Relacja
z WSK
Spotkanie z Grzegorzem Rosińskim
W czesie konwentu byłem na dwóch spotkaniach. Na pierwszym - dzięki swojej
dziewczynie, która chciała zobaczyć jak słynny rysownik wygląda. Rosiński
w zasadzie jest na tyle ciekawą osobą, że można chodzić na spotkania z nim
zawsze, kiedy się pojawia w Polsce. Co prawda twórca nie miał ostatnio szczęścia
do scenariuszy, więc zainteresowanie jego osobą jakby trochę spadło, jednak
nie ukrywam, że moim zdaniem niewielu artystów może się z nim równać w kategorii
realistycznego rysunku. Poza tym jest Polakiem, więc na spotkaniach mówi
po polsku (duży komfort) a oprócz tego jest osobą charyzmatyczną i bardzo
sympatyczną.
Co ciekawego zostało powiedziane? Pytania przeważnie kręciły się wokół
ostatniego albumu, mającego polską premierę właśnie na festiwalu. Rosiński
tłumaczył,
co skłoniło go do rozpoczęcia nowej serii i skąd ta drastyczna zmiana
stylu. Okazało się, że tematyka, jaką zaprezentował scenarzysta (szczególnie
zawarte
tam polskie akcenty) była strzałem w dziesiątkę i rysownik mogący do woli
przebierać w propozycjach zdecydował się właśnie na tę koncpecję. Ponieważ
akcja dzieje się w środowisku malarzy, Rosiński dostosował manierę graficzną
do tematu opowieści. Sugerował, że wielcy malarze minionej epoki tworzyliby
komiksy, gdyby tylko gatunek ten wówczas istniał.
Grzegorz Rosiński za mikrofonem
Rosiński zdradził też kilka szczegółów dotyczących serii Thorgal. Na okładce
kolejnego tomu - zgodnie z tytułem - znajdzie się Kriss de Valnor, natomiast
scenarzysta ma rzekomo w jakiś sposób umożliwić Thorgalowi ponowne objęcie
funkcji głównego bohatera, choć mówiąc to rysownik 'ugryzł się w język'
i dodał, że wyjawił za dużo.
Twórca opowiedział o swojej pracy jako wykładowca rysunku i wytłumaczył,
dlaczego nie powinniśmy oczekiwać żadnych króttkich form w jego wykonaniu
(tajemnica warsztatu). Podkreślił też ciągłą chęć poszukiwań nowych kierunków
artystycznych, co w świetle ostatnich rewolucyjnych zmian w sposobie przedstawiania
świata nie brzmi jak banał, lecz zapowiedź kolejnych niespodzianek.
Ogólnie odbieram to spotkanie bardzo pozytywnie i liczę, że rysownik jeszcze
nie raz będzie gościł na rodzimych festiwalach.
Spotkanie z Dave'm McKean'em
Na to spotkanie poszliśmy dużą grupą po wyjściu z 'Cafe Luna', do czego
jeszcze wrócę. Świeżo po lekturze poprzedniego Kazetu byłem dobrze przygotowany
do tematu, jednak okazało się, że McKean zachował się jak dżentelmen i dokładnie
wytłumaczył wszystkim - kim jest i czym się zajmuje.
Jak wiadomo w Polsce nie ukazał się dotąd żaden album narysowany przez
tego twórcę i jest on znany głównie jako autor kilku okładek do 'Sandmana'.
Miłym
zaskoczeniem było dla mnie to, że McKean - mając widocznie tego świadomość
- przedstawił uczestnikom spotkania swoją bibliografię, a także omówił
inne aspekty swojej działalności, niezwiązane z komiksem.
Trzaba podkreślić, że zamiast siedzieć za biurkiem, rysownik obsługiwał
rzutnik do slajdów i prowadził dialog z publicznością ze środka Sali.
Na początku zaprezentował króciutki film animowany swojego autorstwa
- "Sonet" (oczywiście
już nie jako pokaz slajdów). Film jest dokładnie taki, jak moglibyśmy sobie
wyobrazić film zrealizowany przez McKeana.
