|
Z
kadrem wśród ludzi
Komiks
obyczajowy, autobiograficzny to ten rodzaj opowieści obrazkowych, które
cenię najbardziej. Fabuły oparte na tym, co dla autora najważniejsze i najlepiej
znane, przyciągają niesamowitą siłą wyrazu, ot normalne sytuacje, normalne
życie. Nie ma tutaj cudaków w lateksowych strojach, super mocy i całej tej
komiksowej blagi. Czytając komiksy tego rodzaju nie musze zakładać okularów
ze specjalnym filtrem, nikt nie wymaga ode mnie akceptacji dla fantastycznej
rzeczywistości. Wiem, że to o czym czytam zdarzyło się naprawdę lub mogło
się wydarzyć
To miał być tekst o komiksie pełnym nadziei i wiary w proste życie. Wyszło
inaczej. Będzie o wojnie. Przez moje ręce przewinęły się dziesiątki dzieł
i dziełek wojennych, o bohaterach, zdrajcach, poświęceniu, ojczyźnie.
Twory różne, czasem doskonałe, częściej marne. Tym razem trafiłem na historię
niezwykłą.
"Trenches" scen/rys
Scott Mills
176 stron
Top Shelf Productions
Czy opowieść wojenna może być jednocześnie obyczajową? Jak najbardziej.
Choć w większości przypadków ta obyczajowość dotyczy bądź dylematu moralnego,
który najwyraźniej widać w "Cienkiej czerwonej linii" Jamesa Jonesa
- ni stąd ni zowąd możesz zabić drugiego człowieka bez żadnych konsekwencji,
bądź reakcji jednostki na dramat jaki przynosi ze sobą każdy konflikt zbrojny.
Mimo tej powtarzalności w ujęciu tematu, historie wojenne nie tracą na atrakcyjności.
Oczywiście dotyczy to tych dobrych.
Jakoś tak się składa, że za każdym razem kiedy natykam się na fabułę dotyczącą
I wojny światowej porównuję ją od razu do "Na zachodzie bez zmian" Remarque.
Spodziewam się tragedii, równej tej książkowej, beznadziei, bezsensu wojny,
strachu, jednym słowem wychodzę z założenia, że autor mnie nie zaskoczy,
co najwyżej mogę zastanawiać się czy dorównuje bądź przewyższa Remarque'a.
Komiks Scotta Milllsa mnie zaskoczył i to bardzo.
"Trenchces" to historia dwóch braci, Davida i Loyda i ich dowódcy
Jonathana Hemingway'a walczących podczas I wojny światowej w armii brytyjskiej.
Całą trójkę poznajemy w momencie pakowania się i żegnania z bliskimi tuż
przed wyruszeniem na front. Na kilku stronach Mills prezentuje każdego z
bohaterów w prostych sytuacjach i poprzez ten zabieg opisuje charakter każdej
z nich. Loyd jest prostoduszny, strachliwy, odrobinę ciamajdowaty. David
to jego odbicie lustrzane, ostatni dzień w cywilu spędza z dwiema kobietami
i to on, jak się okazuje, skłonił (choć może bardziej pasuje tutaj określenie
- wymusił), młodszego brata do zaciągnięcia się do armii. Ich przyszły dowódca
to typowy Anglik, porządny, zdyscyplinowany, pedantyczny do przesady, a
jednocześnie wrażliwy i opiekuńczy. Dlaczego tak rozpisuje się nad ta charakterystyką?
Dlatego że jest ona diabelnie ważna dla całej historii.
Bowiem obok wielkiej wojny światowej toczy się zupełnie inny, dużo mniejszy
konflikt, pomiędzy Loydem a Davidem. Pomiędzy kolejnymi epizodami walk w
okopach, autor cofa się do przeszłości obu braci, widzimy jak David znęca
się nad młodszym i słabszym bratem, oglądamy sceny, w których Loyd podsłuchuje
rozmowy matki z ojcem i słyszy ojca który wrzeszczy, że on - Loyd nie jest
jego synem. Te sceny w żaden sposób nie rozbijają ciągu fabuły Mills'a,
wplecione pomiędzy sceny walk pomagają zrozumieć co dzieje się pomiędzy
już dorosłymi braćmi. A dzieje się bardzo dużo. Przez lata nic się nie zmieniło
- David jest złośliwym draniem, a Loyd tak, jak w dzieciństwie stara się
z całych sił zdobyć akceptację starszego brata. W ten konflikt wkracza i
go po części łagodzi oficer Hemingway, stając się dla obu opiekunem, prawie
ojcem. Rozwiązanie tego konfliktu jest proste bardzo, dopiero czyjaś śmierć
połączy i pogodzi obu braci.
