|
FLEGMA W OKU MYSZKI MICKEY
Robert
Crumb wygląda jak osobnik, którego wielu spodziewałoby się zastać wbitego
w fotel w ostatnim rzędzie kina porno. I sądząc z treści jego prac, sam
zapewne nie miałby nic przeciwko takiemu porównaniu.
Może trudno w to uwierzyć, ale ten niepozorny facet w osobliwym wdzianku
przez ponad trzy dekady szokował, prowokował i stawiał wyzwania współczesnej
Ameryce, popkulturze, a także fanom komiksu.
Dla mikroświata historii rysunkowych jest tym, kim Jimmi Hendrix dla muzyki
popularnej (notabene wykonał ilustrowaną adaptację piosenki Hendrixa "Purple
Haze").
Robert Crumb, undergroundowy apostoł w znoszonym prochowcu.
Crumb jest genialnym amatorem, grafikiem niezwykle utalentowanym, lecz nie
mieszczącym się w żadnym kanonie. Ze swoim anty-akademickim stylem (nazywanym
czasem ironicznie "stylem wielkich stóp") wpasowuje się znakomicie
tylko w programowo nieestetyczną konwencję undergroundu. Nie tylko jednak
wyznaczył kierunek dalszych poszukiwań wielu twórcom komiksu alternatywnego,
lecz odcisnął piętno na amerykańskiej grafice głównego nurtu.
Robert Crumb urodził się w Filadelfii, w 1943 roku, w rodzinie, w której
panowała atmosfera daleka od sielanki Amerykańskiego Snu. Pięcioro dzieci
państwa Crumb było niemymi świadkami walk pomiędzy uzależnioną od amfetaminy
matką a ojcem-brutalnym sadystą. Ojciec wyładowywał zresztą swoją agresję
także i na latoroślach. Dość powiedzieć, że potrafił złamać obojczyk pięcioletniemu
Robertowi. Robert tymczasem znajdywał formę ucieczki od domowego koszmaru
w rysowaniu. Pierwsze ilustracje zaczął kreślić już jako trzylatek, by kilka
lat później, w utworzonej wraz z braćmi spółce autorskiej "Crumb Comics",
zająć się komiksem. Crumbowie wspólnie wymyślali scenariusze, które na papier
przenosił najpierw najstarszy Charles, a potem sam Robert, kiedy już podszlifował
rysowniczy warsztat. Inspiracjami dla komiksów braci Crumb były historie
publikowane w magazynach "Mad" i "Humbug". Z czasem
do listy fascynacji dołączyły także podziemne produkcje komiksowe, głównie
pełne seksu i przemocy, nonkonformistyczne prace S. Claya Wilsona.
W tym czasie Robert stworzył całą galerię postaci, powołanych do życia
na kartkach szkicownika, który zawsze ze sobą nosił. Jedną z nich był Fred,
antropomorfizowany kot, aroganckie i egoistyczne alter ego domowego zwierzaka
Crumbów. Fred został potem przechrzczony na Fritza i pod tym imieniem trafił
do ikonografii amerykańskiej kontrkultury.
Wróćmy jednak do życiorysu Crumba. W 1962 roku, Robert przeprowadził się
do Cleveland, gdzie znalazł zatrudnienie jako projektant okolicznościowych
pocztówek. Dwa lata później ożenił się i rozpoczął współpracę z magazynem "Cavalier",
na łamy którego wprowadził m.in. Kota Fritza. Ten okres w życiu rysownika
to także czas eksperymentów z LSD. Te wycieńczyły go fizycznie, lecz zaowocowały
narodzinami kilku psychodelicznych opowiastek oraz kolejnych komiksowych
bohaterów, takich jak choćby Mr Natural.
Ferment, jaki w międzyczasie wytworzył się w kulturze popularnej, sprzyjał
rozwojowi komiksowego undergroundu. Studencka kontrkultura wyszła poza gremia
konspiracyjnych obrad w akademickich salach. Społeczna i obyczajowa rewolta
stała się faktem, a medium, które idealnie nadawało się do propagowania
nowych idei był komiks. Jednym z wielu nowopowstających magazynów, wokół
którego skupiali się młodzi, niepokorni rysownicy i scenarzyści był nowojorski "Help!".
Założyciel periodyku, a zarazem jeden z ojców chrzestnych słynnego "Mad",
Harvey Kurtzmann zwrócił się w 1967 roku do Crumba z propozycją współpracy.
