"Dzieje Świętej Rusi"

 

Wielka niespodzianka i zarazem wielki rarytas kolekcjonerski: gdańskie wydawnictwo "Słowo/Obraz Terytoria" odważyło się wydać w naszym wciąż niechętnym dla komiksu kraju dzieło, które dla dziewiątej sztuki jest trochę tym, czym dla literatury - nie przyrównując - "Iliada" Homera: dziełem, którego publikacja w opinii wielu oznaczała właściwe narodziny sztuki komiksu, mimo iż w roku 1854 słowa "komiks" jeszcze nie było. Gdy kartkujemy tę księgę dziś, po upływie równych stu pięćdziesięciu lat od premiery, z zamiarem odnalezienia w niej zalążków późniejszego komiksu "właściwego", widzimy że jest tam już prawie wszystko, z wyjątkiem chyba tylko dialogów w dymkach: "Dzieje Świętej Rusi" to zdecydowane odejście od uprawianej podówczas literatury ilustrowanej, odejście w stronę kontrapunktu, opartej na przeciwieństwie korelacji słowa i obrazka. Tekst mówi o czymś całkiem "na poważnie", przy czym często jest to wyjątek z kroniki historycznej, zaś obrazek komentuje to z bezczelną ironią. Ten chwyt, później bardzo popularny wśród autorów komiksów, Doré stosuje konsekwentnie i z wielką inwencją, chociaż nie brak fragmentów - zwłaszcza pod koniec - gdzie tekst ciąży nad obrazem. Ale dzieje się tak ledwie w kilku przypadkach, poza tym pamiętać należy, iż autor, będąc zarazem zdumiewająco świadomym materii w której tworzy, dopiero ją przed nami odkrywa. Oraz że jego celem nie było wcale kopanie fundamentów pod nową sztukę, tylko znalezienie możliwie najlepszego złotego środka dla stworzenia rysunkowego pamfletu politycznego na dużą skalę, zaś punktem wyjścia dla takiego przedsięwzięcia była karykatura, chętnie uprawiana w prasie - nie tylko paryskiej - w XIX stuleciu: satyryczny rysunek dodawany do gazetowego tekstu. Doré był wielkim fachowcem od karykatury, a "Dzieje Świętej Rusi" miały być - i są - karykaturalną deformacją historii Rusi i państwa rosyjskiego. Są też dowodem wielkiej siły takiej graficznej propagandy, co jeszcze potwierdza zacytowana w posłowiu do polskiego wydania wypowiedź Jeana Francoisa-Revela: "Gustaw Doré nafaszerował obrazami moje oczy". "Dzieje Świętej Rusi" to żywy dokument nastrojów politycznych panujących we Francji w połowie XIX wieku, uprzedzeń i fobii wobec Rosji, ciągle powracającego upiora roku 1812 i klęski kampanii napoleońskiej. Jest to też niezbyt szczęśliwy obraz Rosji, jak ją postrzegała przez wieki zadufana w sobie Europa: Rosji jako kraju dzikiego, okrutnego, ledwie cywilizowanego, w którym dyktatura jest jedyną możliwą formą sprawowania władzy. Paradoksalnie, właśnie to jest źródłem uniwersalności dzieła Doré'go: od czasu jego publikacji wszystkie te stereotypy na temat Rosji wciąż mają się całkiem dobrze.

