Jo
"The lovers they kiss and slowly they
turn
For drawing a breath there is nothing but time"
Justin Sullivan Przez
jeden oddech popatrz na okładkę "Jo". Dziewczęca, niemal dziecięca
buźka o pogodnym wyrazie i lekko zamyślonym spojrzeniu skierowanym w jakiś
nieistniejący punkt wydaje się zastygła w czasie. O czym może być taki
komiks? Czego można oczekiwać po okładce, będącej wizytówką albumu?
Komiks to niezwykłe zjawisko. Dociera do naszych emocji jednocześnie
na dwa zupełnie niekompatybilne sposoby. Słowo i obraz w niemożliwym do
zrealizowania związku w jakiś magiczny sposób potrafią się czasem spleść
i utkać niezapomnianą wizję. Tylko nieliczni potrafią wykrzesać taką iskrę
z realistycznej fabuły i ubogacić ją (uwielbiam to słowo) maleńkim dziełem
sztuki - tak prostym, a jednak docierającym tak głęboko. Jednym z takich
mistrzów jest Szwajcar Claude de Ribaupierre. Trudne do wypowiedzenia
nazwisko, więc łatwiej zapamiętać: Derib.
Urodzony w 1944 roku w Szwajcarii twórca swą przygodę z komiksem rozpoczął
od rysowania m.in. Smerfów dla studio Peyo. Pokaźny fragment jego twórczości
to właśnie humorystyczne historie dla najmłodszych fanów komiksu. Tak
na marginesie - w Polsce Derib znany jest chyba tylko z kilku albumów
o przygodach młodego Indianina Yakari (jest to zarazem jeden z nielicznych
w naszym kraju cykli na licencji wydawnictwa Casterman). Jednak już w
wieku 22 lat tworzy swoją pierwszą realistyczną serię. Odtąd jego artystyczne
ścieżki będą stale biegły dwutorowo.
Ważny obszar także w "dorosłej" części dorobku twórcy stanowią
historie z dzikiego zachodu. "Buddy Longway" to chyba (obok
Blueberry'ego Girauda) jedna z najpopularniejszych francuskich serii westernowych.
Za jedno z arcydzieł gatunku uchodzi mini-seria "Ten Który Urodził
Się Dwa Razy". W latach 90 Derib pokazał się z zupełnie innej strony
i skoncentrował na ważnych, aktualnych tematach jak przemoc, prostytucja,
AIDS. Czy takie zagadnienia można przekonująco ukazać w komiksie, bez
odciśnięcia piętna "edukacyjności" czy poświęcenia ideałów artystycznych
w imię przyziemnej publicystyki? Można, a jeśli się jest Deribem - naprawdę
można.
"Jo" to komiks pochodzący właśnie z tego okresu. Precyzyjnie
mówiąc, jest to pierwszy obyczajowy album twórcy. Odznaczony sporą liczbą
nagród świetnie oddaje problemy młodych ludzi u schyłku ubiegłego stulecia.
Jest to komiks o miłości i przemijaniu, radości życia i potrzebie bliskości
drugiego człowieka. Jest to także, jak twierdzi komiksowa encyklopedia
Lambiek, pierwszy komiks poświęcony AIDS, jaki kiedykolwiek narysowano.
Z pewnością nie ostatni.
Łatwo się teraz zapędzić w ślepą uliczkę i zacząć porównywać ten album
z komiksami o podobnej tematyce, jakie już ukazały się w Polsce. Ale skoro
od razu widać, że ta droga donikąd nie prowadzi - nawet nie będę zaczynał
- nie warto. Zresztą: po dwudziestu latach życia obok śmiertelnej choroby,
ludzkość nauczyła się chyba z nią koegzystować. Godzilla została poznana,
sfilmowana i zmierzona - już nie budzi irracjonalnej grozy. Teraz możemy
spojrzeć wstecz i zrobić rachunek sumienia. Które z potencjalnych dzieł
sztuki zachowają swój status, kiedy odtrącona zostanie kula politycznej
poprawności? Odpowiedź może być zaskakująca - bardzo wiele. Bo na styku
życia i śmierci znajdują się pokłady takich emocji, przeżyć i doświadczeń,
na bazie których do końca świata będą powstawać dzieła wybitne, wzruszające
i głębokie.
Oczywiście z emocjami jest tak, że jedni je poczują a inni nie za bardzo.
Tutaj nie ma reguły. Ale ja nie potrafię oddzielić od siebie warstwy materialnej
- słów i obrazków, od tej części komiksu, która wyzwolona przez wspomniane
elementy powstaje już w umyśle czytelnika. Mogę napisać, że rysunki Deriba
mocno czuć oldskulową manierą frankofońskiego realizmu, że w warstwie
scenariuszowej "Jo" to pierwszy stopień komiksowego wtajemniczenia
(szczególnie pod koniec), tak żeby i pan ksiądz zrozumiał i pani socjolog
się podobało - ktoś musi komiksowi wypisać laurkę i przyklepać do szerokiej
dystrybucji. Ale po co to robić? Mimo tych wszystkich braków, mimo ewidentnej
celowości całego przedsięwzięcia, wciąż myślę, że to komiks znakomity.
Dlaczego? To już osobiste przekonanie majaczące gdzieś w głębi duszy,
w tym obszarze który sprawia, że sięgamy po komiks zamiast wypielić grządki
czy zapeklować ogórki.
Wydaje mi się także, że kiedy patrzymy przez dłuższą chwilę na okładkę
tego albumu, to każdy z nas widzi co innego. Jakieś odległe wspomnienie,
wycinek przeszłości, która odeszła, symbol tego co w życiu ulotne i nietrwałe
i przez to fascynujące. A może się mylę i tylko ja łapię taką fazę po
wczorajszej imprezie...
"Mother I tried, do believe me I'm doing the best things that I
can
I'm ashamed of the things that I've been put through
I'm ashamed of the person who I am
But if you could just see the beauty these things I could never describe
Pleasurable ways of distraction this is my wanting cry
Isolation, isolation"
Joy Division
Arek "xionc" Królak
W czerwcu 1999 w ramach serii "Signe" wydawnictwa Lombard ukazało
się wznowienie "Jo", z nową bardziej kolorową okładką, którego
nakład jest już wyczerpany. W bibliotece Alliance Francaise we Wrocławiu
można wypożyczyć egzemplarz oryginalnego wydania, na podstawie którego
powstał ten tekst.
"Jo"
scenariusz i rysunki: Derib
kolory: Claude+Dominique
wydawca: Fondation pour la Vie
wydanie: pierwsze
data wydania: październik 1991, Geneva/Marsylia/Bruksela
liczba stron: 96 (79 plansz + dodatki)
|