|
Komiks
w awangardzie
Wstęp.
Komiks od samych swoich początków miał niesamowitego pecha. Powstał jako
autonomiczne względem swoich protoplastów - tekstu i obrazu, medium praktycznie
w tym samym czasie co fotografia i film, media oddające znacznie realniej,
szybciej i bardziej spektakularnie ludzkie opowieści. Z jednej strony
nareszcie uwolniło to sztuki plastyczne od obowiązku odzwierciedlania
rzeczywistości, tak by wyglądała ona "jak żywa". I artyści szybko
skorzystali z tej okazji, wyruszając w niezwykle pasjonującą podróż w
poszukiwaniu abstrakcyjnej idei wzniosłości. Z drugiej strony jednak nieskończona
dziedzina opowiadania ludzkiego świata obrazami, będącymi całkowicie kreacją
ludzkiego umysłu, nie pozostała bezpańska. W tej opuszczonej przestrzeni
odnalazł się komiks, którego geneza jest ściśle powiązana z "dobą
technicznej reprodukcji", z powstaniem i rozwojem prasy. Medium to
od początku miało i ma nadal swoje stałe miejsce w gazetach, niezbyt reprezentatywne
i ważne dla zachowania pokoju na świecie, ale niewątpliwie ma. Przeważnie
w dziale rozrywek, obok krzyżówki.
Jednak to powiązanie z prasą spowodowało automatycznie, że komiks zaliczony
został do "kultury masowej", co oznaczało wykluczenie go z grona
elitarnych mediów, które mogą służyć jako środek artystycznej "wartościowej" kreacji.
Mimo tego, że chociażby pojawienie się "Krazy Kata" Georga Herrimana
w 1914 roku, świadczyło wyraźnie o tym, że mamy oto do czynienia z nowym
medium o nieograniczonych możliwościach ekspresji, że z dialektyki tekstu
i obrazu na poziomie kartki papieru narodziła się nowa jakość.
Jednak stosunkowo niskie koszty produkcji i masowość w latach 60 okazała
się zaletą, gdy po komiks sięgnęła kontrkultura, okazało się wtedy,
że jest on idealnym medium rebeliantów. Tak narodził się komiks undergroundowy,
który stał się tak popularnym i aktywnym uczestnikiem niespokojnych
lat
60, że spowodował zmianę wizerunku tego medium i zaczęto go uważać
w tej postaci za jedna z dziedzin sztuki krytycznej. Proces ten przebiegał
zresztą
dwukierunkowo - w tym też mniej więcej czasie Roy Lichtenstein, dostrzegł,
że w kadrach komiksowych zakodowana informacja ma niesłychanie silną
moc oddziaływania, jak ikona, jest oknem otwierającym się na świat
idei.
Niestety
żaden z jego klientów płacących krocie za powiększoną kilkadziesiąt
razy reprodukcję kadru komiksowego, nie wpadł na to, że to w komiksie
tkwi
potencjał, z którego Liechtenstein tylko czerpie. W roku 1986 Frank
Miller komiksem "Powrót mrocznego rycerza" oraz Alan Moore i Dave Gibbons "Strażnikami" udowodnili,
że również komiks mainstremowy zasługuje na uwagę ze strony środowisk
twórczych. Oczywiście nie należy zapominać też o tym, że działo się to
już w czasach postmodernizmu, czyli utraconej wiary w nieprzerwany postęp
za sprawą "wybrańców ludzkości", nauki, techniki, filozofii
i sztuki. Nie sadzę jednak, żeby owa w gruncie rzeczy pozorna równowartość
środków wyrazu i zatarcie granic pomiędzy tym co elitarne i tym co masowe,
którą wprowadziło ogłoszenie "czasu post", miało tak fundamentalne
znaczenie dla uznania rangi komiksu jako środka artystycznego wyrazu,
jak się zwykło to przypisywać. Wydaje mi się raczej, że główny rdzeń tego
medium, to co stanowi o jego swoistości, przebiegał wraz z wszystkimi
wzlotami i upadkami, w miarę autonomicznie, każde kolejne pokolenie komiksiarzy
czerpało z dorobku poprzedników rozwijając komiks i wprowadzając do niego
kolejne elementy, powodujące jego usamodzielnianie się, poprzez wypracowanie
środków ekspresji i budowanie sposobów percepcji charakterystycznych tylko
dla komiksu. I od lat 80 komiks rzeczywiście dysponuje własnym miejscem
gdzieś na poboczach sztuk - tych zachowywanych w muzeach, wystawianych
w galeriach i tych uprawianych w agencjach reklamowych, doskonale sobie
radząc we własnym świecie twórców i czytelników komiksu.