Na jakiejś ilustracji autor szkicuje orgię rzymską. "Dziwicie się, drodzy czytelnicy - pisze - widząc mój rysunek przedstawiający orgię rzymską, a nie orgię ruską; aliści odpowiem wam na to pytaniem: czy kiedykolwiek widzieliście orgię ruską? Jeżeli jej nigdy nie widzieliście, niech Bóg was uchroni przed jej ujrzeniem; jeżeli, tak jak ja, widzieliście ją, niech Bóg wam wybaczy; zrozumieliście już, tuszę, iż podobna rzecz jest nie do pokazania w przyzwoitej książce. Wolałem przeto uprzyzwoicić ten bezwstydny obrazek, nadając mu cechy rzymskie i oddalając go w możliwie najbardziej zamierzchłą przeszłość". To jeden przykład. Rysunek na okładce książki przedstawia bojara i cara Mikołaja, patrzącego przez lunetę na rozciągającą się w oddali Europę. Luneta jest odwrócona tak, że oddala zamiast przybliżać. Gdy odnajdujemy ten rysunek w książce, jest pod nim taka wymiana zdań między bojarem a carem: "Na to pewien bojar: Tyś nieprześcigniony/ Panie mój, by więcej widzieć w szkle/ patrzysz w nie od większej strony./ - Nie!/ - Odparł car - ja tylko zmieniam dwu stron prawo:/ Chcę, by strona lewa była stroną prawą". Przemyślny obrazek z jednej strony wyszydza chełpliwość samodzierżcy, z drugiej zdaje się oddawać niepokój, jaki już wtedy odczuwano, przewidując przewrót ludowy w Rosji. Pokazuje też w genialnym skrócie skalę odcięcia Rosji od Europy, jej dążenia do wspólnej tożsamości ze światem, który ją traktuje po macoszemu, od którego mentalnie i kulturowo mocno odstaje. Doré pokazuje dlaczego: przyczyn ciemnoty doszukuje się w ruskim chłopomaństwie, rozległości ziem, niekonsekwencjach mentalnych, dzikim okrucieństwie władców często niedorzecznie połączonym z entuzjazmem dla pospólstwa. Wszystkie te cechy, które gdzie indziej mogły być (i bywały) podziwiane jako "romantyczne", musiały spotkać się z szyderstwem w hedonistycznym Paryżu, gdzie - jak wiadomo - romantyzm przyjmował się topornie i nie wyszedł właściwie poza muzykę, choć i tutaj reprezentował go głównie nasz rodak Chopin, a paryska premiera wagnerowskiego "Tannhausera" zakończyła się totalną klęską połączoną z tupaniem i gwizdami. Toteż Francuz Doré szydzi bezwzględnie z rosyjskich paradoksów, ale dla nas, zainteresowanych przede wszystkim komiksem, najważniejsze jest jak to robi. Wspomniana już sztuka kontrapunktu sama w sobie zawiera pojęcie paradoksu, gdyż spotykają się tu rzeczy stojące ze sobą w zupełnej sprzeczności: tekst mówi jedno, obrazek pokazuje coś innego. Trafiają się tu perełki godne samego Baranowskiego, jak pięć pustych kadrów, pod którymi napis wyjaśnia, że przedstawiają ciąg bezbarwnych zdarzeń (str. 8) albo plansza splamiona czerwoną farbą, co ma ilustrować krwawe rządy Iwana Groźnego ("Wobec tylu zbrodni spuśćmy powieki, żeby poza ogólnym wrażeniem niczego nie zapamiętać"). Ale nie tylko użycie techniki adekwatnej do zamiaru czyni z Doré'go pierwszego mistrza narracji komiksowej. Odwrót wojsk Napoleona spod Moskwy zilustrowany jest kadrem uciekających żołnierzy francuskich ściganych przez... termometry na koniach; bez żadnego komentarza widzimy, że główną przyczyną załamania się ekspansji napoleońskiej były złe warunki atmosferyczne. Mamy też zalążki myślenia sekwencyjnego, i to jakie! Sekwencja przed walką wojsk Waczesława z wojskami Mistława posiada symetryczną kompozycję w układzie kadrów, tak że jeden wściekły wódz jest jakby lustrzanym odbiciem drugiego.

Przede wszystkim jednak Gustaw Doré to wybitny ilustrator. Co ciekawe obrazki w albumie są tylko rycinami wykonanymi na podstawie jego szkiców przez innego znakomitego grafika Sotaina (a raczej przez jego uczniów); można to zatem z przymrużeniem oka traktować jako pierwszą w dziejach komiksu współpracę rysownika z inkerem. W każdym razie szata graficzna "Dziejów Świętej Rusi" urzeka klimatem dziewiętnastowiecznej satyry prasowej, politycznej agitki, co wraz ze starannością polskiej edycji (liternictwem, przekładem, twardą oprawą i jakością papieru do złudzenia przywodzącą na myśl książki sprzed półtorej wieku) dowodzi, w jakim stopniu w dziele Doré'go przetrwał duch pewnej epoki i pewnego sposobu myślenia. Choć obecnie ten klimat mocno zwietrzał, lektura "Dziejów Świętej Rusi" może uświadomić nam źródła naszej własnej ksenofobii wobec Wschodu, ale przede wszystkim dostarczyć przyjemności samej w sobie: przyjemności z czytania komiksu zabawnego, pięknie narysowanego i wspaniale wydanego w kolekcjonerskim nakładzie 600 numerowanych egzemplarzy. Cena co prawda nie jest niska, bo waha się od 42 do sześćdziesięciu kilku złotych, w zależności od sklepu i od tego, czy trafimy na sprzedaż promocyjną. Tak czy tak - album wart jest swojej ceny.

Piotr "Błendny Komboj" Sawicki

"Dzieje Świętej Rusi"
Tytuł oryginału: "Histoire pittoresque de la Sainte Russie"
Scenariusz i rysunki: Gustaw Doré
Wydawnictwo: Słowo/Obraz Terytoria
Przekład: Józef Waczków
Data wydania: 2003
Data wydania oryginału: 1854
Format: A4
Oprawa: twarda
Papier: matowy
Druk: czarno-biały
Ilość stron: 112