Nie
ma mocnych... na superbohaterów
"Iniemamocni"
Film
Brada Birda "Iniemamocni" (w oryginale "The Incredibles")
reklamowany jest jako produkcja dla dzieci. Ale to guzik prawda! Pod maską
kina familijnego ukrywa się wyśmienite cacuszko dla wielbicieli Jamesa Bonda, "Małych
agentów" i - jakżeby inaczej -komiksów o superbohaterach.
Mam na myśli szczególnie dwa tytuły. Pierwszy z nich to "Fantastyczna
czwórka". Trudno oprzeć się podobnym skojarzeniom, patrząc na filmową
rodzinkę Iniemamocnych. Głowa domu, pan Iniemamocny, siłą i gabarytami przypomina
Bena Grimma, znanego jako The Thing. Jego lepsza połowa, rozciągliwa Elastyna,
to oczywiście Reed Richards w spódnicy (choć ma też podejrzanie wiele wspólnego
z Plastic Manem). Ich córka, Wiola, dysponuje identycznymi mocami, co Sue
Storm: robi się niewidzialna i wytwarza pole siłowe. Iniemamocni mają nawet,
tak jak państwo Richardsowie, małego dzidziusia o nie objawionych jeszcze
umiejętnościach (brakuje do kompletu odpowiednika Ludzkiej Pochodni - takowy
w filmie się oczywiście pojawia, ale nie powiem, kto to jest). Z "czwórkowego" towarzystwa
wyłamują się dwie postacie: synek Iniemamocnych Maks, który biega równie
szybko, co Flash (a skojarzenie tym bardziej stanie się oczywiste, gdy uświadomimy
sobie, że w oryginalnej wersji chłopiec nosi imię Dash) oraz czarnoskóry
Mrożon, stanowiący "krzyżówkę" Silver Surfera i Icemana z "X-Men".
Drugi tytuł, jaki od razu nasuwa się podczas oglądania "The Incredibles",
to "Strażnicy" Alana Moore'a i Dave'a Gibbonsa. Z tym jedynie
zastrzeżeniem, że Brad Bird podszedł do tematu z przymrużeniem oka. Owszem,
superbohaterowie zostali zdelegalizowani i zeszli do podziemia. Owszem,
panu Iniemamocnemu spadła kondycja i wyrósł wielki brzuch, dokładnie tak
samo, jak Nocnemu Puchaczowi. Owszem, kostiumy są niewygodne, a ratowanie
świata to czynność niewdzięczna. Tyle, że to przecież... znakomity materiał
na komedię!
Oczywiście Brad Bird nie jest prekursorem, jeśli idzie o nabijanie się
z codziennego życia superherosów. Wyprzedzili go zarówno filmowcy - Sam
Raimi w obu "Spider-Manach" czy Bryan Singer w dwóch częściach "X-Men" -
jak i twórcy komiksów: m.in. Grant Morrison ze swoim "Animal Manem" czy
Kevin Smith z "Kołczanem". Rzecz jednak w tym, że twórca "Iniemamocnych" parodiuje
trykotowe telenowele naprawdę inteligentnie i z wdziękiem. Maniacy znajdą
na ekranie całe mnóstwo nawiązań do produkcji Marvela i DC (symbol "X" na
pieczątce to jawna aluzja do "X-Men", macki bojowych robotów wyglądają
jak metalowe kończyny doktora Octopusa, a gościem na ślubie Iniemamocnego
i Elastyny jest Superman - tu wytężcie wzrok, bo scena trwa tylko pół sekundy).
Na szczęście Bird nie poprzestał tylko na naśladownictwie i dodał kilka
własnych pomysłów, których, mam wrażenie, nie powstydziłby się nawet Alan
Moore. Do takowych patentów należy np. rządowa agencja do spraw relokacji
superbohaterów - tacy Faceci w Czerni, tyle że zamiast obcych zajmują się
zakamuflowanymi trykociarzami. W momencie, gdy jednemu z drugim moce wymkną
się spod kontroli, przyjeżdżają smutni panowie w marynarkach, zacierają
ślady i organizują przeprowadzkę w inne miejsce.
