|
Sigmund- Pierwszy Seans Terapeutyczny,
czyli ja się będę musiał po tym leczyć
Lubię
komiks prasowy. Właściwie to prawie wszystkie jego formy trafiają do
mnie. Uwielbiam Fistaszki, zaśmiewam się do rozpuku przy Dilbercie, Garfield
to dla mnie najczystsza przyjemność, a Jeremi, który wystartował ostatnio
na naszym rynku prawie od razu zdobył moje serce. Po prostu komiks prasowy
jest świetny i tyle. Krótkie, trzy-, a czasem i jednopanelowe żarty i przemyślenia
to coś, co potrafi wywołać na mojej twarzy naprawdę szczery uśmiech. :)
Jak się więc pewnie domyślacie, pierwszą moją reakcją na Sigmunda
w Empiku było natychmiastowe wydobycie portfela i marsz w kierunku kasy.
Potem już w tramwaju
zacząłem poczytywać pierwsze strony. Miałem męczący dzień i chciałem go sobie
odrobinę rozjaśnić. Jak się wkrótce okazało naprawdę ciężkie chwile były
dopiero przede mną. Rysunki prasowe nigdy nie prezentują jakiegoś wybitnego
poziomu.
Zresztą tak naprawdę nie są szczególnie ważne. Mają tylko w sposób nie raniący
naszych oczu oddać klimat opowiastki i zaprezentować jej bohaterów. Niestety
te w Sigmundzie nie nadają się do tego. Są ciężkie i niestrawne. Człowiek
ma cały czas wrażenie, że były tworzone ręką średnio rozgarniętego goryla.
Hej,
ja nie mam talentu, ale chyba poradziłbym sobie lepiej. Zwłaszcza, że co
kilka kadrów, czy stron można zauważyć technikę kopiuj-wklej.
Nie rysunki są jednak największą bolączką. Jak powiedziałem te można
wybaczyć. Ciężko jednak wybaczyć to, co dzieje się w warstwie fabularnej
scenariusza.
Sam pomysł może nie był zły i na pewno dawał szerokie pole do popisu.
Główny bohater jest wziętym psychiatrą, którego odwiedzają całe rzesze
dziwnych pacjentów. Wydawałoby się, że jest to świetny punkt wyjścia
dla całej hordy
zabawnych dialogów i sytuacji, czy wstrząsających odkryć o naturze wszechświata.
Niestety. Wspomniany już wcześniej goryl ma zapewne większe poczucie
humoru niż pan De Wit. Historyjki są po prostu głupie. Humor czwartej
świeżości
podaje nam się tu w niezwykle ciężkim wydaniu i konia z rzędem temu,
kto znajdzie
wśród niemal 150 pasków chociaż dwa zabawne. Jeden chyba znalazłem, ale
nie jestem pewien. Zresztą już po paru stronach zaczniecie wracać do
początkowych kart, sprawdzając, czy nie macie przypadkiem zdublowanych
arkuszy w swoim
egzemplarzu.
Kolejne paski nic nie wnoszą i wręcz pogrążają albumik. Potrzeba dużo
samozaparcia, by dobrnąć do samego końca.
Nie wiem, kto siedzi za sterami wydawnictwa Impression, ale mam wrażenie,
że nie zagości ono długo na naszym rynku, jeżeli będzie w ten sposób
dobierać sobie ofertę komiksową. Jedno jest pewne- ten komiks zdecydował
się wydać
ktoś,
kto zauważył, że na komiksach da się już pomału w Polsce zarobić, ale
niespecjalnie wiedział, co kupić, więc kupił to, co miało tanią licencję.
Zresztą pewnie
nawet nie przeczytał tego, albo przeczytał i stwierdził: "głupie to, no
ale przecież wszystkie komiksy są dla półanalfabetów, więc tym debilom pewnie
się to spodoba".
No cóż ja ze swojej strony nie powiem nic więcej, ponad standardowe:
trzymajcie się od tego z daleka. A teraz wybiorę się na sesję do
psychoterapeuty, żeby uratować swoją poturbowaną zetknięciem z Sigmundem
psychikę przed
trwałym urazem.
Paweł "Kurczak" Zdanowski
Scenariusz: Peter De Wit
Rysunki: Peter De Wit
Format: A4
Papier: offsetowy
Oprawa miękka
Druk: czarno-biały
Ilość stron: 48
Wydawca: Impression 2003
Wyd. oryg.: Comic House Netherlands
Cena: 9,99 zł |
|