Tak pewien wycinek historii komiksu bardzo ogólnikowo i pobieżnie
wyglądał w USA, zupełnie inaczej rozgrywało się to we Francji, gdzie
status komiksu
jako uznanej dziedziny sztuki wygląda zdecydowanie najlepiej. A
do tego by spróbować sobie odpowiedzieć na pytanie czym i jaki jest
komiks
w
Japonii, trzeba najpierw moim zdaniem rozważyć kwestię jak osoba
wychowana w kręgu
kultury europejskiej gdzie paradygmat "galaktyki Gutenberga" jest
nadrzędną weryfikacją świadectw postrzegania zmysłowego, może pojąć, jak
funkcjonuje obraz w kulturze, której kod genetyczny stanowią wstęgi zapisu
ikonicznego?
Teraz Polska.
W Polsce jesteśmy świadkami niezwykle interesującego momentu w historii
rozwoju tego medium. Nigdy dotąd oprócz krótkiego epizodu w latach 70, kiedy
pojawiły się próby dołączenia komiksu do obiegu kultury popularnej1, nie
był tak obecny w życiu publicznym i mediach. Komiks staje się tematem modnym
i rozpoznawalnym, artyści tacy jak Wilhelm Sasnal czy Agata Bogacka wykorzystują
środki komiksowe w swoich pracach, pojawiają się nawiązania do komiksu w
telewizji i radiu (choć tu raczej są to mało pozytywne przykłady, na zasadzie "nieważne
że mówią źle, ważne by mówili"). Najbardziej trend ten dostrzegalny
jest w prasie, pojawia się dużo artykułów na tematy około komiksowe, coraz
więcej gazet decyduje się na drukowanie regularnie recenzji komiksów, w
działach dotyczących zjawisk artystycznych. I choć wielu piszących o nim
nie ma pojęcia na czym jego przynależność do świata sztuki miałaby polegać,
to jednak już wytworzył się społeczny konsensus który każe o nim jako o
sztuce pisać. Zgrzyta to najczęściej straszliwie, bo traktuje się tak samo
i analizuje podług tych samych kryteriów "Romka, Tomka i A'tomka" Jerzego
Henryka Chmielewskiego i "Phantasmatę" Rafała Gosienieckiego i
Piotra Kowalskiego. To tak jakby porównywać ze sobą filmy "Akademia
Pana Kleksa" Krzysztofa Gradowskiego i "Popiół i diament" Andrzeja
Wajdy. Ten oczywisty zdawałoby się nonsens, niestety nie razi zbyt wielu
osób w przypadku oceniania komiksu. Wciąż można się spotkać z recenzjami,
w których recenzenci dziwią się, że komiks ewidentnie przeznaczony dla dorosłych
deprawuje nieletnich, zaś komiks zdecydowanie dla nastolatków jest pełen
sztubackich treści. I jak zwykle wychodzi na to, że niepoważne komiksy propagują
przemoc. Brakuje wciąż rozeznania, że komiks to medium jak każde rozlegle
i niezwykle różnorodne, i w tej różnorodności do różnych odbiorców skierowane.
Powodem tego stanu rzeczy jest przede wszystkim to, że brakuje jeszcze
w naszym kraju powszechnej wiedzy o tym, jak kreatywnym medium jest
komiks.
Dopiero niedawno pojawiły się polskie wydania, tak wielkich tytułów jak
choćby Maus Arta Spiegelmana, czy też komiksy by wymieć tylko kilku z
najważniejszych artystów komiksowych: Franka Millera, Allana Moore'a,
Dave'a McKeana i Neila
Gaimana, Mignoli, Milo Manary, i Enkiego Bilala, budujące mocną pozycję
komiksu wśród innych sztuk wizualnych.
