|
"Wolverine"
Jeśli
ktoś się wychował na komiksach i powieściach przygodowych, to czasem może
obudzić się w nim atawistyczna potrzeba przeczytania jakiejś prostej nawalanki
z łatwym do przewidzenia zakończeniem, fajnym klimatem i bezpretensjonalnymi
dialogami. Może to być oczywiście komiks, jeśli przyjmiemy założenie,
że rysunki będą współgrały z opisywaną historią. "Wolverine" Claremonta
i Millera jest esencją tego, czego moglibyśmy oczekiwać w takich chwilach.
To bardzo dobry komiks akcji. Dla mnie ważna była jeszcze jedna sprawa
- przypomniał mi stare czasy, kiedy w kioskach można było kupić "Elektrę" -
jeden z pierwszych amerykańskich komiksów, jakie miałem w rękach. Wtedy
jeszcze nie wiedziałem, czemu to jest takie fajne - teraz już wiem.
Oczywiście wielką rolę w budowaniu komiksowego świata odgrywa scenariusz.
Jednak to, co przyciąga zarówno w Rosomaku jak i we wspomnianej Elektrze
to nastrojowe rysunki Franka Millera, które - choć na pierwszy rzut oka
wydają się zwyczajne i nieskomplikowane - doskonale wpisują się w założoną
konwencję i bezbłednie ukazują czytelnikowi przebieg zdarzeń.
Właściwie trudno mi powiedzieć, co dokładnie skłoniło mnie do zakupu tej
pozycji, bo wiele innych potencjalnie ciekawych komiksów ze stajni Marvela
uszło mojej uwadze. Być może chodzi o intrygującą okładkę, na której z
kłębu walczących postaci wyróżnia się tylko tytułowy mutant - jako jedyny
narysowany
w kolorze. Zastygłe w bezruchu sylwetki mogą przywodzić na myśl jakąś
wyrzeźbioną grupę a fakt całkowitego braku tła podwaja to ciekawe wrażenie
Jerzy Szyłak
pisał w poprzednim numerze KZ, że czasem kupuje komiksy przez wzgląd na
okładkę - jeśli podobnymi motywami kieruje się większa liczba czytelników,
to myślę, że zbyt "Wolverine'a" nie będzie dla Egmontu stanowił
problemu.
Nie oznacza to jednak, że lektura samego komiksu będzie dla czytelnika
rozczarowaniem, bo choć wybrana tematyka (przygody kolesia z metalowymi
pazurami) z pozoru
może wydawać się męcząca (nawet sam rysownik miał związane z tym wątpliwości),
to na skutek ciekawych pomysłów zawartych w scenariuszu otrzymujemy
spójną i wciągającą historie przygodową, wplatającą przy tym pewne smaczki
dla
miłośników kultury japońskiej.
W kategorii, do której należy, komiks ten wypada znakomicie, dowodząc,
że nie tylko DC ma w swojej stajni superbohaterów z potencjałem. Właściwie
taka klasyczna historia, mocno osadzona w gatunku, będzie dla wielu
czytelników (w tym dla mnie) łatwiejsza do przyswojenia niż bardziej
pokręcone pomysły
w stylu choćby "El Borbaha". Natomiast na dłuższą metę może drażnić
fakt, że amerykański komiks głównonurtowy ciągle kręci się w obszarze supermocy,
ale o tym wiele już było mówione (choćby w poprzednim felietonie mykupyku).
Skoro scenariusz i rysunki zostały już skrótowo omówione, czas przejść
do strony edycyjnej. Tutaj również nie mam zarzutów - Egmont ze
swojej roli
wywiązał się przyzwoicie. Plamy czerni są jednostajne (pewnie mogłyby
być bardziej nasycone, jednak to nie współgrałoby z 'gazetowym'
klimatem komiksu),
papier nie ma jakiejś oszałamiającej jakości, ale ta historia udusiłaby
się w bardziej ekskluzywnym wydaniu, bo jest to w gruncie rzeczy
profesjonalna pulpa do przeczytania w jeden wieczór i chyba dobrze,
że nie udaje
czegoś, czym nie jest. Miłe jest to, że wydawca przedstawił nam
całą historię
w całości, tak jak powinno się ją czytać. Co prawda scenarzysta
trochę drażni
przypominając co parę stron kim jest główny bohater i jakimi supermocami
włada, ale ja z pewnością nie chciałbym tylko z tego powodu czytać
tego w dziesięciostronicowych skrawkach. Poza tym, chyba tylko bardzo
mało
rozgarnięty czytelnik pogubiłby się w tych supermocach (punkt 1:
regeneracja, punkt
2: pazury).
Ogólnie rzecz ujmując - doskonała rzecz na odprężający wieczór z
samurajskimi walkami w tle. Trochę zaskakujące jest posłowie Franka
Millera - pisze
tam, żeby nie wyciągać wniosków na temat gatunku komiksowego na
podstawie tego
jednego komiksu. A zarazem ma nadzieję, że jest to pierwszy kontakt
czytelnika z tym medium od dłuższego czasu. Czyli nawet w USA
komiks cierpi (a może
cierpiał w roku 1987?) z powodu opini rozrywki dla półinteligentów?
Ciekawa sprawa
Arek "xionc" Królak
Czy ta historia się zestarzała? Mnie się wydaje, że ona chyba od samego
początku była po prostu średnia.
Jakub "Tiall" Syty
Album rewelacyjny... zapewne w 80 latach, kiedy został zaprezentowany. Stara
kreska Millera to nie to, co zaprezentował później w Sin City. Poprawna
historia o Wolverinie, która była rewolucyjna w tamtych czasach. Dzisiaj
niestety nie jest to już nic wybitnego, a zakończenie może wywołać jedynie
lekki uśmiech i politowanie nad scenarzystą (którego znamy z późniejszych
bardziej wybitnych opowieści o tym bohaterze). Przy dzisiejszym natłoku
dobrych pozycji, nie jestem pewien, czy warto mieć go w swoim zbiorze.
Robert "Graves" Góralczyk
"Wolverine"
Scenariusz: Chris Claremont
Szkic: Frank Miller
Tusz: Josef Rubinstein
Kolory: Glynis Wein
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Wydawca: Egmont Polska
Data wydania: 01.2004
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania oryginału: 1982
Liczba stron: 96
Format: 17 x 26 cm
Oprawa: miękka
Papier: offsetowy
Druk: kolorowy
Dystrybucja: księgarnie
Cena: 22,90 zł |
|