Inny - rewelacyjny! - wątek, który zasługuje na oddzielną uwagę, to postać
Edny Mode, projektantki kostiumów dla superherosów. W komiksach temat
odzieżowy zawsze traktowany był nieco po macoszemu: ot, w ramach nabytych
umiejętności
bohaterowie odkrywali w sobie zarówno designerski, jak i krawiecki talent,
po czym obcisłe wdzianka szyli sobie sami (nawet Daredevil, który, jak
wiadomo, jest przecież niewidomy). Dość mydlenia oczu i wciskania ciemnoty
- mówi
Brad Bird. Projektowanie kostiumów to sprawa dla profesjonalistów. Edna
Mode (taki trochę odpowiednik Q w "Jamesie Bondzie") ma nie tylko
dobry gust, ale i zna się na supermocach. Wie, któremu bohaterowi przyda
się wzmocnione, kuloodporne wdzianko, a któremu znikający trykot. W tej
branży nie ma żartów, źle dopasowane czy niepraktyczne ubranie może grozić
śmiercią lub kalectwem. Skoro już przy tym jesteśmy, niewielka sugestia:
w tym sezonie peleryny zdecydowanie wyszły z mody.
Świat superbohaterów jest w "Iniemamocnych" ujęty w nawias, w
ironiczny cudzysłów. Nawet Syndrom, główny superłotr, zdaje sobie sprawę
z obowiązującej konwencji, mówiąc: "O rany, wpadłem w monolog!".
A co dopiero ma powiedzieć biedny Mrożon, któremu jego kobieta gdzieś zapodziała
kostium? I do tego jeszcze zapowiada: "Nie będziesz mi latał po mieście
w rajstopkach, a poza tym zaraz idziemy na imieniny". Trykociarze nie
mają łatwo; i z tych właśnie niedogodności nabija się Brad Bird, tworząc
przepyszną komedię. A żeby była jasność: na "The Incredibles" bawić
się mogą zarówno miłośnicy komiksów, jak i osoby wolne od wszelkiej wiedzy
o obrazkowych nadludziach (wiem, co mówię; sprawdzone w warunkach doświadczalnych).
Dlatego film polecam z czystym sumieniem absolutnie każdemu, nawet zatwardziałym
eurosnobom, których na widok zeszytowych seriali ogarnia wysypka, drżączka
poraźna oraz globus histericus. Mówiąc szczerze, piszę te słowa tuż po powrocie
z kina i jeszcze nie otrząsnąłem się ze śmiechu, wspominając co poniektóre
sceny. Nawet dubbing, na który na ogół reaguję alergicznie, nie przeszkadzał
mi zanadto. Genialnym pomysłem okazało się obsadzenie Piotra Fronczewskiego
w roli głównego bohatera, troszkę natomiast szwankowała mi Kora jako Edna
Mode; sęk w tym, że jej głos był za bardzo kobiecy i zbyt naładowany emocjami
- w oryginale monotonne kwestie Edny recytuje sam reżyser, Brad Bird. Jedyne,
do czego mogę się przyczepić, to polskie tłumaczenie tytułu. Jakoś mi to,
kurka wodna, nie brzmi - a już na pewno nie tak, jak "The Incredibles",
co zresztą stanowi oczywistą aluzję do "Hulka". Ale mówi się trudno,
jakoś jestem w stanie ten dziwaczny wyraz przeboleć. Film Birda wprawił
mnie w zbyt dobry nastrój, bym miał teraz narzekać i malkontencić. Idźcie
i obejrzyjcie sami. Dla fanów komiksu to obowiązek.
Czy komuś się to podoba, czy nie, superbohaterowie rządzą. Na "Iniemamocnych" po
prostu... nie ma mocnych. Krzysztof "KoLec" Lipka - Chudzik
|