|
Gene Kowalski
Poniżej radarów
Święty Mikołaj, ciężkie świąteczne
wino
i zimowa depresja
"Komiks lata poniżej radarów krytyki" -
Art Spiegelman
Idą święta. Widać coś się na świecie dzieje. Śnieg nieśmiało zasypuje nasze
brudne szare ulice, premier cudownie wychodzi cało z katastrofy helikoptera,
a kolejarze postanowili zmusić ludzi do rezygnacji ze świątecznych wycieczek.
Jeśli chodzi o to ostatnie, optymizmem napawa mnie fakt, że od razu postanowili
odpokutować strajk, narzucając sobie dietę. Na świecie też jest właściwie
dobrze. Putin chyba zgodzi się przyjąć koronę carów z ręki Nikity Michałkowa.
Saddam Hussein złapany i poniżony, bo przyłapano go w adidasach, a Osama ben
Laden odbiera granty od koszulek ze swoją podobizną, siedzi gdzieś w Paryżu
i ściskając ukraińską prostytutkę popija martini.
Idą święta, więc mam znowu okazję powiedzieć o mojej obsesji i moim nemezis
- Historii.
Nie jestem i nie będę krytykiem komiksowym. Za bardzo zagubiłem się
w teorii kultury, nie znalazłem żadnej wystarczającej racji by uzasadniać moje
(czy jakiekolwiek) sądy estetyczne. Stać mnie najwyżej na wypowiedź "...to
mi się podoba... to nie." Nie twierdzę, że krytyka jako taka pozbawiona
jest sensu, ufam, że są ludzie gotowi poświęcić się tłumaczeniom. Przekładać
jeden kod na inny, pokazywać co mogą znaczyć dane kadry, rysunki, obrazy itp.
Ja
za bardzo przesiąknięty jestem romantycznym duchem, żeby pozwolić sobie
na takie działania. Ja zawsze chciałem prawdy. Ostatecznego kryterium, które
odgrodzi wartościowe od bezwartościowego. Nie znalazłem go i dlatego w
zgodzie
ze swoim odbiciem w lustrze skapitulowałem. Jako niespełniony krytyk uciekłem
w sztukę i bardzo powoli uczę się pisać.
Muszę powiedzieć, że wybór komiksu jako medium był efektem tchórzostwa.
Za dużo przeczytałem mądrych, wielkich i szacownych by tak spokojnie racjonalnie
wybrać komiks, Pisałem już, że komiks to taka piaskownica. Bezpieczna przystań
przed prawdziwą "Tfurczością". Ale komiks uwodzi, niedoceniony na
marginesie, cytując za pewnym polskim pisarzem sf - "jak brzydka kobieta
felery urody wynagradza oddaniem i zapałem". W komiksie scenarzysta niby
łatwo się schowa. Jego braki przykryje utalentowany grafik. Ale z drugiej
strony nie czyhają na ciebie jako twórcę bajery. Sztuczek jest niewiele (w
każdym bądź razie ja znam ich nie wiele), nie zagubisz się w formie jak wielu
scenarzystów i reżyserów filmowych, nie musisz spłacać długów kulturze society
itp. jak musisz w teatrze. Nie ograniczają cię wielkie tematy, a co najważniejsze
komiks nigdy nie zostanie pomylony z rzeczywistością. Literatura w ogóle wpadła
w tą pułapkę, z której w ostatnim stuleciu próbuje się wygrzebać za pomocą
różnych "-izmów". Odziedziczona po Gutenbergu więź pomiędzy słowem
a rzeczywistością potrafi być strasznym obciążeniem. Pisarz musiał brać lub
czuł się zobowiązany brać na barki losy narodu, świata, idei. Jeśli nie, to
starał się być chociaż oryginalny. Scenarzysta komiksowy nie może być oryginalny.
Nie wolno mu. Jeśli komiks ma mieć sens musi opowiadać te same proste
historie. W amerykańskim podręczniku dla scenarzystów jest napisane, że najlepsze
pomysły i scenariusze da się streścić w jednym zdaniu. Zgadzam się z tym,
o ile traktujemy to jako warunek wstępny. Opowiadamy o miłości Kolesia i
Laski, o miłości braci, o zazdrości itp. Cała reszta to fachowe techniczne
opowiadanie.
Styl czy na początku maniera to raczej element nie do uniknięcia niż cel.
Piękno języka o jakim opowiadał mi jakiś młody zapalony miłośnik literatury
sf w komiksie się nie sprawdza. Stylizacje językowe zwykle tylko utrudniają
odbiór. Świat jest właściwie nieskomplikowany. Składa się z prostych brył.
Jasne, że kupa w nim koloru, światłocienia, niuansów. Ale struktura jest
prosta.
Jeden z najbardziej oryginalnych reżyserów filmowych David Lynch w całej
swej twórczości stara się tylko opowiadać historie tak, jak je zapamiętał.
Te pozorne
udziwnienia to tylko jego sposób widzenia świata. Złamanie ciągłości czasowej
to tak naprawdę bardziej naturalny gest niż jej zachowanie, bo kto pamięta
rzeczy po kolei?
Oryginalność to wróg dobrego komiksu.
A teraz parę słów wyjaśnienia. Piszę o historii bo mnie fascynuje. Pragnę
prostoty, pragnę klucza do wielkości. Patrzę na dokonania innych czasami
z ubolewaniem,
czasami z zazdrością. Masę niezłych pomysłów zarzuciłem po odkryciu, że ktoś
zrobił już coś podobnego. Lista twórców wpędzających mnie w depresję jest
długa zarówno wśród scenarzystów komiksowych, jak i filmowych czy pisarzy.
Tak naprawdę
jednak brak mi odwagi. Potrzebuję tego taniego usprawiedliwienia nowością,
chociażby pozorną. Nie ufam do końca w swój głos. Dlatego rozkładam komiksy
na części, wyciągam z nich szkielet i za każdym razem trafiam na coś bardzo
prostego i powtarzalnego. I ta prostota deprymuje, dezorientuje, czasami
przeraża. Nawet ja, skromny scenarzysta komiksowy marzę skrycie o wielkości.
I nie mogę
uwierzyć żeby droga do czegoś dobrego wiodła taką prostą, ograną i wytartą
ścieżką.
Piotr "Geni" Kowalski |
|