Drugim ważnym powodem głębokiej zapaści polskiej sceny komiksowej na przełomie
lat 80 i 90 (i to dokładnie wtedy kiedy wydawało się, że wszystko jest
na najlepszej drodze do rozwoju normalnej sceny komiksowej) było to,
że gdy
na początku poprzedniej dekady nastały nowe czasy wolnego rynku paru
wydawców nacięło się na komiksach. Jak za PRL-u wydawano kilka tytułów
w ogromnych,
kilkudziesięciotysięcznych nakładach, które po prostu nie mogły się
sprzedać w takich ilościach, przy nowych, wyższych cenach i przy braku
normalnej,
wolnorynkowej dystrybucji. Co najgorsze, często były to prace nie najwyższych
lotów, ale za to kolega pana wydawcy był autorem. W ten sposób wśród
wydawnictw rozeszła się fama, że komiksy się nie sprzedają i nie da
się na nich zarobić.
Scena komiksowa zeszła do podziemia na kilka dobrych lat, ale zawsze
były osoby, dla których komiks był tą najważniejszą ze sztuk. Jak
np. Witold
Tkaczyk redaktor naczelny pisma "AQQ" czy Tomasz Kołodziejczak,
pisarz i wydawca, dzięki nim i wielu innym komiks przetrwał te trudne czasy.
Głównym miejscem spotkań miłośników komiksu od 1991 roku jest MFK - Międzynarodowy
Festiwal Komiksu w Łodzi, i to tam przez wiele lat można było zapoznać się
dorobkiem polskich komiksiarzy, uzupełnić zbiory i co chyba najważniejsze
wymienić poglądy. Trzeba jednak powiedzieć, że ludzie ci tworzą hermetyczną
subkulturę, gdzie czytanie komiksów wybiega daleko poza zwykłe hobby i nosi
wszelkie znamiona "cechu komiksowego", gdzie zbieranie nie wspominając
już o zwykłym czytaniu komiksów urasta do rangi wiedzy tylko dla wtajemniczonych.
Ważkie są powody tego stanu rzeczy, nie mniej nie zmienia to faktu, że pieczołowicie
kultywowana "martyrologia polskiego komiksu" częściej odstrasza
niż zachęca potencjalnych czytelników.
Wiem dobrze jak dużo wysiłku wymagało czytanie komiksów w naszym kraju
jeszcze kilka lat temu. Sama byłam zaciętym poszukiwaczem wszystkiego
co choć przypominało
komiks, stałam pół dnia w kolejce do księgarni gdzie rzucili "Kajko
i Kokosza" Janusza Christy i do dzisiaj czuję to rozczarowanie jak
otworzyłam album, i okazało się, że jest wydrukowany na ohydnym żółtym papierze. "Thorgal" Grzegorza
Rosińskiego, raz w miękkiej, raz w twardej okładce, ale ciągle te same albumy,
czeski film, nikt nie wiedział o co chodzi, ale jakie legendy się do tego
dorabiało, że Rosiński sam po domach chodzi i albumy wymienia. "Ranxerox" Tanino
Liberatore i Stefano Tamburinii w kiosku na rogu, bez stopki redakcyjnej
i informacji o prawach autorskich, za to z dumą podane, że Fanzin Publishers
(Biblioteka najsłynniejszych komiksów świata) w Rzeszowskich Zakładach Graficznych
to wydrukowały, to były czasy. Mają dla mnie wielką wartość, sentymentu
i wspomnień, ale już tylko dla mnie i dla tych, którzy razem ze mną na te
komiksy mimo wszystko polowali. Czasy się zmieniły.
Renesans.
Na odrodzenie się polskiej sceny komiksowej największy wpływ miało powstanie
w 1999 roku "Produktu". Magazynu komiksowego z wyraźną linią programową,
konsekwentne drukującego serie komiksowe, co stworzyło niezwykle potrzebną
przestrzeń pozwalającą komiksiarzom na zaprezentowanie i rozwinięcie własnego
stylu. Na szczęście okazało się, że twórcy "Produktu" nie działali
w próżni, że tak stworzona formuła pisma znajduje stałe i z każdym numerem
rosnące grono czytelników. I co najistotniejsze na adres redakcji zaczęły
napływać prace z całej Polski, co spowodowało nie tylko powstanie osobnego
działu "Galeria Produktywnych", ale i to, że do Produkt-crew dołączyło
wielu rysowników, którzy z różnych względów nie mogli liczyć na wydanie
swoich prac u innych wydawców. To z "Produktu" wywodzą się i tam
szlifowali swój warsztat: Marek Lachowicz z "Człowiekiem Paroovką" czy
Filip Myszkowski ("kolejny pan na M z galerii wielkich rysowników").
