Samuraj i dziecko na drodze do piekła

"My, ojciec i syn (...) nie jesteśmy
samurajami... ani nawet ludźmi..."
[Itto Ôgami]


Okładka pierwszego tomu japońskiego wydania

Ostatnio ukazało się w Polsce kilka japońskich komiksów samurajskich, ale jeszcze nie trafiłem na żaden, który traktowałby temat poważnie. Śmiertelnie poważnie. Tak, jak tworzony w latach 1970-76 "Kozure Ôkami" [dosł. "Wilk w towarzystwie dziecka"], znany szerzej pod amerykańskim tytułem "Lone Wolf and Cub" ["Samotny wilk i szczenię"]. Co prawda przeczytałem tylko niektóre z wydanych przez First Publishing na przełomie lat 80 i 90 zeszytów, ale nawet to zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Tamta edycja nie została zakończona, ale w latach 2000-2002 Dark Horse wydał całość w 28 tomach. Gdybym położył łapę na tej wersji, pewnie bym zamknął się w pokoju i wyszedł dopiero po przeczytaniu tych marnych 7 tysięcy z kawałkiem stron. Czekam jednak cierpliwie na polską edycję - od lat obiecuje ją Egmont oraz Mandragora. Tomek Kołodziejczak z Egmontu ciągle powtarza, że z Japończykami ciężko się rozmawia i chociaż rzekomo od lat próbuje nabyć prawa do "Kozure Ôkami", to nadal mu się nie udało. Być może na przeszkodzie stoi również fakt, że w Niemczech serię wydał Carlsen, a nie Egmont Deutschland, przez który polski oddział załatwia licencje. Ciekawe, że tym wspaniałym komiksem nie zainteresowały się wydawnictwa stricte mangowe. Ale patrząc na ankietę na forum JPF można dojść do wniosku, że fani mangi zupełnie nie znają "Kozure Ôkami", albo w ogóle nie chcą widzieć go w Polsce. Wolą komiksy proste, lekkie i przyjemne. "Samotny wilk" nie należy do tej kategorii.

Głównym bohaterem komiksu jest zabójca - i to nie jakiś tam koleś, z którym można się identyfikować, albo facet, któremu można współczuć, że para się tak parszywą robotą. Itto Ôgami to bezwzględny, pozbawiony skrupułów psychopata. Kiedyś był katem szoguna, ale w wyniku zdrady utracił swą posadę i został skazany na śmierć. Wynajęci ninja zamordowali też jego żonę. Teraz wraz ze swoim malutkim synem Daigoro szuka zemsty - a poszukiwanie to zajmie mu całe lata. Sam często powtarza, że kroczy drogą do Meifumado, czyli do mrocznego królestwa piekła. Na tej drodze nie jest już samurajem, nie jest nawet człowiekiem, dlatego nie drgnie mu powieka, gdy przykładowo dostanie zlecenie zamordowania bezbronnej kobiety. Cokolwiek by się nie działo, czegokolwiek by nie robił, jego twarz nie wyraża żadnych uczuć - poza gniewem w czasie walki. Pod wpływem swojej profesji, jak również pod wpływem zdrady Ôgami niemal umarł dla świata - i tę śmierć w jego oczach widzą jego wrogowie, kulący się ze strachu pod siłą jego spojrzenia.

Szukając zemsty zabójca podejmuje się każdej roboty i to na tych pomniejszych zadaniach opiera się fabuła całego komiksu - cel nadrzędny realizowany jest stopniowo, w miarę gdy Ôgami zbiera informacje o ludziach, którzy go zdradzili. W drodze do swojego celu - głównego i tych "chwilowych" - ronin potrafi wykazywać niesamowitą cierpliwość. Nieraz cały zeszyt obserwujemy skrupulatne przygotowania do wykonania jednego, morderczego ciosu mieczem. Czasem bywa i tak, że po zabójstwie nikt nie próbuje Ôgamiego ścigać, gdyż postronni obserwatorzy pozostają pod wrażeniem, jakie robią metody jego pracy. Zresztą czytelnik pozostaje pod dokładnie takim samym wrażeniem.

