|
W związku z zakończeniem
we wrześniu reedycji jednej z najsłynniejszych serii europejskich i zarazem
najpopularniejszego komiksu w Polsce warto napisać kilka słów o tym co
było, jest i (być może) będzie.
ZABIĆ GWIEZDNE DZIECKO
"Thorgal" to,
od wielu już lat, jeden z lepiej sprzedających się komiksów w całej Europie
i bezdyskusyjnie jedyny prawdziwy bestseller na polskim rynku komiksowym.
Jedyny - dlatego, że sprzedaż kolejnych albumów wykracza zdecydowanie poza
krąg przeciętnych czytelników komiksów. Kolejne albumy kupują nawet ludzie,
których poza tym komiks nie interesuje. W czym tkwi fenomen serii, co jest
w niej takiego, że przyciąga tylu czytelników?
Przede wszystkim pomysł na opowieść, na tyle pojemną, że mieszczącą w
sobie takie gatunki jak fantasy, horror, thriller, obyczajówka czy science-fiction.
Jean Van Hamme, oprócz niewątpliwie nużącej jego twórczy umysł pracy w księgowości
zajmował się swego czasu amatorsko, a potem coraz bardziej profesjonalnie
tworzeniem scenariuszy na potrzeby frankofońskiego przemysłu komiksowego.
Po latach oprócz historii obrazkowych w kręgu jego zainteresowań znalazły
się także literatura popularna, a nawet praca dla telewizji. Posiadając
głowę pełną świeżych, mniej i bardziej oryginalnych pomysłów belgijski twórca
postanowił spróbować swoich sił w fantasy, co jak pokazał czas, zapewniło
mu honorowe miejsce w historii gatunku. Scenarzysta do współpracy zaprosił
nieznanego wówczas rysownika z Polski - Grzegorza Rosińskiego, dla którego
propozycja okazała się przełomem w karierze. Zapewne kiedy powstawała pierwsza
historia o "gwiezdnym dziecku", żaden z panów nie zdawał sobie
sprawy, że tworzone jest dzieło w pewnym sensie przełomowe i przyniesie
im olbrzymią sławę oraz pieniądze.
Thorgala poznajemy w momencie kiedy niejaki Gandalf Szalony, tytułujący
się królem wikingów, zamierza zrealizować od dawna planowany zamiar usunięcia
mężczyzny ze swojego życia. Oficjalnym powodem tegoż jest próba uwiedzenia
córki Gandalfa - Aaricii, a nieoficjalnym pragnienie pozbycia się jedynego
niebezpiecznego konkurenta do godności władcy Normanów. Thorgal bowiem znaleziony
jako małe dziecko w dziwnej tratwie został adoptowany przez Leifa Haraldsona,
przywódcę wikingów. Jako jego syn mógłby pretendować do tytułu, co przez
lata wyraźnie niepokoiło Szalonego. Nieoczekiwanie jednak bohaterowi udaje
się ujść śmierci dzięki pomocy rudowłosej kobiety imieniem Slivia - kobiety,
która jak się później okaże zna tajemnicę przeszłości Thorgala, jego prawdziwe
pochodzenie i nieprzypadkowo ratuje mu życie.
W ten właśnie sposób rozpoczyna się jedna z najbardziej niesamowitych
opowieści gatunku "heroic fantasy", przerastająca poziomem, przynajmniej do
pewnego momentu, dziewięćdziesiąt pięć procent dzieł stworzonych w tym gatunku
fantastyki. Dlaczego? Odpowiedź jest bardzo prosta - ze względu na oryginalność
bohatera oraz świata, w którym przyszło mu żyć.
"Niestereotypowość" postaci wynika z tego, że Thorgal tak naprawdę
nie należy do otaczającego go świata, szybko stając się obiektem zainteresowania
nadprzyrodzonych istot, co jak łatwo przypuszczać nie zawsze bywa bezpieczne.