To tu ukazały się po raz pierwszy w druku "Josephine" Clarence
Weatherspoona , "Phantasmata" Rafała Gosienieckiego i Piotra Kowalskiego, "Cichy
kacik KRLa" niejakiego KRLa, "Pure Hemp" Michała 'Bizona'
Lasoty i oczywiście "Osiedle Swoboda" Michała 'Śledzia' Śledzińskiego.
Większość twórców z magazynu "Produkt" charakteryzuje to, że jakością
i trafnością spostrzeżeń na temat swojego pokolenia i otaczającej ich rzeczywistości,
które zawierają w swoich komiksach, dystansują większość socjologicznych
dysertacji i analiz próbujących zmierzyć się z tym tematem. Oprócz tego
w piśmie tym znajduje się dział publicystyczny prowadzony głównie przez
Łukasza Chmielewskiego i Krzysztofa Mirowskiego, nie będzie powiedziane
na wyrost, że panowie ci prowadzą działalność edukacyjną z zakresu historii
i praktyki komiksu godną dotacji z Ministerstwa Kultury. W swoich artykułach
przedstawiają sylwetki najważniejszych twórców komiksowych i wydawnictw,
piszą o momentach zwrotnych w historii komiksu. Po prostu dział publicystyczny "Produktu" buduje
w czytelnikach świadomość obcowania z czymś istotnym, ważnym i interesującym,
budzi ciekawość, za którą pójdzie wysiłek by daną rzecz dokładniej poznać.
Porównać to można jedynie do pracy dr Jerzego Szyłaka, który swoimi publikacjami
udowodnił środowisku naukowemu, że komiks może być również przedmiotem
rzetelnej teoretycznej analizy, a przede wszystkim, że stanowi niewyczerpane
źródło
wiedzy na temat największej troski humanistów - istoty człowieczeństwa.
Takim komiksem jest choćby "Mikropolis" Dennisa Wojdy i Krzysztofa
Gawronkiewicza wydawany przez wrocławską Mandragorę. Jest to przykład dzieła
burzącego utarte stereotypy panujące na temat "historyjek obrazkowych",
spotkanie z tym komiksem to przyjemność i rozrywka najwyższej próby, ale
z pewnością nie jest to lektura łatwa; by odkryć wiele tropów i sensów zawartych
w "Mikropolis", trzeba wykazać się gruntowną znajomością twórczości
filmowej, prądów literackich i filozoficznych oraz muzyki współczesnej.
Jest to również doskonały przykład na to, jak ważną jest relacja pomiędzy
rysownikiem a scenarzystą w powstawaniu komiksu, że musi to być spotkanie
osobowości, gdzie opowieść przekształca się w obraz niejako organicznie,
na zasadzie doskonałego zrozumienia się dwóch odmiennych sposobów postrzegania
świata.
Wraz z odzyskaną przez komiksiarzy wiarą w to, że ktoś jednak wydrukuje
ich prace i, że być może będzie to w kolorze, pojawia się coraz
więcej takich przypadków współpracy autorskich. I wieloma z nich interesuje
się Przemek
Wróbel - założyciel Mandragory; dzięki konsekwencji działań i dobrej
jakości wydawanych publikacji udaje mu się znacząco współtworzyć
przy
dużym udziale
polskich tytułów rynek komiksowy. Gdzie publikacje mainstreamowe
mają najszersze grono odbiorców, ale jest też grupa czytelników, którzy
chcą zapłacić więcej
za dobrze wydane albumy z "powieściami graficznymi", takimi jak "Pattern" wspomnianych
już tu Piotra Kowalskiego i Rafała Gosienieckiego, czy "Szminka" Joanny
Karpowicz i Jerzego Szyłaka, komiksów z całą pewnością przeznaczonych dla
wymagającego czytelnika.
Pomimo tego, że Kultura Gniewu jest wydawnictwem niezależnym, to
dzięki sumienności i solidności Jarka Składanka, stanowi markę
kojarzącą się jak wzór metra z Sevres z najwyższą jakością. Szczególnie,
że
Składanek
ma doskonałe
wyczucie przy doborze artystów. To tu drukuje min. Jakub Rebelka,
w którego albumie "Dr Bryan" monumentalność malarskiej wizji została wprawiona
w ruch przy pomocy tego, co rozgrywa się pomiędzy kadrami - szczególnego
rodzaju środka ekspresji nie mającego nic wspólnego z animacją, typowego
tylko dla komiksu, Rebelka czuje i umie wykorzystywać go w najwyższej formie.
