Dawno,
dawno temu, gdy półki w EMPIK-ach nie uginały się od komiksów i nie istniały
specjalistyczne sklepy komiksowe - ukazywały się w Polsce komiksy w ilości
2-5 (lub mniej) miesięcznie. Wydawały je wydawnictwa w większość państwowe
w niebagatelnych, nawet na zachodnie warunki, nakładach ( kilkuset tysięcy
egzemplarzy).
Dział ten stworzony został nie dla znawców, ani kolekcjonerów, ale dla tych,
którzy dopiero stawiają pierwsze kroki we wspaniałym świecie komiksu. Będą
tutaj streszczane i recenzowane pozycje dawno temu ukazujące się na naszym
rynku (również w formie gazetowej) tak, aby początkujący, przekopując sterty
staroci (w antykwariatach, giełdach komiksowych, na allegro lub u wujka w
piwnicy) wiedzieli, na co zwrócić szczególną uwagę, a co ominąć szerokim łukiem.
Prehistoria,
czyli co drzewiej się ukazało...
Kapitan Gleb Opowiada cz.1: Stary
Zegar
Zacznę
od bardzo wartościowego (dzisiaj) komiksu, będącego (wg niektórych) "ojcem" Kapitana
Żbika - Kapitan Gleb Opowiada. Z całej serii ukazał się niestety tylko jeden
zeszyt noszący tytuł "Stary Zegar". Autorem scenariusza był Andrzej
Piwowarczyk (który posłużył się własnym opowiadaniem pod tym samym tytułem)
a rysunki wykonał Szymon Kobyliński (autor również komiksowej wersji "Czterech
Pancernych i psa"). Komiks został wydany w 1957 roku przez Biuro Wydawniczo-Propagandowe "Ruch".
Akcja zaczyna się 18 listopada 1947 roku, Kapitan Gleb dostaje rozkaz
od Towarzysza Pułkownika i natychmiast wyrusza do Szepietowa, gdzie poprzedniej
nocy odbył się napad na pociąg z Warszawy do Białegostoku. Przestępca był
jeden i zbiegł do lasu. Wg komendanta posterunku w Szpietowie podejrzany
to "bandyciak z NSZ-etu". Zabity został jeden z pasażerów - pracownik
Ministerstwa Skarbu, któremu przestępca skradł przewożoną teczkę. W toku
dalszego śledztwa wyjaśnia się, że ofiarą był złotnik pracujący dla Ministerstwa,
jednak przesłuchiwana córka (sprowadzona z Białegostoku) nie wiedziała co
jej ojciec mógł przewozić w zrabowanej teczce.
Gleb udaje się więc do Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, gdzie dowiaduje
się, że napadu mógł dokonać członek "bandy Filipa" i zostaje skierowany
do współpracującego z "bandą" dróżnika. Od dróżnika jednak otrzymuje
tylko znalezioną przez niego łuskę wystrzeloną z pistoletu. Tu ślad się
urywa.
Po powrocie do W-wy i przekazaniu wyników śledztwa swojemu przełożonemu,
pułkownikowi, Kapitan Gleb udaje się do Ministerstwa Skarbu. W czasie rozmowy
z Wiceministrem Skarbu dowiaduje się, że nie był to pierwszy pracownik Skarbca,
który ostatnio wyzionął ducha. Pół roku temu niejaki Misol zginął na peronie
w miejscowości Radość, wpadając pod nadjeżdżający właśnie pociąg. Śledztwo
wśród pracowników Skarbca przynosi niewiele efektów. Gleb dostaje więc pozwolenie
na wyjazd do Radości oraz rewizję w domu złotnika. Bez rezultatu. Postanowiono,
że jedynym rozwiązaniem na dalsze popchnięcie śledztwa będzie likwidacja "bandy
Filipa". Gleb udaje się na miejsce, aby razem z UB z Białegostoku zlikwidować
bandę. Banda została rozgromiona, jednak złapany Filip nie przyznaje się
do udziału w tamtym morderstwie. Pozostały jeszcze znalezione przez dróżnika
łuski, więc wysłano je do analizy. Jednak okazało się, że w skonfiskowanej
broni należącej do bandy nie ma rewolweru, z którego oddano strzały w pociągu.