Tak więc, co i rusz popada w nowe, mrożące krew w żyłach sytuacje i dzieje
się tak nawet wtedy, kiedy robi wszystko, aby ich uniknąć np. ukrywając
siebie i swoją rodzinę na odludnej wysepce na północnym wybrzeżu. Zagrożenia,
w które bezlitośnie pakuje go scenarzysta, pozwalają udowadniać jak interesującym
przypadkiem postaci "heroic fantasy" jest Aegirsson. Doskonały
łucznik; twardy, niezwyciężony wojownik; zimnokrwisty zabójca, gdy jest
to konieczne; namiętny kochanek i obiekt westchnień całej masy seksownych
niewiast, które spotyka na swojej drodze to cechy charakterystyczne większości
bohaterów gatunku. Oryginalność "gwiezdnego dziecka" zapewnia
natomiast przywiązanie do rodziny, niezłomne zasady moralne przemieszane
ze skłonnością do kontrolowanego anarchizmu. Przede wszystkim jednak umiłowanie
wolności, dla której bohater jest w stanie zrobić wszystko. Bohater wychowany
przez wikingów odrzuca właściwie całą ich kulturę, ponieważ nie wierzy w
potęgę pieniądza, życie podporządkowane walce i rozlewowi krwi, wykonywanie
rozkazów bezlitosnych przywódców. Pomimo zapędów pacyfistycznych, w sytuacjach
kryzysowych Thorgal nie waha się działać bezkompromisowo - czyni go to zdecydowanie
bardziej ludzkim od postaci kreowanych przez klasycznych twórców "heroic
fantasy" i przez to na pewno ciekawszym. Pragnie tylko spokoju, ale
jego życie naznaczone jest nieustającą walką i podążającą jego śladami śmiercią.
Nawet próba uwolnienia się od mrocznych sił przeznaczenia kończy się paradoksalnie
wplątaniem w najbardziej niebezpieczną z przygód zagrażającą życiu bohatera
i jego rodziny, w sposób najbardziej dotkliwy ze wszystkich - staje się
bowiem tym czego zawsze nienawidził, pozbawionym zasad dowódcą piratów.
Przeszłość i science-fiction miesza się w serii z klasycznymi motywami
fantasy, dzięki czemu równie interesujący jak bohater jest świat, w którym
żyje. To średniowieczna Europa mniej więcej VIII wieku, ale ciężko akcję
komiksu sytuować w historii, ponieważ tak naprawdę jest to sprawa bardzo
umowna. Thorgal podróżuje po kontynencie (ba, nawet po trzech), w którym
wikingowie wyprawiają się na łupieżcze ekspedycje, ale w którym nie widać
przecież żadnych wpływów chrześcijaństwa; po kontynencie, na którym trwające
pozostałości potęgi zachodniego Imperium Rzymskiego mieszają się z systemem
wczesnofeudalnym. Świat przedstawiony w komiksie Van Hamme'a i Rosińskiego
to nie drobiazgowe odzwierciedlenie historycznej rzeczywistości - raczej
historyczny miszmasz, który nasycono magią i odwołaniami do mitologii normańskiej,
unikalny i stanowiący klasę samą dla siebie.
Niestety wszystko co dobre kiedyś się kończy. Od pewnego już czasu historie
o Thorgalu przeżywają poważny kryzys nasuwający skojarzenia z równią pochyłą.
Raz jest lepiej, raz gorzej - ale mimo wszystko to jednak równia pochyła.
Van Hamme wydaje się wyraźnie zmęczony pisaniem kolejnych epizodów. Jego
manierą stało się powielanie tych samych motywów na jedynie nieco odmienne
sposoby - przykładowo czarne charaktery kończą żywot za sprawą upadku z
wysokości (w "Piętnie wygnańców" Jolan zabija tak swojego adwersarza
roztapiając mu lodową skorupę pod nogami, w "Klatce" Louve strąca
ze skały "bad guy'a" przy pomocy sterowanych przez siebie ptaków).
W ogóle dużo jest w tej serii śmiertelnych upadków - np. "Upadek Brek
Zarith", "Kraina Qa" (tu Van Hamme bije wręcz rekordy - he
he), "Miasto Zaginionego Boga", "Wilczyca", "Piętno
wygnańców", "Korona Ogotaia", "Klatka", "Królestwo
pod piaskiem" (spada cała załoga ze swoim pojazdem kosmicznym), "Barbarzyńca".