Dave McKean walczy z rzutnikiem
Następnie można było obejrzeć slajdy z okładkami i czasem wybranymi planszami
komiksów zrealizowanych przez Dave'a, a wreszcie jego prace na zlecenie
i okładki płyt. Ciekawą informacją jest fakt, że McKean uwielbia tworzyć
okładki płyt i wiele znanych projektów to jego robota (zespoły takie jak: "Dream
Theatre", "Fear Factory", "Frontline Assembly").
Sam mam jedną taką płytę i nic o tym nie wiedziałem (ścieżka dźwiękowa z "Fortepianu" Michaela
Nymana).
McKean okazał się przemiłym Brytyjczykiem, sypiącym anegdotami o komputerach
i kserokopiarkach, nawiązującym bezpośredni kontakt z anglojęzyczną częścią
publiczności i budzącym podziw swoim profesjonalnym podejściem do roli,
jakiej się podjął.
Krótkie podsumowanie
Warszawskie Spotkania Komiksowe to ważny punkt w harmonogramie tematycznych
imprez, jednak nie może się równać z łódzkim Festiwalem chyba pod żadnym
względem. Trwa tylko jeden dzień, więc nawet, jeśli ktoś jedzie głównie
po to, żeby spotkać znajomych, może nie zdążyć wszystkich zobaczyć. Ponieważ
w niedzielę nic się już nie dzieje, większość uczestników po wyjściu z kina
Grunwald po prostu wsiada w pociągi i autobusy i udaje się do domu czytać
komiksy.
Ważnym elementem są premiery wydawnicze i pod tym względem Warszawa obrodziła
w ciekawe propozycje. Można było też liczyć na zakup pozycji sygnowanych
przez mniejsze wydawnictwa, które na co dzień są trudno dostępne.
Kadr z
filmu "Sonet"
Wielkim rozczarowaniem był brak jakiejś kawiarni na miejscu, co skutkowało
pielgrzymkami do pobliskiej lodziarni i wspomnianej już "Cafe Luna".
O bieganiu z sali spotkań na parterze, na giełdę na piątym piętrze nie trzeba
przypominać nikomu, kto miał okazję uczestniczyć w którejś z edycji imprezy.
Podsumowując - konwent dość skromny i jakoś zabrakło klimatu: żadnego
waletowania w hotelach, żadnych nocnych libacji... Ale od strony organizacyjnej
trudno
coś zarzucić. Możliwe, że w przyszłym roku też się wybiorę, ale nie na
pewno.
Arek "xionc" Królak
Pierwszy raz byłem na WSK.
Co prawda byłem w Warszawie na spotkaniu komiksowym w 96 lub 97, ale nie
było to jeszcze WSK - praktycznie była to tylko giełda i to nie wydawców,
lecz pasjonatów komiksów. Pamiętam, że czułem się tam wtedy nieco zagubiony
- nie znałem nikogo, nikt mnie nie znał. Pobyłem tam z 15 minut i miałem
dość takich imprez na 7-8 lat.
Teraz było to zupełnie coś innego. Nie mam co prawda wielkiego porównania,
jeśli chodzi o imprezy komiksowe, ponieważ pierwsza na której byłem (z
prawdziwego zdarzenia) to ubiegłoroczne MFK i właśnie pod tym kątem
mogę podjąć się
oceny.
Na MFK pojechałem z ciekawości - jak wyglądają tego typu zloty, o których
tak wiele słyszałem.
Na WSK pojechałem głównie na giełdę, porozmawiać ze znajomymi z netu
i pozbierać autografy. Takie miałem założenia i jeśli chodzi o to
- wszystkie
zostały
wypełnione (no może z małym wyjątkiem). Z tej perspektywy patrząc
WSK było bardzo udane J
Ale oczywiście nie tylko do tego ograniczyłem swoją wizytę na warszawskich
spotkaniach - starałem się być możliwie na jak największej liczbie
spotkań.
