Ameryka inaczej

W dziale "Ameryka inaczej" raczej nie zawita mainstream, superherosi czy nawet Vertigo, a znajdą się komiksy, o których istnienie komiksowej Ameryki zajadli frankofile nawet nie podejrzewają. Nazwijmy je dla tych co maja potrzebę szufladkowania informacji - komiksy niszowe.
Mam szczerą nadzieję, że może wydawcy zerkną przychylnym okiem na te komiksy, których wielu czytelnikom brak w Polsce, a wielu więcej nawet nie wie, że im ich brak.

 

Big Clay Pot

Scenariusz: Scott Mills
Rysunki: Scott Mills
Top Shelf Productions, grudzień 2000
Cena: $12.95
Stron: 144
Czarno-biały

Rok 200 przed Chrystusem, Japonia. Dziewczynka opuszcza rodzinną wioskę, przypadkiem ją podpaliła. Ma pecha, cały czas przypadkiem coś konkretnie spie... Spotyka starca.

To jednak nie jest historia o ciągłym pechu, a urocze i pełne ciepła opowiadanie o ludzkich uczuciach. Opowiedziane tak, że ma się wrażenie, że Jarmush spotyka Kurosave. Prosta egzystencja ludzi z wysp, codzienność, której próżno szukać dzisiaj w "cywilizowanym" świecie XXI wieku. Szczere i serdeczne rozmowy, czynności zwykłego dnia, które pozwalają przeżyć. Prostota egzystencji, prostota uczuć, odarte z dzisiejszej otoczki bzdur i marnotrawienia myśli i ludzkich dokonań. Dzisiaj starzec mieszkający z nieznajomą dziewczynką byłby pewnie pedofilem, dzisiaj żeby złowić rybę trzeba by kupić super sprzęt i odpowiednie wdzianko wytrawnego wędkarza. Ponad 2 tysiące lat temu, życie było naprawdę proste, naprawdę piękne. To piękno oddał Mills bardzo wprawnie poprzez swój charakterystyczny nonszalancki, swobodny rysunek, pełen emocji i wigoru, doskonale ilustrując spotkanie dziewczynki i starca, wspólne życie, rozmowy. Łowienie ryb, sadzenie ryżu, lepienie garnków, deszcz, sny. Niby nic, a życie jest tutaj wspaniałe, a bohaterowie nieskalani, czysto ludzcy.

Big Clay Pot jest jak oddech w ZEN.

Jest taki, jakimi powinniśmy pozostać zawsze, mimo bagażu całego szumu cywilizacji. I wielu z nas pozostaje w głębi, i dlatego wielu ceni Scotta Millsa.
Kolejny komiks Millsa (Trenches, The Masterplan, My Own Little Empire) umieszcza go w panteonie najciekawszych twórców niezależnych.

Adam "mykupyku" Gawęda

 

SSHHHH!

scenariusz: Jason
rysunki: Jason
Fantagraphics, 2001
cena: 14.95 USD
Stron: 128
Czarno-biały

Jest taki bardzo znany i wielokroć opisywany efekt montażowy zwany efektem Kuleszowa. Lew Kuleszow, zafascynowany możliwościami twórczymi jakie daje montaż, na różne sposoby sprawdzał jak wiele znaczeń da się wycisnąć z zestawiania pierwotnie nie mających związku ujęć. Najbardziej spektakularny (a przynajmniej najgłośniejszy) wynik przyniosło zestawienie twarzy jednego aktora z rozmaitymi ujęciami typu martwe dziecko czy smaczny posiłek. Za każdym razem zdawało się widzom, że twarz wyraża adekwatne emocje: gniew, głód itp., mimo że było to dokładnie to samo ujęcie, zdjęte przy zupełnie innej okazji.

Ponoć po wielu latach ktoś próbował powtórzyć eksperyment z pionierskich czasów kina i nie wychodziło to najlepiej, ale mniejsza o to. Ważne, że niejaki Jason z Norwegii idealnie wykorzystał ten efekt. Nieme, człekokształtne ptaki, misie i psy w jego komiksie, wszystkie mają nieco smutny wyraz twarzy i puste białe oczy. Fizjonomia naszych bohaterów, niezależnie czy uprawiają seks, grają w piłkę czy się biją, pozostaje niewzruszona - co nie przeszkadza jednak odczytać nam całej gamy emocji. Emocje te wynikają nie tyle z rysunku, co raczej z kontekstu: tego co wcześniej i tego co wokół, pomnożonego przez tyle, ile potrafimy zrozumieć i poczuć. Podejrzewam, że dzięki temu, ile osób, tyle odczytań, a zatem SSHHHH! nawiązuje z każdym swój własny, intymny kontakt. I to jest rzecz fajna.

Drugą fajną rzeczą są scenariusze. Jason miewa dość ekscentryczne pomysły i dyskretne poczucie humoru. Aranżuje piekielnie zabawne sytuacje tak jakby od niechcenia i zostawia w widocznym miejscu czekając spokojnie, aż ktoś na nie trafi. Niczego nie wciska na siłę. Mnie urzekła historia, w której głównemu bohaterowi zaczyna wszędzie towarzyszyć nieco niepokojąca kostucha, równie smutna i zrezygnowana jak on sam. Stopniowo (oczywiście bez jednego słowa) oboje przywykają do swojej obecności i zaczynają powolutku, poprzez drobne gesty zżywać się ze sobą, tak że, kiedy nasz bohater wpada w końcu nieuchronnie pod samochód, kostucha wydaje się jeszcze smutniejsza niż zazwyczaj. Niby ponure, ale komizm rozgrywających się w absolutnej ciszy poczynań fatalnej pary jest wprost doskonały.

Nie samym humorem stoi jednak SSHHHH! Prawdę powiedziawszy, komiks ten wprawił mnie w autentyczne egzystencjalne przygnębienie, jakiego nie przypominam sobie po dajmy na to "Czekając na Godota" (choć wtedy byłem jeszcze trochę młodszy i odważniejszy ;-)). To pewnie właśnie przykład indywidualnego odbioru ale i efekt napięcia, które wytwarza Jason każąc swoim bohaterom z jednakową obojętnością zarówno przyjmować jak i zadawać ciosy. Lekko przygarbieni, permanentnie zmęczeni - zdolni są jedynie do słabych, wyzutych z przekonania gestów, podczas gdy właściwy ruch przez życie odbywa się za sprawą sił całkowicie ich przerastających. I to jest smutne.

Czy górę weźmie wesoła czy poważna strona SSHHH!, zależy od czytelnika. Jason zawarł jednak w swoim komiksie ogromny potencjał do wytwarzania obydwu reakcji w najróżniejszych kombinacjach, co szalenie doceniam. To taki trochę z cicha pęk, ale nadzwyczaj zacny komiks.

Konrad "Konradkonrad" Grzegorzewicz