|
"Sandman
Dust Covers"
Okładka
jest dziwnym składnikiem dzieła - niby stanowi jego część, ale tak do końca
nie jest nim samym. To tylko opakowanie - takie samo jak opakowanie tabliczki
czekolady, które może wyglądać przepięknie, ale na pewno nie smakuje jak
czekolada. Okładka to zachęta, reklama, obietnica i pokusa: wabi czytelnika
do tego, by zajrzał do środka. Jak każda reklama, okładka "sprzedaje" nie
sam towar (którym w przypadku, jaki zamierzam omówić, jest komiksowa opowieść),
ale emocje, jakich ów towar ma dostarczyć. I - na podobieństwo reklamy -
okładka owe emocje wyolbrzymia, falsyfikuje i wysuwa na plan pierwszy, chociaż
w samym komiksie nie muszą one wcale być eksponowane.
Podejrzewam, że każdy czytelnik
komiksów ma za sobą owo - jedyne w swoim rodzaju - rozczarowanie, spowodowane
faktem, że wnętrze komiksu wygląda inaczej niż można by się spodziewać
po jego okładce. Przypuszczam też, że wielu kolekcjonerów komiksów ma
w swoich zbiorach rzeczy kupione tylko ze względu na okładki - może są
to zeszyty "Doom Patrol", do których "opakowanie" malował
Simon Bisley, a może odcinki "Wonder Woman" z okładkami Briana
Bollanda. I nie sądzę, by ci, którzy kupowali komiks dla okładki robili
to dlatego, że spodziewali się w środku więcej tego samego. Jestem przekonany,
że sprawdzili najpierw, co jest w środku, a potem i tak kupili komiks,
bo chcieli mieć w swoich zbiorach tę okładkę. Sam należę do kolekcjonerów,
którym zdarza się tak postąpić...
Na przestrzeni dziesięcioleci co najmniej kilkakrotnie zmieniały się relacje
pomiędzy tym, co na okładce komiksu i w jego wnętrzu. Najpierw chodziło po
prostu o podkreślenie atrakcyjności dzieła i właśnie w celu uatrakcyjnienia
komiksu
proszono o narysowanie okładki do niego kogoś trzeciego, obdarzonego talentem
lub popularnym nazwiskiem. Dopiero potem (wcale nie tak dawno) okładka stała
się obszarem przedziwnej korespondencji pomiędzy artystami - tym, który tworzy
scenariusz, tym, który rysuje komiks i tym, który projektuje opakowanie.
Dobra okładka jest komentarzem,
streszczeniem, które umiejętnie podpowiada, co najważniejsze, ale niczego
istotnego nie zdradza, żeby nie zepsuć lektury,
przypisem,
pierwszą interpretacją i trafnym podsumowaniem komiksu, który się pod nią
kryje. I potrzeba nielichego artysty, żeby zrobić porządną okładkę, będącą
tym wszystkim
naraz. Takie okładki potrafił robić Brian Bolland, kiedy "opakowywał" "Wonder
Woman". Takimi okładkami Frank Miller i Bill Sienkiewicz ozdobili
pierwsze części mangi "Kozure Okami" ("Lone Wolf and Cub"),
kiedy wydawnictwo First Publishing zdecydowało się na wydanie jej na amerykanskim
rynku.
Prawdziwym jednak specjalistą od okładek tego typu jest Dave McKean, którego
autorstwa są okładki do wszystkich części "Sandmana" włącznie
z okładkami do wydań zbiorczych owego komiksu.
Wydany w 1997 roku album "Dust Covers" jest zbiorem okładek,
jakie Dave McKean zaprojektował do kolejnych zeszytów serialu "Sandman",
publikowanego przez wydawnictwo DC Comics w
latach 1989-1996. Łącznie ukazało się siedemdziesiąt sześć odcinków tego
serialu (jeden poza serią opatrzony nadtytułem "Sandman Special").