A teraz krótko:
Spotkanie z Mandragorą - nuda, mało powiedziane o planach i zapowiedziach,
nienajlepsze dowcipy. Spokojnie mogło trwać połowę krócej.
Spotkanie z Egmontem - po tym spotkaniu spodziewałem się dużo,
a nie dowiedziałem się niczego. Połowa spotkania to opowiadanie
o
nowej
antologii, a druga
plany i zapowiedzi, z których szczerze mówiąc, nie ujawniono
niczego nowego (poza tym co już było wiadomo).
Spotkanie z autorami: Skutnik i autorzy Barbarzyńców - w miarę
ciekawe, szczególnie część Skutnika.
Spotkanie z autorem: Rosiński - no cóż pierwszy raz widziałem "na żywo" Grzesia
i mam mieszane uczucia. Szczególnie ciekawe to spotkanie nie było. Ujawnione
rewelacje odnośnie pracy nad Skarbkiem były już wcześniej opublikowane w
necie. W sumie spodziewałem się czegoś lepszego.
Ostatnie spotkanie na którym byłem to: Spotkanie z Davem
McKean'em. To było wreszcie to, po co przyjechałem na
WSK. Bardzo ładnie
przygotowana prezentacja
własnych prac na slajdach poprzedzona jednominutowym filmem.
Pomimo pewnych
niedoskonałości tłumaczenia - było to naprawdę bardzo
ciekawe i zadowalające (jak myślę) każdego miłośnika komiksów spotkanie.
Nic więcej niestety nie widziałem, ponieważ aby coś zjeść,
trzeba było opuścić WSK i musiałem niektóre rzeczy sobie
odpuścić (nie
dało się
biegać po tych
sześciu piętrach zupełnie głodnym przez cały dzień). Na
rzecz obiadu zrezygnowałem również z rysunku Rosińskiego
(którego
autografy na
albumach ponoć już
wszyscy mają i się wszystkim przejadły L - to skąd się
wzięły te tłumy?). Zdobyłem
za to podpisy z rysunkami: Skutnika, Gawronkiewicza, Turka
i podpis Szyłaka.
WSK nieco mnie rozczarowało - MFK podobało mi się bardziej
(być może dlatego, że to była, jak już wspominałem,
pierwsza tego
typu impreza),
ale na pewno,
jeśli pozwoli mi na to czas w przyszłym roku również
się tam pojadę.
Robert "Graves" Góralczyk
Dlaczego spotkanie z McKeanem było najciekawszym punktem programu czwartych
Warszawskich Spotkań Komiksowych? Najszybciej narzucająca się odpowiedź
to taka, że ten artysta pojawił się w Polsce po raz pierwszy, a więc mieliśmy
do czynienia z efektem świeżości. Nic bardziej mylnego, moim zdaniem.
Co zatem stoi za niezadowalającym poziomem większości spotkań minionego
konwentu? Już śpieszę wyjaśnić.
Dave McKean poprowadził wspominane spotkanie sam ze sobą. Jak to możliwe
i co przez to rozumieć? Po prostu, artysta przygotował się odpowiednio do
wizyty. Aby przybliżyć siebie osobom nie znającym dobrze jego dokonań, jak
i tym, którzy wiedzą kto zacz, przedstawił wszystkim szereg slajdów, na
których przewijały się jego okładki komiksów, rysunki, projekty. Na samym
początku pokazał także bardzo krótki filmik własnej produkcji do jednego
z sonetów Szekspira. Wyświetlając kolejne slajdy, McKean opowiadał o nich,
prezentował pewne szczegóły dotyczące powstania niektórych ze swoich dzieł,
wszystko okraszał zabawnymi anegdotkami. McKean starał się nawiązać kontakt
z publicznością, starał się sprzedać siebie, zrobił to w sposób wysoce profesjonalny
i to zaowocowało. Ludzie na sali wpatrywali się z zaciekawieniem na wyświetlane
zdjęcia, niejednokrotnie gromkim śmiechem reagowali na opowiastki artysty.