Młody rysownik szybko przeniósł się więc do Nowego Jorku. Nie dość jednak
szybko, bo "Help!" zdążył paść śmiercią naturalną. Przez chwilę
Crumb zajmował się projektowaniem kart kolekcjonerskich, by wkrótce potem
wyjechać do San Francisco.
Główny ośrodek ruchu hippisowskiego miał do zaoferowania młodemu rysownikowi
szansę rozwoju. Crumb ilustrował kilka niezależnie wydawanych czasopism,
by wreszcie wystartować z własnym fanzinem. Za trzysta dolarów uzyskane
ze sprzedaży magnetofonu swojego przyjaciela, sfinansował druk pierwszego
numeru periodyku zatytułowanego "Zap!". Fanzin "Zap!" okazał
się prawdziwym przebojem na podziemnym rynku wydawniczym. Z czasem na jego
łamach swoje prace zaczęli zamieszczać inni artyści, jak choćby Rick Griffin,
Victor Moscoso czy sam S. Clay Wilson. "Zap!" stał się forum niezależnej,
politycznie i społecznie zaangażowanej sztuki. Nawet śledztwo, które wszczęła
policja w sprawie czwartego numeru czasopisma (powodem była rzekomo obsceniczna
w treści historia "Joe Blow"), nie zaszkodziła fanzinowi. Crumb
nadal przy jego pomocy atakował popkulturę i jątrzył drobnomieszczańskie
społeczeństwo.
Ciężko o lepszy dokument burzliwych czasów końca lat 60. niż komiksy, które
Crumb zamieszczał na łamach "Zap!". Obrazoburcze, bezkompromisowe
historie z wielkim zaangażowaniem atakowały amerykańskie świętości - mit
szczęśliwej rodziny, etos pracowitości; a także świat polityki i religii.
Nie istniał temat tabu, którego Crumb nie bałby się naruszyć ani taka grupa
społeczna, etniczna czy wyznaniowa, która nie poczułaby się urażona jego
pracami. Te zaś, z perwersyjną przyjemnością powielały utarte stereotypy
związane z rasą, religią czy płcią. Wszystko to podane było w asyście słusznej
dawki seksu i przemocy, służącej jednak estetycznej prowokacji i szokowaniu,
a nie zaspokajaniu prymitywnych potrzeb oglądania golizny i mordobicia,
właściwych masowemu odbiorcy.
Drugim, obok społeczno-politycznego komentarza, przedmiotem zainteresowania
Crumba jako komiksiarza były seksualne frustracje, które bez zahamowań przenosił
do komiksowych kadrów wprost z zakamarków własnej psychiki. Z natury aspołeczny,
introwertyczny i nieśmiały Crumb potrafił z ekshibicjonistycznym zacięciem
obnażać swoje erotyczne psychozy, szokując przy tym arogancją i obsceną.
Udekorowanie ściany trofeum z głowy (bądź innej części ciała) niepokornego
rysownika było ambicją niejednej feministki, której ten naraził się mizoginistycznymi
historiami, odwołującymi się do najgłupszych stereotypów wydartych wprost
z jaźni "męskiej, szowinistycznej świni".
Podkreślić wypada, iż równie bezkompromisowy był Crumb w atakach na establishment,
co i w ciskaniu kamyków do własnego ogródka. Potrafił szydzić zarówno z
samego siebie, jak i kontrkultury, z pozycji której - jakby nie patrzeć
- wychodził. Stąd też w jego komiksach po równo dostaje się niemoralnym
politykom, co i idealistycznym studentom, brutalnej policji i pogrążonym
w snuciu utopii hippisom, pozbawionym skrupułów finansistom i socjalistycznym
intelektualistom.
Tą kpiarską postawę dostrzec można już choćby w zachowaniu bohaterów stworzonych
przez Crumba. Wnikają one do świata kontrkultury, starają się w niej partycypować,
ale bardziej dla własnych egoistycznych pobudek, niż z autentycznego zaangażowania.
Tak oto powtarzający rewolucyjne frazesy Kot Fritz pozuje na poetę, prozaika
i światowca, by zaciągać do łóżka naiwne studentki. Mr Natural w podobnych
celach wykorzystuje swą pozycję samozwańczego guru. A że wyznawczyń nie
brakuje i nie grzeszą one inteligencją...