Razem z okładkami do wydań kolekcjonerskich i z innymi drobiazgami daje
to ponad sto projektów artysty i stanowi jeden z najokazalszych albumów
z jego pracami (nie licząc komiksów, które robił McKean). Wszystko opatrzone
jest komentarzami Neila Gaimana i samego rysownika, poprzedzone krótkim
komiksem, pełniącym rolę przedmowy (Gaiman opowiada w nim o pisaniu "Sandmana"),
są informacje o tym, jak to było robione. Krótko mówiąc, "Dust Covers" pod
wieloma względami przypomina inne albumy, będące zbiorami okładek. Pod kilkoma
względami jednak różni się od takich publikacji i te właśnie względy czynią
z tego tomu rzecz wyjątkową i jedyną w swoim rodzaju.
W typowym zbiorze okładek, czy to książkowych, czy płytowych, czy wreszcie
komiksowych, "opakowanie" komiksu jest reprodukowane w takiej
postaci, w jakiej się ukazało drukiem - z wielkim tytułem u góry, ze wszystkimi
napisami, jakie tam się znalazły, z nazwiskami twórców i nazwą wydawnictwa.
W końcu taka okładka to widome świadectwo obecności tytułu na rynku. W "Dust
Covers" projekty McKeana prezentowane są bez żadnych napisów, z wyjątkiem
tych, które stanowią integralną część artystycznej kompozycji. Niby to drobna
różnica, a jednak sprawia, że zaczynamy inaczej patrzeć na to, co stanowi
okładkę jakiegoś dzieła.
Kilkanaście lat temu popularny był w świecie artystycznym ruch zwany "mail
art" - polegał on na wysyłaniu pocztą najrozmaitszych artystycznych drobiazgów
po to, by poddać dzieło procesowi niszczenia w wyniku mechanicznego działania
urzędników, którzy stawiali stempelki i przyklejali znaczki na wszystkim, co
przechodziło przez ich ręce. Rutynowe działania odbierały wysyłanym przedmiotom
ich wyjątkowość, poddawały je ujednoliceniu - przekształcały dzieła sztuki
w listy, paczki i pakieciki. Demaskując ów niszczycielski aspekt działalności
urzędu użyteczności publicznej artyści mail artu zwracali jednocześnie naszą
uwagę na niszczycielskie procesy, które zachodzą w całej kulturze, w której
obrazek w albumie i masowo produkowane reprodukcje zastępują jednostkowe dzieło
sztuki. Decyzja, by w "Dust Covers" pokazać okładki do "Sandmana" bez
napisu "Sandman" (swoją drogą ten napis też zaprojektował McKean),
przypomina nieco działania artystów mail artu - pozwala nam bowiem zobaczyć
jak wyglądało dzieło zanim stało się opakowaniem, zachętą do kupienia towaru,
atrakcyjnym przydatkiem do komiksu, mającym - po umieszczeniu na wystawie -
przyciągać wzrok klienta.
Napisane przez Gaimana i McKeana komentarze do zebranych w "Dust Covers" prac
utrzymane są w tonie gawędy. W jednym miejscu Gaiman zdradza nazwisko człowieka,
który został narysowany jako John Constantine na okładce trzeciego odcinka
serialu, w innym wyznaje, że na pomysł czterdziestego piątego odcinka wpadł
podczas wieczoru kawalerskiego Kevina Eastmana, zorganizowanego w barze ze
striptizem. "Przez pierwsze dziesięć minut obserwowałem tancerki, przez
następne dziesięć minut obserwowałem klientów, przez następne trzy godziny
rozkoszowałem się umieszczaniem w tej scenerii bohaterów SANDMANA, a w końcu
dokonałem w mej wyobraźni destrukcji tego miejsca". Zarazem jednak - równie
od niechcenia - owe gawędy przynoszą ionformacje o sporach z wydawcą, o ocenzurowaniu
jednej z okładek, o sposobach, w jaki te okładki zostały wykonane i o samym
procesie twórczym - jednym z najbardziej tajemniczych procesów, w jakich uczestniczy
człowiek.