Czegoś takiego nie można było uświadczyć podczas innych spotkań.
Ktoś mógłby powiedzieć, że być może fakt, że McKeana zaprosiła do Polski
British Counsil wpłynął dodatkowo na efektywność jego występu, ale tak po
prawdzie McKean wiedział dokładnie, po co spotyka się z komiksiarzami z
Polski. Nie tylko dla nich, ale również dla niego, była to swojego rodzaju
okazja. I on ją wykorzystał, dzięki czemu mogli ją wykorzystać również przybyli.
Korzyści były obopólne.
Jak odnieść to do innych spotkań i jakie wyciągnąć z tego wnioski? Otóż
osoba, z którą prowadzone są spotkania może wcale nie chcieć się sprzedać,
a to z przeróżnych powodów. Faktem jednak jest, że w wyznaczonym czasie
jest ona do dyspozycji przybyłych i czas ten powinien być wykorzystany co
najmniej dobrze. Tutaj objawia się rola prowadzącego, który ma zorganizować
przebieg spotkania, zrobić wszystko, by w przystępny sposób sprzedać gościa.
A dlaczego tak myślę? Bo mniej zabawne, a bardziej żenujące było spotkanie
ze "zmiażdżonymi życiem" po nocnej imprezie, uczestnikami panelu
z Mandragorą, którego nikt nie prowadził. Bo mało ciekawe było męczenie
Tomka Kołodziejczaka o szczegóły na temat planowanej antologii, kiedy największy
wydawca komiksów w Polsce może powiedzieć wiele ciekawszych rzeczy. I bardzo
cieszyłem się, że Rosiński promował swoją wizytą zupełnie nowy komiks, dzięki
czemu przynajmniej po części można było usłyszeć odpowiedzi na zupełnie
nowe, nieograne pytania. Z tego wszystkiego rodzi się prosty wniosek. Wniosek
o braku profesjonalizmu, z jakim mamy do czynienia w naszym kraju. A profesjonalizm
się liczy, czego wyraźne sygnały możemy obserwować i czego możemy się uczyć
właśnie od profesjonalistów pokroju McKeana.
I jeszcze druga rzecz, na którą chciałbym zwrócić uwagę. Otóż zbyt wielu
fanów komiksu przyjeżdża na tego typu imprezy (trzeba wyraźnie dodać, że
ta jest drugą co do wielkości, po łódzkim Międzynarodowym Festiwalu Komiksu),
żeby nie mieli się oni gdzie ze sobą spotkać i porozmawiać, bo korytarzy
kina "Grunwald" nie można wziąć w takiej sytuacji pod uwagę. Jeśli
organizatorzy chcą, żeby goście przebywali w tym dniu w budynku konwentu,
powinni przewidzieć tak drobne okoliczności, jak te, że uczestnicy mogą
zgłodnieć, lub też może dopaść ich pragnienie, i w celu zaspokojenia tak
podstawowych potrzeb z powodu braku odpowiedniego miejsca, wyniosą się gdzieś
indziej. Gdzieś, gdzie w normalnych warunkach będą mogli porozmawiać, no
a także zjeść i ugasić pragnienie. To, co działo się na wyższych piętrach,
a chodzi mi tu o walających się na schodach ludzi, którzy z otwartymi puszkami
piwa rozmawiali w najlepsze, nie powinno mieć miejsca. Barek, do którego
w tamtym roku kierowali się prawie wszyscy, powinien być integralną częścią
konwentu. Bo komiksiarze nie samym komiksem żyją.
A tak w ogóle, to miło było po raz kolejny wziąć udział w dużej imprezie
poświęconej komiksowi. Sobie i wszystkim bywalcom życzę coraz lepszych konwentów,
a wszystkich innych zapraszam, by uczestniczyli w takich wydarzeniach, bo
bez miłośników komiksów one nie istnieją.
Jakub "Tiall" Syty |