To w KG ukazały się reedycje fanzinów komiksowych, powiązanych ze sceną
punkową, Dariusza 'Pały' Palinowskiego i Krzysztofa 'Prosiaka', Owedyka,
którego wiele prac należy rozpatrywać w kategoriach traktatów metafizycznych.
Jeśli chodzi o Pałę, to ja również jak Krzysztof Mirowski, nie mogę sobie
darować i powiem tylko "Zielińska2, ty, belfrowata poczwaro".
Wystawa "komiks w awangardzie".
To są główne powody, dla których zdecydowałam się na stworzenie aktualnego
obrazu polskiej sceny komiksowej poprzez prezentacje komiksów skupionych
wokół magazynu Produkt oraz wydawnictw Mandragory i Kultury Gniewu. Do wystaw
zostały dołączone również projekty niepowiązane z tymi oficynami jak komiks "Rewolucje" Mateusza
Skutnika, lub wręcz wywodzące się z innych dziedzin, jak np. komiks "Gang
Gangrena czyli Jazz w Wolnych Chwilach" Michała Arkusińskiego, pomyślany
i wydany jako wkładka do nowego albumu Mc i producenta hip hopowego O.S.T.R
oraz blogi komiksowe pvek i Endo.
Internet stworzył nowe możliwości rozwoju dla wielu zjawisk, ale trzeba
przyznać, że nie przypuszczałam nawet w jak genialnej formie komiks może
się spełnić w Internecie, dopóki nie zobaczyłam wspomnianych wyżej blogów.
Blogi to pamiętniki internetowe, gdzie anonimowe najczęściej osoby udostępniają
swoje teksty, stanowiące opisy ich prywatnego życia. A co jeśli to narysować?
Spółka z o.o. Zaharczuk i Agata Nowicka dokonali tej operacji z efektem,
który na zawsze zostanie wpisany w historie netartu.
Tego typu przypadki dobitnie świadczą o tym jak żywotnym i otwartym medium
jest komiks, że jego potencjał umożliwia łączenie się w różnorodnych
formach z innymi mediami. Jest to również powód, dla którego same sposoby
ekspozycji
podczas wystaw tam, gdzie było to możliwe mają charakter projektów multimedialnych
i odchodzą od schematu "wieszamy oryginalne plansze za szybą w ramach
na ścianach". Taki tradycyjny sposób wystawiania komiksu czyni z niego
zbiór niejasno powiązanych grafik, a kiedy obrazy przestają opowiadać historię,
to całość przestaje być komiksem. Remedium na to niebezpieczeństwo jest
stworzenie środowiska, w którym komiks odnajdzie się na obcym sobie terytorium.
Dlatego do "Osiedla Swoboda" powstało graffiti; "Jeż Jerzy" pojawia
się w kooperacji z muzyką Łony - rapera z Gdańska, "Endo" i "pvek" -
blogi komiksowe prezentują się na komputerach, miasteczko "Mikropolis" jako
instalacja, zaś "Wilq" jako projekcja gifów z elementami animacji.
Celem projektu "komiks w awangardzie" jest stworzenie zbiorowego
portretu polskiej sceny komiksowej, która w miarę postępu prac nad ustawianiem
do "zdjęcia" coraz bardziej wydaje mi się być bliskim krewnym
kota Schrodringera. Nie sposób określić w jakim momencie swojego rozwoju
się znajduje, który z tych komiksów przetrzyma próbę czasu, gdzie przebiega
granica pomiędzy swobodą twórczą a koniecznością spodobania się czytelnikowi,
który z tych komiksów jest artystyczny, a który tylko artystowski. I co
począć z tymi komiksiarzami których mało obchodzi czy tworzą sztukę, czy
po prostu dobrze się bawią rysując, ale "sztuka" sama się o nich
upomina?
Beata Bełzak
1 Być może gdyby Krzysztof Teodor Teoplitz zamiast wspaniale opisać spacer
Valentyny w swojej książce "Sztuka komiksu" (Warszawa, 1985),
użył swoich wpływów by któreś z dzieł Guido Crepaxa zostało wydane w Polsce,
historia potoczyłaby się inaczej.
2 Proszę mi wybaczyć, wstawiłam tu nazwisko swojej byłej pani od biologii.
W oryginale jest: "Danuta, ty belfrowata poczwaro" |
|