|
Jerzy Szyłak
Druga strona komiksu
Pierwszy
raz zobaczyłem "Morfołaki" w fanzinie "Vormkfasa" -
Mateusz Skutnik składał go w całość i powielał na ksero - nakład pojedynczego
numeru wynosił około 50 egzemplarzy. Za każdym razem, kiedy brałem w ręce
egzemplarz "Vormkfasy", miałem świadomość, że to czysta donkiszoteria
- i sprawiała mi przyjemność myśl, że są na świecie ludzie, którzy chcą
robić komiksy dla przyjemności i którym równie wielką przyjemność sprawia
dzielenie się ową przyjemnością z innymi. Bo w wydawaniu "Vormkfasy" o
nic innego nie chodziło, tylko o czystą radość płynącą z tworzenia i z myśli,
że ktoś to czyta. Nie bardzo wierzyłem, że którykolwiek z komiksów prezentowanych
w owym fanzinie, kiedykolwiek doczeka się profesjonalnego wydania. Bardzo
chciałem, żeby tak było, ale uważałem, że to niemożliwe. Były zbyt odjechane,
zbyt swobodne, zbyt odlegle od oczekiwań czytelników. Zbyt mocno były związane
z faktem, że są przeznaczone do powielenia na ksero w kilkudziesięciu egzemplarzach
i przeznaczone do rozdania przyjaciołom, którzy kochają komiksy równie mocno
jak twórcy fanzinu. Uważałem, że to byłby cud. I okazało się, że jednak
cuda się zdarzają...
Zostałem poproszony o napisanie krótkiego wstępu do "Morfołaków" i
napisałem go. Starałem się być zwięzły, konkretny, rzeczowy i oszczędny
w pochwałach. W końcu miał to być tekst do umieszczenia na okładce albumu,
a na takiej okładce wiele się nie zmieści. Streszczałem się, więc jak mogłem
i próbowałem pogodzić chęć wskazania tego, co mi się w komiksie Skutnika
i Skrodzkiego najbardziej podoba z obowiązkiem nie zdradzania niczego istotnego,
bo przecież czytelnik ma się dowiedzieć z komiksu, o czym on jest, a nie
z przedmowy do niego. Ale im bardziej się streszczałem, tym mniej mi to
wychodziło. I w końcu napisałem tyle, że na okładce znajdzie się najwyżej
jedna trzecia tego, co napisałem. Korzystam więc z okazji i całość puszczam
tutaj - zamiast felietonu:
Mateusz Skutnik lubi krótkie opowieści, które gdzieś na drugim, trzecim czy
nawet czwartym planie wiążą się ze sobą: tu pojawia się postać o charakterystycznym
wyglądzie, tam możemy dojrzeć osobliwą budowlę. W jednej opowieści ktoś wymienia
imię postaci, która pojawiła się w drugiej. Akcja trzeciej rozgrywa się w mieście,
o dotarciu do którego marzą bohaterowie czwartej. I tak dalej. Historie te
nie wiążą się w jedną fabularną całość, ale dają nam poczucie, że obcujemy
z jednym, wyjątkowym, ale jednorodnym światem, który możemy oglądać jedynie
wyrywkowo, rzucając nań okiem przez chwilę tak krótką, jak obcowanie z kilkustronicową
historyjką obrazkową.
"Morfołaki" są zbiorem krótkich opowieści pozwalających nam dostrzec
ogrom i rozmach, z jakim obmyślony został świat, w którym rozgrywa się akcja
tego komiksu (tych komiksów). Zamieszkuje go wiele istot ludzkich i nieludzkich.
Istoty te tworzą rozbudowaną strukturę społeczną - jej górną warstwę tworzy zblazowana
i dekadencka arystokracja, a na przeciwnym biegunie żyją prości ludzie - rybacy,
kupcy, krawcy. W owym świecie istnieje też rzeczywistość, która swą istotą przeciwstawia
się owemu dobrze i logicznie zorganizowanemu społeczeństwu. Tworzą ją istoty
widmowe i upiorne, zrodzone z sennych koszmarów, buszujące w ciemnościach, pod
powierzchnią morza, przyczajone tuż, tuż za linią horyzontu...
Dobry pomysł może mieć każdy. Sprawnie opowiedzieć historię potrafi wielu.
Codziennie jesteśmy zalewani opowieściami, które starają się nas wzruszyć,
zaskoczyć, zaszokować, rozbawić. Są wśród nich i lepsze, i gorsze. Najczęściej
pamiętamy z nich bohaterów i fabuły - to te dwa elementy opowiadanych historii
przykuwają naszą uwagę. Najrzadziej zwracamy uwagę na to, co dzieje się
w tle, ignorujemy drobiazgi, które uważamy za łącznik pomiędzy tym,
co w historii
naprawdę ważne. Dostrzegamy je tylko wtedy, gdy zostały źle wymyślone i
knocą opowieść. W "Morfołakach" owe drobiazgi pozostają niemal niezauważalne.