Chociaż Crumb znakomicie wpisywał się w atmosferę buzujących fermentem
rewolty czasów, sam stanowił przykład osobnika z innej epoki. Przekonany,
że kultura amerykańska osiągnęła swój szczyt na przełomie lat 30. i 40.,
by potem rozpocząć drogę ku upadkowi, ubierał się w marynarki i płaszcze
sprzed trzydziestu lat, jeździł Pontiakiem rocznik 1947.
W
roku 1969, syn marnotrawny Crumba, Kot Fritz doczekał się własnego komiksu,
a reżyser Ralph Bakshi wyszedł z inicjatywą nakręcenia filmu animowanego
o tym bohaterze. Crumb nie był entuzjastycznie nastawiony do idei filmu
i polecił, by wszystkie sprawy związane z prawami autorskimi załatwiła w
jego imieniu żona. Ostatecznie film "Kot Fritz" trafił do kin
w 1970 roku, jako pierwszy w historii film rysunkowy opatrzony kategorią "X" (tym
samym zrównany został z produkcjami pornograficznymi). Fritz, odziany w
zielona kurtkę wojskową, niczym Robert De Niro w "Taksówkarzu" (bądź
jak Zbigniew Cybulski w "Popiele i diamencie") brawurowo sprawdził
się także na ekranie. Wypaliwszy dziesiątki blantów i wygłosiwszy równie
wiele wywrotowych manifestów, splunął flegmą w oczy konserwatywnej Ameryki,
pogrążonemu w samozadowoleniu i apatii drobnomieszczaństwu, a także disneyowskiej
tradycji przyjaznego filmu animowanego.
Sam Crumb nie był zadowolony z ekranizacji przygód swojej ulubionej postaci,
dlatego by zamknąć filmowcom drogę do ewentualnych kontynuacji, postanowił
uśmiercić kota w jednym z komiksów. Fritz zginął niczym Lew Trocki, z ostrzem
w głowie. Dokładnie uśmierciła go kochanka, przy użyciu szpikulca do lodu
(czyżby inspiracja dla twórców "Nagiego instynktu"?). Zamieszczona
nad zwłokami nieszczęsnego zwierzaka tabliczka informowała czytelnika, że
oto mamy do czynie z "przemocą w komiksie". Zabieg autora nie
powstrzymał jednak hollywoodzkich bonzów. Fritz powrócił na ekrany w filmie "Dziewięć
żywotów Kota Fritza".
Lata
70. to chude czasy dla Crumba. Artysta rysował trochę dla założonego przez
Arta Spiegelmana i Billa Griffitha magazynu "Arcade", opublikował
kilka prac mocno politycznych ("Let's Talk Sense About This Here Modern
America", "Mr Appropriate") oraz opiewających prozę codzienności
("Cute Little Bearzy-Wearzies", "That's Life" oraz stworzona
wspólnie z drugą żoną "Dirty Laundry").Poza tym nie mógł narzekać
na nadmiar rozgłosu. Taka sytuacja była zresztą na rękę Crumbowi. Nigdy
bowiem nie szukał rozgłosu i unikał mediów jak potrafił.
Zdegustowanie Crumba mieszczańską kulturą, wzrosło wraz z triumfem neo-konserwatyzmu
w latach 80.
Autor opuścił USA, kupił dom w południowej Francji (dzięki pieniądzom, jakie
otrzymał za sprzedaż sześciu szkicowników ze swoimi rysunkami) i tam zamieszkał.
W tym samym czasie niepokorny artysta doczekał się w końcu należnego mu
uznania. Z prośbą o ilustracje, do Crumba zwracały się magazyny "Newsweek" i "People",
pojawił się także w BBC TV, powstały dwa poświęcone mu filmy dokumentalne.
Za najcenniejszy z tych spóźnionych laurów należy jednak uznać wystawę jego
prac, "High Low" wystawioną w ramach galerii "Psychodelic
Solution" w nowojorskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Robert Crumb przeszedł
tym samym do historii nie tylko jako "facet od świńskich komiksów o
seksie i narkotykach", lecz i ten, który wprowadził undergroundową
sztukę do muzeów i galerii.
No i jeszcze jako najbardziej niepozornie wyglądający spośród najbardziej
radykalnych komiksiarzy.
Sebastian Rerak |
|