|
Hitman:
Ten Thousand Bullets
(Hitman: 10 000 Pestek)
Jeśli
mnie moja słaba pamięć nie myli, to komiks ten Mandragora miała wydać już
dawno - chyba gdzieś w okolicach kwietnia ubiegłego roku. Mija 14 miesięcy,
skończył się czerwiec, dobiega końca lipiec - a Tommy'ego jak nie było,
tak nie ma... Oj, naczekamy się na niego, naczekamy... Pytanie tylko, czy
warto?
W kwestii fabuły mogę powiedzieć jedno: 10 000 pestek. Może trochę mniej,
może trochę więcej, ale na pewno gdzieś w tych okolicach. Niejaki Johnny
Navarone poluje na Tommy'ego, Tommy przyjmuje zlecenie na Nightfist, a
Nightfist chce zabić ich obu. Dużo strzelania, mniej gadania i jeszcze
mniej moralitetów - od pestek się zaczyna i na nich się kończy. Czy to
źle? Na pewno nie, gdyż "Hitman" nie należy do gatunku komiksów
z przesłaniem - on ma po prostu dostarczać prostej, lekkostrawnej rozrywki.
Z drugiej jednak strony, nie każdemu przez to przypadnie do gustu, ale
w końcu nie da się wszystkich zadowolić, prawda? Poza tym szkoda trochę,
że motyw Nightfista (z początku dość mocno zasygnalizowany) jest słabo
rozwinięty - ale nie wymagajmy zbyt wiele.
Kreska - idealna do tego typu historii: prosta, lekka i... zacieniona. Trochę
to dziwna sprawa, ale twarze (i tylko twarze - w otoczeniu się tego aż
tak nie zauważa) w "10 000..." są strasznie zacienione, nawet
jeśli postać stoi w pełnym słońcu - przykład macie obok. Nie jest to odosobniony
przypadek - z czasem co prawda przestaje się na to zwracać uwagę, ale
na początku trochę to przeszkadza. No i druga sprawa - kobiety. McCrea
nie należy niestety do wąskiego grona rysowników, którzy potrafią je pięknie
(lub chociażby ładnie) kreować. Wendy - wybranka serca Tommy'ego, jest
brzydka w każdym świetle i każdym ujęciu. Ech... czy ktoś kiedyś narysuje
postać urodą dorównującą Laurel z "Midnight Nation"?
Kolorystycznie jest spokojnie, bez fajerwerków - tak jak i z kreską. Co
prawda, podobnie jak w pierwszym albumie, czerń z jednego kadru lubi się
na drugim zmienić w błękit, by na trzecim wrócić do swej pierwotnej postaci,
ale przypadków takich jest niewiele i praktycznie nie zwraca się na nie
uwagi.
W sumie mam wobec tej pozycji dość mieszane uczucia. Z jednej strony, jest
nieźle, komiks chwilami trochę przegięty, ale czyta się go szybko i przyjemnie,
a i pośmiać się można. Warto po niego sięgnąć chociażby dla kija bilardowego
z celownikiem laserowym, wspomnień Tommy'ego i Natta z czasów służby wojskowej,
ich prowokacji w pewnej alejce czy Nightfista chcącego zrobić ostateczny
porządek. Z drugiej jednak, nie mam pewności co do tego, czy jest on lepszy
od poprzednika, a przez to - czy wart wydania na niego (niemałych pewnikiem)
pieniędzy. Dlatego też, jeśli komuś podobał się pierwszy tom "Hitmana",
niech "10 000 Pestek" kupuje w ciemno, pozostałym radzę rozwagę.
Piotr "Dr_Greenthumb" Sujka
PS. W oryginalnym wydaniu, trzecia część (zeszyt #6) miała bardzo poważny
(dla mnie przynajmniej) błąd - na jej okładce było napisane "Part
4 of 4". Pamiętając błędy, których nie ustrzegła się w swym wydaniu
pierwszego tomu Mandragora, ciekaw jestem, czy i tu pojawi się coś takiego...
"Hitman: Ten Thousand Bullets"
("Hitman" #4-7)
Scenariusz: Garth Ennis
Rysunki: John McCrea
Kolory: Carla Feeny
Wydawnictwo: DC Comics
Objętość: 4x 24strony
Cena: 4x $2.25
Data wydania: sierpień-listopad 1996 |
|