Jaka jest I wojna światowa w "Trenches"? Przede wszystkim bardzo
realistyczna. Może brzmieć to dziwnie jeśli popatrzymy na sposób w jaki
Mills rysuje, jednak to nie kreskę mam na myśli. Każda z jego postaci bardziej
przypomina bohaterów stripów komiksowych niż frontowych żołnierzy. Cóż z
tego. Śmierć nawet sympatycznie i zabawnie rysowanej postaci pozostaje po
prostu śmiercią. Znajdziemy tutaj wszystkie elementy dramatu walk w okopach,
ciągłe bombardowania, gaz, tony błota czy wreszcie wieczną wilgoć i smród
okopów. Trzeba przyznać, że autor stanął na wysokości zadania, a o tym że
odrobił pracę domową najlepiej świadczy lista książek w bibliografii. Nie
jest to powieść monotonna. Mills przetyka kolejne epizody czarnym humorem
którego znajdziemy w tej historii pod dostatkiem, potrafi w jednej i tej
samej scenie w równym stopniu rozbawić czytelnika do łez, a jednocześnie
konkretnie go przestraszyć.
Trudno opowiadać o dwóch rzeczach jednocześnie i na tym samym dobrym poziomie.
Millsowi się to udaje, mało tego, to nie są jedynie dobre historie, to dwie
doskonałe opowieści o dwóch tragediach, tej ogromnej hekatombie cierpienia
i tym mizernym, wydawać by się mogło, dramacie dwóch braci.
Karol Konwerski
" Jar of Fools"
scen/rys: Jason Lutes
140 stron
Drawn & Quarterly
Jason Lutes to mądry twórca. Jego komiksy sprawiają przyjemność nie tylko
wizualną, ale i intelektualną. Nie opowiada o błahych sprawach, uważnie
obserwuje człowieka i to jemu poświęca największa uwagę. Lutes to jeden
z najbardziej cenionych przeze mnie twórców amerykańskich, chociaż tak naprawdę
umyka swoimi dziełami podziałowi na Europę i Amerykę. Jego rysunek przypomina
dokonania twórców francuskich, a tematyka opowieści jest daleka od amerykańskiego
mainstreamu. Sam Lutes bywał we Francji już w dzieciństwie i pamięta, że
komiksy z kontynentu zrobiły na nim olbrzymie wrażenie (Asterix, Tintin).
Zauroczenie pozostało w nim do dzisiaj.
"Jar of Fools" to jego pierwszy "długi metraż". Trudno
w to uwierzyć, że komiks dojrzały rysunkowo i intelektualnie, kompleksowa
historia na 140 stron jest jego debiutem. Tak naprawdę już jako mały chłopiec
rysował i wymyślał historyjki, a "Jar of Fools" jest pierwszym
owocem jego fascynacji kreską i słowem. Ten tytuł uczynił go "gwiazdą" na
firmamencie twórców niezależnych. Obecnie pracuje nad zaplanowanym na 24
części komiksem "Berlin". Pierwsza część ukazała się w 1996 r.,
rok temu wyszła #10. To niezwykłe jak na Amerykę tempo - 24 strony w niemal
rok... Ale Lutes to twórca niezwykłych komiksów, nie śpieszy się, cholera.
Bohaterami "Jar of Fools" są ludzie wyrzuceni poza społeczeństwo,
nie potrafiący się w nim odnaleźć, zaakceptować lub choćby dostosować się
do niego. Można ich nazwać nieudacznikami, ale człowiek nie zawsze musi
mieć szczęście, a los nie musi być szczególnie łaskawy dla każdego, do tego
nie mamy obowiązku kupczenia swoim jestestwem, aby tylko znaleźć się w społeczeństwie
i wieść normalny żywot pośród miliardów istnień. Iluzjonista alkoholik cierpiący
po śmierci brata, do tego zakochany, jego przyjaciel, mentor i mistrz -
uciekający z domu starców, drobny oszust i jego mała córeczka mieszkający
w samochodzie pod mostem i zakochana kobieta. Odnajdują się w przyjaźni,
miłości a jednocześnie właśnie w nich się gubią. Ich losy subtelnie się
łączą, przenikają pośród miasta, które jest kolejnym bohaterem, obecne w
wielu kadrach tworzy niepowtarzalny klimat. Literackość opowieści, czystość
rysunku i przeżycia bohaterów poruszają emocje. Ten komiks pozostaje w pamięci
- interesujące osobowości i kompleksowo opowiedziane postacie, ich losy
i uczucia dzięki sugestywnemu rysunkowi poruszają uniwersalne prawdy o człowieku
i jego kondycji. I nie dostajemy żadnych recept na szczęście czy udane życie,
dostajemy same życie, w którym smutek miesza się z miłością, iluzja z prawdą.
Magiczny komiks o magii życia.
Adam "mykupyku" Gawęda
|
|