Rzucę dwoma przykładami. Ôgami ma zabić Shichirobeia, człowieka zwanego cichym rusznikarzem. Gdy próbuje tego dokonać, obok pojawia się trzech ludzi ze strzelbami. Rusznikarz mówi do ronina: "Zabij mnie, a zginiemy razem!" Na to Ôgami odpowiada: "Dla zabójcy na drodze do Meifumado życie i śmierć w ludzkim sensie nic nie znaczy. Znaczenie ma tylko śmierć przeciwnika." Co robi rusznikarz słysząc te słowa? Po prostu szczęka mu opada - każe swoim uczniom odłożyć broń, a ronina prosi o czas na przekazanie swojej wiedzy młodszemu pokoleniu.

W innym momencie swojej wędrówki Ôgami daje się schwytać na posterunku przed Edo. Ma zabić pewną kobietę, niestety ta podróżuje w jednym z trzech palankinów i tylko w czasie kontroli Ôgami może ją namierzyć - pewna dziewczyna zagląda na posterunku do takiej lektyki i obmacuje piersi przebywającej wewnątrz osoby, by sprawdzić jej płeć, opisując przy tym jej wygląd. Daigoro, który nie został oczywiście uwięziony, najpierw pomaga ojcu się uwolnić, a potem odwraca uwagę straży od przyczajonego na dachu mordercy, który w odpowiednim momencie zeskakuje, by zadać śmiertelny cios swojej ofierze.

Przy czym ronin nie sieka na kawałki byle kogo i byle gdzie. Jeśli nie widzi potrzeby przelania krwi, obezwładnia przeciwnika lub nawet tylko rozbraja go. Stara się pokazać, kto tak naprawdę jest panem sytuacji, ale osobom, które wlazły pod jego miecz zupełnie przypadkowo, nie próbuje robić krzywdy - w najgorszym wypadku uderza płazem.

Na pewno nie bez znaczenia dla odbioru komiksu jest fakt, że Ôgami nie podróżuje sam, tylko pcha przed sobą wózek ze swoim malutkim synem. Itto i Daigoro są postaciami, które kompletnie do siebie nie pasują. Morderca i niewinne dziecko, świadome profesji ojca, ale mimo to pogodne i żywe. Gdy Daigoro musi gdzieś zostać, doskonale to rozumie, potrafi też pomóc ojcu w pracy, czego przykład dałem wyżej. Czasem też dzieciak musi cierpieć z powodu działań ojca, który na przykład poświęca życie wytrenowanego wcześniej psa, by zwabić władcę, na którego dostał zlecenie. Mało tego, raz nawet ojciec i syn się rozdzielili i poświęcili dużo czasu, aby się odnaleźć.

Co ważne w tym komiksie, to brak "wewnętrznego głosu" głównego bohatera - ani jakiejkolwiek innej postaci. W czasie wędrówki Ôgamiego nie jesteśmy zasypywani setkami jego przemyśleń. Komiks proponuje nam suchą obserwację jego poczynań. Dzięki temu Ôgami często zaskakuje, bo o tym, kogo ma zabić nieraz dowiadujemy się w momencie ataku, a jego przesłanki poznajemy nieraz dopiero później. Czasem przed akcją zdarzają się jakieś retrospekcje, gdzie pokazane jest spotkanie zabójcy z pracodawcą, ale nigdy nie zdarzyło mi się znaleźć fragmentów, w których Ôgami sam tłumaczy co, jak i dlaczego zamierza zrobić - chyba że ofierze bezpośrednio przed śmiercią. Nie brak za to tekstów odautorskich, które wprowadzają czytelnika w realia epoki.

Tak, tak - autorzy nie pomijają okazji, by pokazać szerzej realia XVII-wiecznej Japonii. A najczęściej nie są to rzeczy przyjemne. W jednym z odcinków poznajemy hadakamusi - prostych, szorstkich ludzi, którzy przenoszą w lektykach ludzi przez bardzo szeroką, choć dość płytką rzekę Oi. W trakcie swojej pracy uwłaczają kobietom, zmuszając je do odkrywania ciała, a ich mężczyznom dają popalić, gdy ci próbują zaprotestować. Patrząc na takie sceny można się zastanawiać, kto tu jest mniej ludzki - Ôgami czy ci chamscy robotnicy.