Notabene ciekawe czy jest to sugestia scenarzysty, że Średniowiecze było
upadłą epoką, czy może powtarzający się motyw upadku jest omenem sugerującym,
że cała seria "upadnie" artystycznie - co zdaje się niestety potwierdzać
w rzeczywistości. Ale na poważnie. Daje się również odczuć w ostatnich albumach
narastającą skłonność do patetyzmu. Dziwi to zwłaszcza dlatego, że pomimo
wszystko Van Hamme był wolny od takich zabiegów, opowiadał pięknie, jeśli
trzeba wzruszająco, ale nie ckliwie - przykładowo śmierć Tjalla z "Miasta
Zaginionego Boga" była po prostu tak świetnie napisana, że tchnęła
realizmem - czytelnikowi mogło się wydawać, że stracił przyjaciela - przyjaciela
zdrajcę, który jednak ostatecznie odkupił swoją winę. W "Królestwie
pod piaskiem" i "Barbarzyńcy" nie dość, że bohaterowie przerzucają
się wzniosłymi wypowiedziami przypominającymi te z amerykańskich produkcji
patriotycznych, to w dodatku pojawia się pęd scenarzysty do prezentacji
uroczystych samobójstw. Nasuwa to skojarzenia z siermiężną twórczością A.
P. Duchateau i wydaje się, że nie jest to kierunek, w którym Van Hamme powinien
podążać. Nadal jest na to po prostu za dobry.
Niemniej intrygi kolejnych tomów wydają się coraz bardziej naciągane i
choć zapowiedzi jeszcze intrygują, to po przeczytaniu każdego nowego albumu
pozostaje niedosyt. Powoli, ale nieustępliwie znika gdzieś dawna magia,
klimat i oryginalność pomysłów, którymi scenarzysta zaskakiwał w takich
albumach jak "Alinoe", "Łucznicy", Władca gór" czy "Wilczyca".
Seria zaczyna dramatycznie przypominać "Domek na prerii" w wersji
fantasy, choć chwilami widać jeszcze przebłyski dawnego geniuszu. Van Hamme
w dialogach pozwala sobie na idiotyczne stwierdzenia typu: "A myślałem,
że ofiary z ludzi wyszły już z mody" - tekst taki wciśnięty w usta
człowieka nawet odrealnionego Średniowiecza może rozłożyć na łopatki nie
tylko purystę. Natomiast obok takich majstersztyków jak rozpoczęcie "Błękitnej
zarazy" ("Jestem Jolan. Mam dwanaście lat. Dzisiaj umrę"),
przypominających stare dobre czasy, potrafi napisać fatalne, przesłodzone
zakończenie tego samego albumu, jak gdyby będąc fachowcem pierwszej klasy
nie umiał zamknąć fabuły.
Podobnie jak pisarz, "odpuścił" sobie i sam mistrz Rosiński,
najpierw pozbawiając "Thorgala" swojej genialnej kolorystyki,
a później stopniowo rezygnując ze staranności kreski. Z jego wypowiedzi
wynika, że jest już zmęczony zarówno serią jak i wyimaginowanym artystycznym
ograniczeniem przy pracy nad sagą o "gwiezdnym dziecku". Rzecz
jasna Rosiński rysujący słabiej to i tak jeszcze pierwsza liga, niemniej
pozostaje żal, że spółka autorska powoli uśmierca legendę, którą stworzyła.
Nie ma to, co prawda, wpływu na sprzedaż, która czyni serię przebojem zarówno
na zachodzie Europy jak i w Polsce.
Podobno Van Hamme zapowiedział już, że przekaże scenariuszową pałeczkę
swojemu następcy. Niewątpliwie jednak wielu prawdziwych fanów, którzy wychowywali
się na przygodach Thorgala pragnęłoby, aby twórcy po prostu zakończyli serię.
Zbliżająca się okrągła trzydziestka jest niewątpliwie dobrym ku temu powodem
i być może twórcy przewidują zamknięcie serii w takiej liczbie albumów,
zwłaszcza jeśli nie ma się zbytnio pomysłu na to, co dalej i po prostu się
nie chce. Na razie jednak Thorgal to showbiznes - płyta z muzyką inspirowana
komiksem, gry komputerowe, karcianka, od kilku lat mówi się o serialu animowanym
oraz filmie fabularnym. To ostatnie, w związku z dużym zainteresowaniem
w przemyśle filmowym zarówno amerykańskim jak i francuskim (vide: wyprodukowane
i powstające: oba "Asterixy", "Michel Valliant", "Blueberry", "Lucky
Luke", "Immortel") ekranizacjami komiksów, stanie się zapewne
niedługo faktem i niewątpliwie ciekawość budzi to, kto zagra bohatera. Biorąc
to wszystko pod uwagę, można wywnioskować, że lepiej zabić artystycznie "gwiezdne
dziecko" niż zamknąć interes.
