snuje te swoje
rozmyślania. Jeśli zastanawialiście się z czego nabijali
się Piątkowski i Adler we "Franky Krovie" przy
okazji przemyśleń kapitana Kondoma to już wiecie.
Album stanowi zamkniętą całość, ale na końcu dołączono,
trochę na siłę, dwa zeszyty o czymkolwiek i kilkustronicowe
wprowadzenie do serii. Widać, trzeba było czymś zapchać
TPB.
Całość bardziej niż inne przykłady komiksowego gatunku,
przywodzi mi na myśl amerykańskie seriale, gdzie nie ma
ani pomysłu, ani treści, ani nawet aktorów, tylko modelki
i kulturyści, sportowcy i piosenkarze. W przerwie między
kolejnymi scenami idą poprawić makijaż, a nad wszystkim
unosi się delikatny zapach chlorowanej wody (czy tylko ja
mam wrażenie, że wszystkie sceny kręcone są tu w basenie?).
Plusem jest dla mnie sprawienie, bym uwierzył, że w tym
komiksie głównym bohaterem jest... woda. A ponieważ rysowanie
scen na wodzie jest kosztowne, może to być nawet najdroższy
komiks w historii gatunku. Do polecenia jako ciekawostka.
Profesjonalna robota. Ech, mogło być tak fajnie, a wyszło
parę plakacików z kociakami w stringach.
Arek "xionc"
Krolak
Minister Zdrowia Ostrzega! Sprawdź czy kartki mocno się
trzymają i nie czytaj komiksu na wietrze.
dasst
Nie czytaliście pojedynczych albumów? Macie szansę to nadrobić.
Mandra wydała to teraz taniej i lepiej. Piękne, około 300
stronicowe HC, za jedyne 59,90. Wiecie co? Nadal szkoda
kasy.
Paweł "Kurczak"
Zdanowski
Scenariusz: Michael Turner
Szkic: Michael Turner
Tusz: Joe Weems
Kolory: Jonathan D. Smith
Tłumaczenie: Adam Biały
Wydawca: Mandragora
Data wydania: 09.2003
Liczba stron: 280
Format: B5
Oprawa: twarda
Papier: błyszczący
Druk: kolorowy
Dystrybucja: księgarnie
Nakład: 400 egz.
Cena: 59,90 zł
|
|