Czasem ronin spotyka na swej drodze uciskanych chłopów i choć jest mordercą, a nie miłym facetem pokroju Usagiego, to zdarza mu się im pomagać - można powiedzieć, że trochę niechcący, np. zabijając złego władcę, który nie pozwala rozdać zapasów ryżu umierającym z głodu poddanym. Jednak Ôgami nie jest tak do końca bezduszny. W jednej historii dochodzi do niezwykle poruszającej sceny - ronin decyduje się pomóc biednym chłopom, wyniszczanym przez ogromne podatki i suszę. W czasie skromnego posiłku ogłasza: "Jeśli się zgodzę, moja zapłata wynosi 500 ryo." Chłopi są zmartwieni, bo nie mają tyle pieniędzy. Jednak samuraj kontynuuje: "Każde ziarenko tego ryżu zostało okupione krwią. Wyobrażam sobie, że każde musi być warte przynajmniej ryo. Pozwólcie mi zjeść przy waszym stole i delektować się każdym kęsem złota."

Ôgami nie jest jedyną ciekawą postacią w serii. Ronin co chwilę spotyka na swej drodze interesujące persony - nawet wspomniany rusznikarz potrafi wprawić czytelnika w osłupienie swoim dalszym postępowaniem. Jedną z bardzo wyrazistych postaci jest córka pana pewnego zamku, rozpieszczona do tego stopnia, że gdy Ôgami zabił konia, który ją poniósł, aby uratować ją i stojące na drodze konia dziecko, ta rozkazała swym sługom zabić ronina, który podniósł na nią swój miecz. Zresztą barwnych przykładów mógłbym zaprezentować wiele, bo praktycznie każda osoba, która ma do odegrania nieco większy epizod w komiksie, jest znakomicie scharakteryzowana. Przy czym zastrzegam, że nie są to jacyś dziwaczni szaleńcy, tylko ludzie z krwi i kości.

Może wreszcie napiszę kilka słów o rysunkach, bo gdyby nie one, scenariusz Koike na pewno nie miałby takiej ogromnej siły wyrazu. Przede wszystkim są bardzo realistyczne. O dużych oczach i głupich minach nie ma tu mowy, o kobietach z twarzami dzieci również. Jak już wspominałem, jest to komiks śmiertelnie poważny. Nie dość, że porusza poważne tematy, to równie poważnie są one narysowane. Kojima rysuje starannie, chociaż dość swobodnie. Kontur jest żywy, zróżnicowany, nie brak również wielu detali. Dobre wrażenie robią też przedstawione z rozmachem krajobrazy. Szczytem swobody rysownika są sceny walk - narysowane wręcz pospiesznie, rozmyte, niedookreślone, dzięki czemu widać prędkość prowadzenia starć. Zazwyczaj wiadomo kto, kogo i jak zaatakował, ale zdarza się i tak, że w wirze walki kompletnie przestajemy kontrolować jej przebieg. Kojima nie epatuje tu krwawymi, brutalnymi obrazami, chociaż równocześnie niczego na siłę nie łagodzi.

"Kozure Ôkami" jest dziełem, które niejednemu posłużyło za inspirację. Frank Miller pod wpływem komiksu Koike i Kojimy stworzył "Ronina". Widać to na każdym kroku. Po pierwsze, sama samurajska tematyka, a nawet dokładne zapożyczenia, takie jak gadające posągi. Po drugie, żywy sposób rysowania, nieobecny wcześniej w pracach Millera, a jakże zbliżony do stylu Kojimy. Wszystko to z dobrym skutkiem Miller zderzył w "Roninie" z komiksami science fiction Moebiusa. Drugim przykładem dzieła inspirowanego "Samotnym wilkiem" jest znany w Polsce komiks "Droga do Zatracenia", co sugeruje nawet sam tytuł. Tutaj zabójca nie ma miecza, tylko rewolwer (Collins osadził akcję w Stanach w roku 1929), a i syn jakby starszy.

Jarek Obważanek

"Kozure Ôkami"
Scenariusz: Koike Kazuo
Rysunki: Goseki Kojima
Wydawca: Studio Ship, Inc.
Data wydania: 1970-1976
Liczba tomów: 28