Warto jednak na nie zwrócić uwagę, bo talent (podobnie jak Diabeł) tkwi w szczegółach... "Morfołaki" to popis graficznych umiejętności Mateusza Skutnika, który
potrafił stworzyć i obdarzyć indywidualnymi cechami całą armię postaci pojawiających
się w owym cyklu. Dziwne to postacie -groteskowe i pokraczne, ale niezwykle żywe
- na ich twarzach widzimy malujące się uczucia, wykonywane przez nie gesty są
czytelne i znaczące, stroje, które noszą, jednoznacznie określają ich stan majątkowy
i status społeczny. A dodać trzeba, że sceneria, w jakiej owe postacie się pojawiają,
jest równie żywa i zróżnicowana. W niektórych częściach "Morfołaków" pojawia
się niezwykłe zagęszczenie i poplątanie kresek, sprawiające wrażenie, że rysownik
zapamiętał się i zatracił w swojej pracy. W innych, akcja rozgrywa się w głębokiej
czerni, z której wyłaniają się zaledwie zarysy postaci skąpanych w cieniu. Ale
obok nich pojawiają się też "Poranne połowy", narysowane kreską tak
delikatną i oszczędną, że rysunki zdają się ledwo wyłaniać z mgły (zresztą o
wywołanie takiego właśnie wrażenia rysownikowi chodziło). A w dodatku wszystko
to jest opowiadane znakomicie i z wyczuciem dramatyzmu sytuacji.
Komiks to opowiadanie obrazem - jego istotą jest umiejętne kierowanie
wzrokiem i emocjami tego, kto historyjkę czyta. I nie chodzi wyłącznie
o to, by odbiorca
widział i rozumiał, co się dzieje, ale także o to, by czuł to, co każą mu
czuć autorzy, ale by nie poczuł się manipulowany przy pomocy tanich
graficznych
sztuczek. Przyznać trzeba, że Skutnik operuje całym bogactwem środków - zaciemnia
kadry pokazując świecące słońce i rozświetla rysując cień (zwróćcie uwagę
na obrazek pokazujący widły na ostatniej planszy opowieści o Bazyliszku),
wykrzywia
przestrzeń (czasem w sposób wręcz obcy ludzkiemu widzeniu) i wynajduje inne
jeszcze sposoby, by poruszyć czytelnika.
"Morfołaki" są niewątpliwie dziełem bardzo dobrze świadczącym o warsztatowych
umiejętnościach i plastycznej wyobraźni Mateusza Skutnika, ale równie niewątpliwie
są one dziełem Nikodema Skrodzkiego. Zwykle tak bywa, że scenarzysta znika niezauważony
za parawanem rysunków, a czytelnikowi się wydaje, że historia opowiedziała się
sama. Często też bywa tak, że scenarzysta znika, bo w opowiadanej historii nie
ma nic oprócz znanych skądinąd wątków i dobrze wykonanych rysunków (gdy zabraknie
tych drugich, historia w całości znika za zasłoną niepamięci i nikt po niej nie
tęskni). W "Morfołakach" jest inaczej: siłą każdej z tych opowieści
jest dobrze wyważone napięcie dramatyczne, budowane rozwojem zdarzeń i nieoczekiwanymi
choć mało spektakularnymi zwrotami akcji, mierzone przy pomocy dialogów napisanych
z niezwykłym wyczuciem funkcji słowa.
Z przyczyn osobistych (czy też osobisto-zawodowych) najbardziej zachwyciłem
się tymi fragmentami "Morfołaków", w których bohaterowie rozmawiają
przy pomocy wielce uczonego żargonu, nużącego w czytaniu i niewiele znaczącego,
wpisywanego jednak pieczołowicie w dymki właśnie po to, by owa piana słów ujawniła
w końcu swój bezsens w zderzeniu ze zdarzeniami, które przeczą logice i rozsądkowi
wielce wyedukowanych rezonerów... W owych scenach siła obrazu wygrywa naocznie
z mizerią słowa, ale pamiętajmy, że owo zwycięstwo przyznane zostało rysunkom
właśnie przez tego współautora "Morfołaków", który owe słowa napisał.
Skrodzki jest (czy też raczej był, bo - podobno - porzucił bezpowrotnie
pisanie scenariuszy komiksowych) znakomitym opowiadaczem. Wiele ze swych
historii
buduje wychodząc od pomysłu prostego, zaczerpniętego skądkolwiek (ot,
choćby z przysłowia "Licho
nie śpi"), rozwija je jednak w sposób jedyny i niepowtarzalny. Zaskakuje
nie tylko tym, że zdarzenia kończą się inaczej niż byśmy oczekiwali, ale też
tym, że sama opowieść rwie się i ulega zawieszeniu w chwilach niespodziewanych.
Finał opowieści o Avrili, która zawsze chciała tańczyć, porusza właśnie dlatego,
że jej historia pozostaje niedopowiedziana, a zmiana, która zachodzi pomiędzy
przedostatnią i ostatnią stroną komiksu, zajść musi jedynie w naszej wyobraźni.
Z kolei historia "Obietnica" ma za podsumowanie słowa "Coś mi
się zdaje, że obietnica się nie spełni", ironiczne i okrutne w kontekście
całej opowieści, a przy tym nieodparcie, choć gorzko, śmieszne.
I Skutnik, i Skrodzki to twórcy osobliwi - to, co robią i co interesuje
ich najbardziej, różni się zdecydowanie od typowych historii komiksowych
opartych
na wyrazistej akcji i jeszcze wyrazistszych schematach. Bardziej interesuje
ich ulotna poezja zdarzeń, nastrój chwili, dziwne stany duszy, to,
co kryje się pod podszewką rzeczywistości. "Morfołaki" są rezultatem spotkania
się ich zainteresowań.
.Jerzy Szyłak
|
|