Okładki McKeana dalekie są od wszelkich wyobrażeń na temat komiksowych
okładek. Między innymi dletego, że zaledwie część z nich została narysowana
czy namalowana. Większość to collage'es, na których obok malowideł, rysunków
i przetworzonych na różne sposoby fotografii pojawiają się konkretne przedmioty
- słoiki, butelki, gwoździe i szpilki, łańcuchy, pocięte płótno, głowy lalek,
rozbite kubki, martwe motyle i wszelkie inne rzeczy też. Wszystko to jest
przyrządzone przez McKeana jak arcydzieło francuskiej kuchni, w której nic
nie jest tym, na co wygląda i wszystko smakuje inaczej niż moglibyśmy się
spodziewać, słysząc z czego się składa. Wszystkie te prace są widomym potwierdzeniem
ekstrawagancji artysty, który ma w dorobku całkiem sporą liczbę komiksów,
ale tym lepiej się czuje, im bardziej od tradycyjnego komiksowego rysunku
się oddala.
"Dust Covers" przedstawia McKeana jako artystę nowoczesnego, operującego
zupełnie innym warsztatem niż dawni twórcy obrazów i grafik. Ów warsztat zdradzany
jest przez skromne napisy informujące o technice wykonania każdej z okładek.
Informacje takie możemy znaleźć w każdym albumie malarskim i katalogu wystawy
plastycznej. No, może nie do końca takie. Najprostsze napisy głoszą, że oglądany
obraz to "fotografia, collage, negatyw" albo "fotografia, collage,
akryl" lub "tusz, akryl". Są jeszcze prostsze, które głoszą, że
to, co widzimy jest po prostu "fotografią", tyle, że w tym wypadku
treść informacji zaczyna się dziwnie kłócić z tym, co możemy zobaczyć. Tak jest
z okładkami do cyklu "Convergence" (oryginalne numery 38-40; w wydaniu
zbiorczym umieszcozne w zbiorze "Fables and Reflections") - podpis
głosi, że są to zwykłe fotografie, podczas gdy oczy podpowiadają, że to musi
być skomplikowany fotomontaż, na obrazach widzimy bowiem nieludzkie postacie
w fantastycznym otoczeniu...
Wroćmy jednak do tych bardziej skomplikowanych napisów. Kolejno (choć
wcale nie po kolei): "Fotografia, akryl, koronka, banknot dolarowy", "Jedwab,
klucze, fotografia, Mac", "Ryba, sznurek, pulpit nutowy, fotografia,
Mac", "Fotografia, zardzewiały metal, martwy ptak, Mac". Kiedy
czytałem te napisy po raz pierwszy, pomyślałem, że to tylko tania prowokacja,
bo uznałem, że artysta poskładał te okładki z obrazków przedmiotów, a nie z
nich samych. I wtedy przypomniałem sobie opowieść Macieja Parowskiego o wystawie
komiksów, które znalazły się w albumie "Durchbruch". Na wystawie
tej Gaiman i Mckean zaprezentowali ...płaskorzeźbę. I zrozumiałem, że - pomimo
swej edytorskiej znakomitości - album "Dust Covers" zawiera zaledwie
fotograficzne reprodukcje dzieł, które w rzeczywistości są wypukłe, trójwymiarowe
i (w wielu wypadkach) złożone z przedmiotów znalezionych. I niektóre z owych
przedmiotów są dość okropne, jak martwy karaluch umieszczony na okladce Sandmana
numer 66. A na stronie obok McKean gawędziarskim tonem opowiada o tym, jak
znalazł owe zwłoki na swoim biurku i pomyślał" "Co za dziwne miejsce,
by umrzeć"...
Im bliżej końca albumu, tym częściej w informacjach o technice wykonania
pojawia się słowo "Mac" - skrót od "MacIntosh", nazwy komputera,
na którym McKean dokonywał obróbki swoich projektów. I jeszcze jedna techniczna
osobliwość. Zgodnie z tradycją albumów i katalogów, w całym "Dust Covers" podane
są oryginalne wymiary prac - 14 x 20 cali, 8 x 10 cali, 24 x 36 cali... W pewnym
momencie w ten nużący porządek liczb wdzierają się inne określenia - 2100 x
3000 pikseli; 2043 x 3130 pikseli... Oznaczają one, że prace McKeana straciły
swój materialny charakter i przeniosły się w wirtualną przestrzeń komputera.