Póki co możemy wreszcie cieszyć się pierwszą, pełną i jednolitą edycją
całej serii. Tym na co wielu z nas czekało od zawsze, nawet nie będąc snobami
zbierającymi trzecie rzuty drugiego wydania "Granatowej Cortiny".
Mamy czego chcieliśmy. Poza tym pozostaje jedynie czekać na nadchodzącą
premierę "Kriss De Valnor", w którym to albumie Van Hamme być
może ostatecznie uśmierci seksowną femme fatale. Czy tym razem będzie lepiej?
Czy jest jeszcze szansa, żeby (było nie było) kultowa seria powróciła do
dawnej świetności? Żebyśmy jeszcze raz zobaczyli takie sceny jak choćby
te, w której Drewniana Noga wspomina swojego bratanka, a kontrolowana przez
Alinoe Aaricia podnosi twarz znad piasku? Być może jeszcze nie wszystko
stracone.
A tymczasem w ramach hołdu krótkie "The Best of..."
"Alinoe" - Thorgal osiedlił się ze swoją żoną Aaricią i synem
Jolanem na bezludnej wyspie położonej u północnych wybrzeży. Pewnego dnia
pozbawiony towarzystwa innych dzieci Jolan znajduje na plaży tajemniczą
bransoletkę naznaczoną runami. Niedługo później napotyka zielonowłosego
chłopca, który na wyspie pojawił się... znikąd. Dziwaczny chłopak staje
się najpierw towarzyszem zabaw, następnie mścicielem "krzywd" ze
strony matki, po to by w końcu wyrwać się spod kontroli. Jedna z najlepszych
historii grozy jakie kiedykolwiek napisano; niesamowity sugestywny, mroczny
klimat i oszałamiające rysunki Rosińskiego.
"Łucznicy" - Pozbawiony właściwie jakichkolwiek elementów fantastyki
album, za to z błyskotliwym scenariuszem i znakomitymi rysunkami. Thorgal
wraz z nowo poznanymi przyjaciółmi musi wziąć udział w turnieju łuczniczym
zorganizowanym przez jednego z "angielskich" możnowładców. Tam
po raz pierwszy wchodzi w drogę młodziutkiej Kriss de Valnor, średniowiecznej
femme fatale, z którą znajomość naznaczy całe jego życie.
"Kraina Qa"/"Oczy Tanatloca"/"Miasto zaginionego
boga"/"Między ziemią a światłem" - Tetralogia w ramach serii
wyjaśniająca wszystkie tajemnice z przeszłości Thorgala. Thorgal zostaje
zmuszony przez Kriss de Valnor do wzięcia udziału w krwawej misji. Wyprawa
ta ma przesądzić o wyniku wojny indiańskich plemion Ameryki Południowej,
dowodzonych, jak się okaże, przez... ojca i dziadka bohatera. Bitwa na statkach
unoszonych na balonach, ściana wchłaniająca ludzi, walki z użyciem mieczy
i pistoletu laserowego - to wszystko i dużo, dużo więcej w inteligentnie
napisanej, porywającej opowieści z najlepszego okresu serii.
"Władca gór" - Thorgal podczas podróży przez góry napotyka uciekiniera,
byłego niewolnika tajemniczego Saxegaarda - Władcy Gór, przywódcy bandy
złoczyńców. Postanawiają przenocować w pozostałościach po spalonym domu.
Wskutek niewyjaśnionych przyczyn obaj mężczyźni zostają cofnięci w czasie,
spotykają dziewczynę, która kiedyś zamieszkiwała zniszczony dom i przez
przypadek sami powodują narodziny legendy Władcy Gór. Niesamowita, logicznie
nie do podważenia, opowieść o paradoksach powodowanych przez podróże w czasie.
"Wilczyca" - Thorgal jak zwykle przez przypadek (a może dzięki
przeznaczeniu) wchodzi w drogę niejakiemu Vorowi Wspaniałemu pretendującemu
do tytułu króla wikingów. Psychopatyczny wiking postanawia za wszelką cenę
pomścić wyrządzoną mu przez Thorgala zniewagę. Niestety nie spodziewa się,
że w polowaniu, które urządził, role łowcy i zdobyczy zostaną zamienione.
Precyzyjnie skonstruowana fabuła ukazująca w kilku scenach jakim "killerem" potrafi
być Thorgal, kiedy tylko chce, plus genialny wątek ofiary mszczącej się
na swoim prześladowcy. Absolutne mistrzostwo Rosińskiego w scenach konfrontacji
w burzy i deszczu.
Łukasz Chmielewski
|
|