The last Voyage of Sindbad

 

Ci, którzy oglądali film Francisa Forda Coppoli Dracula (1992), pamiętają zapewne scenę, w której Wilhelmina Murray ogląda ilustrowaną książkę z nieprzyzwoitymi obrazkami i wdzięcznie się przy tym rumieni. Książka ta to Baśnie tysiąca i jednej nocy w przekładzie i opracowaniu Richarda Francisa Burtona - dzieło legendarne i skandaliczne.

Arabski utwór, pochodzący z trzynastego wieku, został europejskim czytelnikom przedstawiony na początku wieku XVIII przez francuskiego arabistę Jeana Antoine'a Gallanda. To z jego przekładu korzystali potem liczni kompilatorzy, naśladowcy i adaptatorzy orientalnych opowieści. W dziewięćdziesiąt lat później kolejnego przekładu Księgi tysiąca i jednej nocy dokonał Edward Lane, którego opracowanie arabskiego tekstu roi się od przypisów w rodzaju: "Pomijam niezwykle naganny ustęp"; "Opuszczam odrażające wyjaśnienie"; "Tu linijka jest zbyt wulgarna dla przekładu"; "Pomijam z konieczności inną anegdotę". Tam, gdzie Lane nie pomijał i opuszczał, pojawiały się w jego tłumaczeniu nader oględne zwroty, dość odległe od brzmienia oryginału. Jorge Luis Borges podaje, że wzmianka o królu, który miał dwie żony i jednej nocy sypiał z jedną, a następnej z drugą, dbając w ten sposób o szczęście małżeńskie, w wersji Lane'a zamieniła się w informację, iż król obie żony traktował "bezstronnie"...

Burton zaczął pracować nad swoją translacją Księgi tysiąca i jednej nocy w 1872 roku. Jego zamiarem było przedstawienie angielskim czytelnikom owego dzieła w całej krasie oryginału. W praktyce oznaczało to, że kolejny tłumacz nie tylko wypełnił miejsca opuszczone przez poprzednika, ale jeszcze wzmocnił ich wymowę przez wulgaryzację. Burton nie był dobrym tłumaczem, pozwalał sobie na przeinaczenia i ubarwienia tekstu, który przekładał. Jego dzieło pojawiło się otoczone aurą owocu zakazanego i dostarczało emocji, które z zachwytem nad walorami literackimi książki nie miały nic wspólnego. Przekład Burtona miał tylko tysiąc egzemplarzy nakładu i w całości rozszedł się między subskrybentami. Jego sława znacznie jednak przewyższyła nakład.

W latach siedemdziesiątych XX wieku kilku twórców przypomniało sobie o erotycznych aspektach Księgi z tysiąca i jednej nocy i wykorzystało je w swoich działach. Amerykański pisarz John Barth umieścił w zbiorze Chimera (1972) opowiadanie Dunjazadiada, opowiadające o snuciu opowieści przez Szecherezadę i o tym, na czym polega snucie opowieści w ogóle (po latach Barth powrócił raz jeszcze do świata Tysiąca i jednej nocy i napisał powieść Ostatnia podróż Sindbada Żeglarza (w oryginale: The Last Voyage of Somebody the Sailor). Włoski reżyser filmowy Pier Paolo Pasolini nakręcił film Kwiat tysiąca i jednej nocy (1973-74), składający się z nowelek, których fabuły zaczerpnięto z arabskiej księgi. A Richard Corben stworzył komiks The Last Voyage of Sindbad, znany również jako The New Tale of Arabian Night, w 1978 roku opublikowany na łamach magazynu "Heavy Metal". Scenariusz do tej historii napisał Jan Strnad, ale pomysł, by zrobić opowieść orientalną, pochodził od Corbena.

W bogatym dorobku Corbena jest to jedyny komiks, w którym wykorzystano elementy orientalnej fantastyki, można więc przyjąć, że obaj autorzy sięgnęli do Księgi tysiąca i jednej nocy ze względu na jej treści erotyczne. Można też przypuścić, że czynnikiem, który skłonił Corbena i Strnada do takiego kroku, była pamięć o skandalu, legendzie i rewolucyjnym aspekcie publikacji Burtona. W czasach rewolucji seksualnej bardzo "na temat" było przypomnienie owego prekursora wyzwalania sztuki z gorsetu moralności (nie był on zresztą jedynym twórcą, o którym sobie wówczas przypomniano). A w stworzonej przez Corbena "opowieści arabskiej" erotyzmu jest naprawdę dużo i występuje on tutaj nie tylko pod postacią wyczynów gimastyczno-łóżkowych, które były jedną z atrakcji Dena.

Zawiązanie głównego wątku fabularnego Ostatniej podróży Sindbada następuje w momencie, gdy tytułowy bohater ma pretensje do żony o to, że go już nie podnieca. Potem małżonka bohatera zostaje porwana, a Sindbad wyrusza w długą podróż, by ją ratować, przeżywa wiele przygód, w których staje oko w oko z dżinami, smokami i innymi orientalnymi atrakcjami, a także jedną kobietą o pełnym biuście. W czasie podróży giną wszyscy jego towarzysze, a Sindbad traci wszystko, ale odzyskuje żonę, jej widok zaś sprawia, że odzyskuje również erekcję...

Strnad umiejętnie wykorzystuje motywy i wątki orientalnej fantastyki, a Corben nadaje im sugestywny kształt graficzny. Co prawda, sam rysownik przyznaje, że źródłem inspiracji nie była dla niego sztuka Orientu, ale ilustracje Maxfielda Parrisha do Baśni z tysiąca i jednej nocy. Efekt jest jednak znakomity. Corben nie tylko odtwarza wschodnie stroje i architekturę, ale oddaje też klimat ciepła i przepychu. Obrazki zdają się połyskiwać złotem i upałem. Jest tam też miejsce na humor i grozę, splatające się ze sobą w nieoczekiwany sposób. Kapitalna jest scena, w której Sindbad walczy ze smokiem, który - po tym, jak bohater przebił go piką - rozpada się na setki małych jaszczurek.

Ostatnia podróż Sindbada godna jest uwagi jeszcze z jednego względu: autorzy komiksu pokazują bowiem nie tylko bohatera zaczerpniętego z Księgi tysiąca i jednej nocy, na tle, które również stamtąd pochodzi. Oni idą dalej i odtwarzają to, co stanowiło istotę arabskiego utworu i źródło inspiracji dla Johna Bartha - tworzą opowieść szkatułkową, najpierw przedstawiając historię Szeherezady, która opowiadała swoje baśnie, by uniknąć śmierci, potem zaś ukazują samą Szeherezadę, która stara się powstrzymać swą siostrę Dunjazadę przed ucieczką z pałacu i opowiada jej o dalszych losach Sindbada. Wpisanie jednej opowieści w drugą nie jest wielce skomplikowane, ale pozwala twórcom na dokonanie w finale ironicznej wolty i zaskoczenie czytelnika w momencie, gdy już wszystko zostało opowiedziane.

Ostatnia podróż Sindbada jest komiksem zrealizowanym niezwykle starannie, a przy tym oferującym czytelnikom możliwość wejrzenia w świat egzotyczny, barwny i wizualnie ciekawy. Komiks oglądany dzisiaj nie traci nic ze swej świeżości, chociaż powstał ponad ćwierć wieku temu. A jednak przez krytyków jest traktowany po macoszemu i najczęściej kwitowany jednym zdaniem zaczynającym się od słów "Ponadto Richard Corben zrobił...".
Trudno pojąć, czemu...

Jerzy Szyłak