Ale kogo - poza kilkoma fachowcami - to obchodzi? Okładka to okładka i tyle...
Przeciętnego (to znaczy nie zainteresowanego technicznym aspektem wykonania
oglądanych okładek) odbiorcę bardziej zainteresuje opowieść o życiu,
jaka wyłania się z komentarzy do obrazów zgromadzonych w "Dust Covers". Opowieść
o życiu i o tworzeniu. Z nieco plotkarskiej opowieści, jaka towarzyszy prezentacji
kolejnych okładek, uważny czytelnik może wyczytać wiele informacji, o tym,
jakie relacje towarzyskie łączą Gaimana i McKeana, z kim obaj panowie się spotykają,
w jakich stosunkach pozostają z wydawcami itp. Ale jest tam jeszcze jedna opowieść:
opowieść o tworzeniu, o poszukiwaniu właściwych środków wyrazu, o artystycznej
konsekwencji, o zaangażowaniu wyobraźni w to, by we właściwy sposób zwizualizować
to, co w opowieści Gaimana najważniejsze - potęgę i niematerialność snów.
Opowieść o Sandmanie składa się z dwunastu części (w wydaniach zbiorowych
trzy z nich - "Distant Mirrors", "Convergence" i "Orpheus" -
zostały wydane łącznie w tomie "Fables and Reflections"). Do komiksów
zawierajacych poszczególne odcinki tych części McKean zaprojektował okładki
oparte na różnych koncepcjach graficznych. "Preludia i nokturny" zostały
opatrzone portretami postaci, obramowanymi przy pomocy różnych obiektów. "Distans
Mirrors" to czarno-białe rysunki tuszem uzupełnione jakimś akcentem
barwnym. Okładki do
kolejnych odcinków "Game of You" są w połowie wypełnione napisem
wystukanym na maszynie i mocno powiększonym. Okładki do "The
Kindly Ones" są bardzo przeładowane, a do "The Wake" skrajnie
uproszczone. Wszystkie jednak są okładkami do tej samej opowieści - łączą je
nawroty do konkretnych detali, przetworzenia raz wykorzystanych obrazów i znaków,
pamięć o tym, co było i przeczucie tego, co będzie...
Serial "Sandman" miał jednego scenarzystę, który dobierał sobie
rysowników wedle własnego uznania i czynił z nich wykonawców ściśle nakreślonego
planu. W historii komiksu nie było dotąd przypadku takiej przewagi piszącego
nad rysującym (i pewnie już więcej nie będzie). Rysownicy przychodzili,
robili swoje i odchodzili, ustępując miejsca innym wykonawcom obrazków.
Na placu boju pozostawali tylko Neil Gaiman i Dave McKean, który nie narysował
ani jednego odcinka tej serii (chociaż zrealizował z tym scenarzystą kilka
innych komiksów). Album "Dust Covers" pokazuje jednak, że McKean
był w tworzenie "Sandmana" bardzo zaangażowany, bardziej niż jakikolwiek
inny rysownik. Jego okładki odzwierciedlają przebieg tej historii od początku
do końca. Możemy w nich dostrzec obrazy triumfów i porażek Władcy Snów,
chwile wielkości i grozy. Tym zaś, co widzimy przede wszystkim, jest emocjonalne
i intelektualne zaangażowanie artysty w opowieść, którą snuje jego przyjaciel.
Bo dobra okładka jest komentarzem, streszczeniem, które umiejętnie podpowiada,
co najważniejsze, ale niczego istotnego nie zdradza, żeby nie zepsuć lektury,
pierwszym przypisem, interpretacją i trafnym podsumowaniem komiksu, który
się pod nią kryje. A Dave McKean opatrzył "Sandmana" setką takich
okładek...
Jerzy Szyłak
The Sandman Dust Covers: The Collected Sandman Coversscenariusz: Neil Gaiman
rysunek: Dave McKean
wydawca: Vertigo 1996
cena: $24.95
liczba stron: 208
kolor, miękka okładka
|
|