Jarek Obważanek
Komiksowa kawa
Parada miłości
Brudne
miasto Łódź po raz kolejny ściągnęło do siebie psychopatycznych
miłośników komiksu na trzydniową bibkę zorganizowaną pod
pozorem jakiejś poważnej imprezy. Wszyscy cieszyli się widząc
wszystkich, nawet ostre na internetowych forach pazury wyraźnie
stępiały, mało tego, doszło niekiedy do całkowitych załagodzeń
sytuacji (Szyłak spasował w trakcie ustnej kontynuacji sporu
z Naczelnym Misiem z forum WRAKa stwierdzając, że on się
nie zna). Wszyscy oddali się zbiorowej miłości. Oczywiście
platonicznej. Takiej narysowanej.
Ja postawiłem sobie za cel poznanie masy nowych ludzi.
Nawet za cenę rychłego ich zapomnienia. Przypomną mi się
przy następnej okazji. Jeśli nie ograniczą się do krótkiego
"witam" połączonego nierozerwalnie ze szczerym
uśmiechem. Kogo poznałem, z kim rozmawiałem, zliczyć nie
sposób. Niektórych poznawałem za pośrednictwem, innym sam
wpychałem się pod oczy. Byli też tacy, co znali mnie, a
przynajmniej takie sprawiali wrażenie. Może nawet ich znałem,
ale pewnie już zdążyłem zapomnieć, a oni nie przypominali
kim są, tylko kończyli na wspomnianym już "witam".
No witałem, nawet jak nie wiedziałem kogo. Czasem czułem
się jak znak drogowy, z tym wielkim logo WRAKa na przedzie.
Niektórzy ludzie dziwnie się na mnie patrzyli (tu pozdrawiam
piękną dziewczynę siedzącą na korytarzu prowadzącym ku sali
kolumnowej, która patrzyła na mnie z lekką drwiną w sobotę
między 17 a 19, gdy z wspomnianej sali wychodziłem).
Generalnie jednak panowała ogólna radość i zadowolenie.
Jeśli kogoś poznawałem, reagował często bardziej entuzjastycznie
ode mnie, jakbym był jakimś mitycznym Eldorado, a nie małym
informatorem spędzającym połowę swojego życia na jałowym
gapieniu się w monitor. Wysłuchałem tony pochwał i ani jednego
słowa narzekań, no może poza uwagą Andrzeja Barona, gdy
powiedziałem mu, że czekam aż ktoś mnie z jakiegoś konkretnego
powodu pobije. Nikt mnie nie pobił, nawet zinowcy. Nawet
Ronek powitał mnie radośnie i silnie uścisnął mi dłoń. Fajnie
sobie Ronek daje radę w Egmoncie. Daje radę też Skutnik,
którego początkowo zupełnie nie rozpoznałem i nie pochwaliłem
go za świetny komiks konkursowy. Zresztą niektórych ciężko
było poznać. Myszkowski włosy obciął, a Szneider z Rebelką
ogolił (temu ostatniemu już odrosły). Nie zapoznałem Marka
Turka, nie wiem czy był, ale pewnie znowu jako pierwszy
przeczyta te moje wypociny i coś mi odpisze. Oczywiście
miłego. Dobrze, że chociaż w szkole mnie ktoś opierdala.
No i przez maila czasami. Jakiś Tomaszewski, jak dam ciała
i pomylę go z Piorunem.
Szczyt miziania osiągnęła na festiwalu Joanna Karpowicz,
która podarowała mi rysunek z dwoma syrenkami (mam na myśli
oryginał pracy, której skan pojawił się na ekranie tytułowym
WRAKa). Dawno nie czułem się tak wspaniale obdarowany.
A tak w ogóle to piszę ten nieskładny zlew myśli w trakcie
składania niedzielnego wydania festiwalowej gazetki. Pora
jeszcze wczesna, nie ma nawet 22:00. Pookie, Kurczak, Xionc
i jacyś jeszcze inni ludzie, których chyba nie poznałem,
chociaż oczywiście oni znali mnie od początku, siedzą sobie
w Funaberii i coś popijają z Szyłakiem, Matuszak, Piorunowskim
i wieloma innymi osobami. Na kaca wciągną fetę. Praca przy
festiwalu ma jak widać i swoje minusy. Lepiej pozostać przy
samym uczestniczeniu. Jako ten dziennikarz. Jako ktokolwiek,
kto zna ludzi z PiSioKa.
Jak to wspominał doktor habilitowany Jerzy Szyłak w swoim
pierwszym KaZetowym felietonie, imprezy komiksowe na początku
skupiały się na mizianiu totalnym. Wygląda na to, że wraz
ze spadkiem frekwencji te kolorowe czasy wracają.
Jarek
Obważanek, 25.10.2003
|
|