Wszystkie możliwości ówczesnej Milicji, zostały wyczerpane. Nazajutrz Gleb
miał oddać klucze od mieszkania złotnika jego córce, postanawia jednak jeszcze
raz tam zajrzeć i przemyśleć spokojnie wszystkie informacje, które udało
mu się zdobyć. Znajduje tam szkatułkę (której nie wykryto przy poprzedniej
wizycie) z dokumentami prywatnymi denata. Wśród nich pismo o treści "Jeślibym
zginął, Zegar powie wszystko". Postanawia więc rozmontować na części
znajdujący się u złotnika zabytkowy (przynajmniej z wyglądu) zegar. Okazuje
się, że to kolejny ślepy zaułek. W zegarze nie było nic niezwykłego. Zegar
przekazano do dokładniejszego zbadania cechowi zegarmistrzów. Po tygodniu,
okazuje się, że te poszukiwania były również bezowocne. Klucze od mieszkania
zostały w końcu zwrócone córce złotnika, zegar został w depozycie. Przestępca
nie znaleziony.
Podczas kursu, który przeprowadzał kapitan Gleb dla swoich kolegów i podkomendnych
(pod tytułem "Obowiązkiem MO jest stale doskonalić swoje wiadomości
zawodowe"), zwraca on uwagę na to, jak ważnym dowodem przestępstwa
jest znalezienie przez organa ścigania łusek wystrzelonych z broni przestępcy.
Natchnęło to jednego z jego kolegów (sierżanta) na patrolu, i po usłyszeniu
strzału 3 km od W-wy w kierunku na Wilanów, zainteresował się tym zdarzeniem
i poszedł poszukać łusek (wszak kapitan mówił, jakie to ważne). Od naocznego
świadka dowiedział się, że znaleziony rewolwer (nie tylko łuski) wypadł
z kieszeni mężczyzny, który reperował swój samochód. Dumny sierżant zaniósł
zaraz łuskę z pistoletu do kapitana Gleba. Okazało się, że łuska jest identyczna
jak ta z pociągu. W ten oto sposób MO zyskało znacznie więcej danych na
temat przestępcy. Było już wiadomo, że jeździ własnym samochodem i mieszka
w okolicach W-wy (to trochę daleko idący wniosek - przyznacie).
Był już lipiec 1948. Kapitan Gleb nadal głowił się nad nierozwiązaną sprawą.
Potrafił już wszystko powiązać, tylko nie pasowała mu do niczego tajemnicza
informacja o "zegarze". Postanowił, więc sam zapoznać się ze starą
literaturą zegarmistrzowską, którą "wypożyczył" w sklepie "za
kaucją". Bez rezultatu. Gleb postanowił więc poodwiedzać nocne lokale,
wychodząc ze słusznego wniosku, że przestępca, który się obłowił, może tam
przebywać (chociaż biorąc pod uwagę fakt, że od przestępstwa upłynęło dziewięć
miesięcy, to raczej optymistyczne założenie). Usłyszał tam grającego pianistę
i uświadomił sobie, że zegary również wybijają dźwięki. Natychmiast wrócił
do komendy głównej MO, urzeczony własną przenikliwością. Okazało się, że
zegar wybija nuty "Mi" i "Sol" - czyli nazwisko zabitego
wcześniej kolegi złotnika, o czym mimo późnej pory Gleb natychmiast poinformował
swojego przełożonego. Informacja wskazywała wyraźnie na Misola, zdecydowano
się więc na przeprowadzenie ekshumacji i sprawdzenie, co zawiera jego trumna.
Okazało się, że wygląd nieboszczyka zgadza się z kenkartą Misola. Gleb jednak
postanowił, że udowodni, iż za śmierć złotnika odpowiada na pewno Misol.
W cywilu postanowił wybadać okolicę, w której mieszkał "podejrzany".
