Ameryka inaczej
[W dziale "Ameryka inaczej" raczej nie zawita
mainstream, superherosi czy nawet Vertigo, a znajdą się
komiksy, o których istnienie komiksowej Ameryki zajadli
frankofile nawet nie podejrzewają. Nazwijmy je dla tych
co maja potrzebę szufladkowania informacji - komiksy niszowe.
Mam szczerą nadzieję, że może wydawcy zerkną przychylnym
okiem na te komiksy, których wielu czytelnikom brak w Polsce,
a wielu więcej nawet nie wie, że im ich brak.
W tym miesiącu dopuszczam się pewnego nadużycia - w Ameryce
inaczej umieściłem także komiks niemiecki i włoski. Beach
Safari wydała amerykańska oficyna Top Shelf i gdyby nie
mikronowa informacja kierująca do niemieckiej strony autora
i wzmianka o tłumaczeniu nikt by nawet nie pomyślał, że
to nie jest dzieło z USA. Natomiast włoski Pastil jest tytułem
niemym i tak uniwersalnym, że nawet ceny ma w siedmiu walutach.
To mnie oczywiście nie usprawiedliwia, ale przynajmniej
rozmydli odpowiedzialność. A gdy dodam, że komiksy te są
częścią komiksowej Ameryki, to nawet plugawy i niewprawny
adwokacina mnie wybroni w razie jakby ten tego co.
Pastil
scenariusz/rysunki:Francesca Ghermandi
wydawca: Phoenix
cena: 5.95$
liczba stron: 48
kolor: czerń i biel
format: softcover
Włoska rysowniczka funduje nam surrealistyczną podróż po
świecie Proszka. Jak wiadomo Prochy się łyka i miejscem
ich żywota są wszelakie ciała naszego zakamarki. Biegle
operując ołówkiem i pracowicie cieniując Ghermandi tworzy
zupełnie niepowtarzalny, wyimaginowany, absurdalny świat,
wypełniony równie dziwaczną galerią kreatur i wszelkiej
maści ustrojstwa.
Fabularnie
historia jest niby błaha - ot Tabletka żywot wiedzie pośród
arterii i dziwolągów. Ale tak naprawdę jest na tyle zakręcona,
że bardziej daje się opisać w kategoriach snu albo marzeń
dziecięcego świata wyobraźni. Dynamizm akcji, pomysłowość
autorki, absurdalna powtarzalność zdarzeń prowadzą nas przez
kilka kolejnych dni z życia Pigułki. Nie pada ani jeden
dymek, i dobrze, bo obraz sam przemawia i pozostawia nas
otwartymi na wiele znaczeń słowa świat, przygoda, poranne
płatki i lęki. Trochę szalony pomysł, trochę szalony komiks,
nic na poważnie, nic dosłownie, nic nie wydaje się prawdziwe,
a jednak życie płynie żwawo w arterii dal.
Bardzo sympatyczna dawka.
Beach
Safari
scenariusz/rysunki: Mawil
wydawca: Top Shelf Productions 2003
cena: $9.95
liczba stron: 80
kolor: czerń i biel
format: softcover
Przyjemny jak ciepła morska bryza, wakacyjny jak samopoczucie
każdego normalnego psa.
Markus Mawil Witzel bardzo dobrze prowadzi narrację, potrafi
umiejętnie operować atmosferą i to często bez słów, tylko
samym kadrem. Wykreował zabawnie swego bohatera (Rabbit),
umieścił akcję na plaży, dodał morza szum, ptaków śpiew,
słońca blask i oczywiście słodkie, zwinne młode i półnagie
ciała płci pięknej.
Sama fabuła, mimo że jest utrzymana w lekkim i pełnym humoru
stylu, nie stroni od nieco poważniejszych chwil. Samotność,
marzenia i tęsknoty też są obecne na bezkresnym pustkowiu
wybrzeża. Rabbit ma w sobie i coś z Robinsona Cruzoe i z
Piętaszka, ale i z bohaterów Josepha Conrada. Jego egzystencja
zaciekawia, kadr po kadrze przenika nas klimat jego świata
i szczególnego miejsca akcji. A do tego półnagie nimfetki
w wakacyjnych pozach... z którymi Rabbit ochoczo acz w miarę
przyzwoicie harcuje. Zakończenie zarówno zabawne jak i nieco
melancholijne dopełnia znakomicie atmosferę całego komiksu.
Wszystko
narysowane prosto, ale figlarnie w czerni i bieli z odcieniami
szarości, wygląda interesująco i spełnia podstawowe zadanie
- bawi, ironizuje i dobrze przedstawia postać głównego bohatera
wraz z towarzyszkami na plaży i jej zakamarkach itd. itp.
(ciekawostka: autor rysuje dłonie i stopy z czterema palcami,
i estetycznie wygląda to OK).
Mawil naprawdę sprawnie i smacznie uchwycił fabułę akcją
za jaja. Taki Hemingway przy szklaneczce z wielką przyjemnością
przeczytałby Beach Safari, jako i ja uczyniłem.
Visitations
scenariusz/rysunki: Scott Morse
wydawca: Oni Press 2003
cena: 8.95 $
liczba stron: 80
format: softvover
O Bogu staram się nie myśleć - i tak ściga mnie na każdym
zakręcie życia. Ale tego w jaki sposób opowiada o Nim Scott
Morse nie można nazwać inaczej - to jest piękna przypowieść
w trzech aktach. Dzieło sztuki i w warstwie fabularnej i
graficznej. Kolejny dowód na to jak znakomitym medium jest
komiks. Dość peanów, do rzeczy...
Morse jest inteligentnym gościem, nie tylko potrafi świetnie
opowiadać komiksem, ale do tego wymyśla bardzo dobre historie.
Ta zaczyna się banalnie - do kościoła przychodzi młoda kobieta.
Szuka samotności, ale trafia na księdza. Rozmowa tych dwojga
jest trzonem fabuły, w spór o istnienie Boga, duszy, o boską
sprawiedliwość są wplecione trzy historie, które ksiądz
znajduje w codziennej gazecie, jako argumenty dla istnienia
Opatrzności. Trzy niezwykłe opowieści o ludziach, o kilku
chwilach z ich życia tworzących jedno zdarzenie o podstawowym
znaczeniu dla ich egzystencji. Historie, których wartość
intelektualna, jak i sposób przedstawienia finezyjnie hipnotyzuje
i nie pozostawia obojętnym wobec piękna życia i śmierci,
wobec motywów ludzkiego działania i zrządzeń losu. Element
magiczny, pewna cudowność zdarzeń pogłębia i nasyca ulotnym
sensem cały komiks.
Charakterystyczną
dla siebie, karykaturalną, wyrazistą, będącą kompromisem
między ostrością a łagodnością kreską Morse tworzy tło dla
trzech opowieści, które natomiast nie są rysowane tylko
malowane - dużo łagodniej, z dodatkiem stonowanych szarości
tła, które pogłębia ich tajemniczość. Kolory w sepii.
Scott Morse opowiada zajmująco, opowiada wydawałoby się
o rzeczach nudnych jak flaki z olejem wylewane z niejednej
ambony. Przypomina mi to klimatyczność Wendersa czy Antonioniego,
ba przypomina uduchowione 100 Naboi Azzarello. Świetny komiks.
Adam "mykupyku"
Gawęda
|
|