Z początku wszyscy twierdzili, że Misol już od roku nie żyje, aż w końcu
trafił do Gospodarza, który po kielichu wyznał, że widział faceta podobnego
do poszukiwanego w Wilanowie, tylko bez wąsów i w okularach. Gleb wyruszył
ze zdjęciem Misola do fotografa, który zmienił wygląd podejrzanego tak jak
opisywał Gospodarz. Później zajrzał do Funkcjonariuszy Kompanii Ruchu (którzy
na pewno zauważyli coś podejrzanego).
Funkcjonariuszom twarz ze zdjęcia,
wydała się podobna do mieszkańca Konstancina i wysłali Gleba do znajdującego
się tam zakładu wulkanizacji. Właściciel zakładu rozpoznał w podobiźnie
Misola -pana Chądzyńskiego, który miał dzisiaj odebrać opony do swojego
opla. Wystarczyło już tylko założyć pułapkę. Schwytany Misol w czasie
przesłuchania wyznał wszystko. Złotnik był szefem Misola. Pewnego razu pojechali
do Wrocławia
razem wydobyć z ruin dawny Skarbiec Rzeszy. Misol ukrył jedną z kaset,
o czym jego przełożony dowiedział się i dał mu tydzień na jej oddanie. Misol
znalazł podobnego do siebie człowieka, wsunął mu do kieszeni swoją kenkartę
i popchnął na peronie pod pociąg. Wszyscy uwierzyli, że zginął. Jako nieżyjący
mógł spokojnie jechać do Wrocławia po ukrytą kasetę, jednak zagrożeniem
był wciąż jego szef (nie uwierzył w śmierć Misola), który mógł go kiedyś
rozpoznać na ulicy. W pociągu zabił więc jedyną osobę, która mu zagrażała.
Pozostał jedynie sprytnie ustawiony przez złotnika zegar. Sprawa rozwiązana.
Można już oddać zegar.
I to by było na tyle. Na ostatniej stronie ukazała się jeszcze adnotacja,
o tym, że ciąg dalszy przygód kapitana Gleba ukaże się w zeszycie pt. "Królewna" (tak
samo nazywa się drugie opowiadanie pana Piwowarczyka, trzecie nosi tytuł "Maszkary"),
jednak z niewiadomych przyczyn nigdy nie zostało wydane.
Przepraszam, za mój nieco ironiczny ton, jaki można dostrzec w tym streszczeniu,
sami jednak już na pewno spostrzegliście, że jest to "biały kruk" nie
z powodu błyskotliwego scenariusza, ani rewelacyjnego rysunku. Powodem jest
tylko mała dostępność tego "dzieła". Widać mnóstwo luk scenariuszowych
i w porównaniu z tym nawet niektóre Żbiki wypadają wybitnie. Warto jednak
poznać ten zeszyt, aby zobaczyć jakie były początki komiksu w PRL-u.
W następnym odcinku opowiem o twardzielu z przyszłości, którego "Tajfunem" zwano...
Robert "Graves" Góralczyk
"Kapitan Gleb Opowiada cz.1: Stary Zegar"
Scenariusz: Andrzej Piwowarczyk
Rysunki: Szymon Kobyliński
Wydawca: Biuro wydawniczo Propagandowe "Ruch" Warszawa
Data wydania: 1957
Druk: biało-czarny + czerwony
Liczba stron: 22
Opowiadania o Kapitanie Glebie (informacje ze strony pana Janusza Pawlaka:
http://www.warlock.mfirma.net/):
"Stary Zegar. Kapitan Gleb opowiada cz.1" wyd. I
Autor: Andrzej Piwowarczyk
Wydawca: MON
Data wydania: Warszawa 1956
Nakład: 20.000 egz.
"Kpt. Gleb Opowiada" wyd. II (zawierająca opowiadania: "Stary
Zegar", "Królewna", "Maszkary")
Autor: Andrzej Piwowarczyk
Wydawca: MON
Data wydania: Warszawa 1958
Nakład: 20.200 egz.
"Kpt. Gleb Opowiada" wyd. II (?) (zawierająca opowiadania: "Stary
Zegar", "Królewna", "Maszkary")
Autor: Andrzej Piwowarczyk
Wydawca: MON
Data wydania: Warszawa 1960
Nakład: 10.000 egz.
|