"Spawn" nr 26, 27, 28, 29

 

 

Spawn zdecydowanie coraz bardziej przypomina amerykańską telenowelę. Niezależnie ile odcinków byś przegapił i tak masz wrażenie, że nic nie straciłeś.

Pierwszy, oryginalny, numer "Spawna" ukazał się w 1992 roku i z marszu stał się przebojem. To nie dziwi, zważywszy na to, że zarówno scenarzystą jak i rysownikiem był Todd McFarlane, artysta, który swoją wizją Spidermana podbił serca Amerykanów. To właśnie ta seria wypromowała wydawnictwo, Image, co także nie zaskakuje, bo przez kilka pierwszych numerów była naprawdę dobra. Całkiem normalnym zjawiskiem (przynajmniej jak na warunki amerykańskie) jest również powstanie kilku pobocznych serii i mini serii wykorzystujących popularności naszego bohatera. Zaskoczenie może budzić dopiero fakt, że w Stanach "Spawn" przekroczył już sto numerów. Zastanawiam się jak to możliwe, skoro scenarzyście pomysły wyczerpały się dużo wcześniej?

McFarlane urasta w moich oczach do pozycji prawdziwego mistrza we wciskaniu czytelnikom po raz wtóry tego samego towaru. Jak pamiętacie z poprzedniego numeru (połówki oryginalnego zeszytu 50) Spawn wyczerpał resztę swojej mocy ratując Terrego. Zgodnie z zapowiedzią Malebolgii z początku serii trafia on ponownie do piekła. Po co? A no po to, żeby przez cztery polskie numery, przemierzać jego kolejne poziomy, tocząc bezsensowne walki z mniej, lub bardziej śmiesznymi potworkami, (wśród których pojawia się również bohater innej serii wydawnictwa Image - Savage Dragon. Jak, po co i dlaczego? Niewiadomo). No, może przesadzam, te starcia jakiś tam cel mają. W ich wyniku Spawn ma przejść metamorfozę (patent jak w "Pokemonach") aby stać się jeszcze bardziej hiper - super, mrocznym "ponurym żniwiarzem", który wyposażony w "oblicze śmierci", "czarne serce śmierci" i "symbol" powróci na ziemię. Po co? Ponieważ ta go potrzebuje - "Bo bez wysłannika śmierci nie można zbierać żniw dusz". Tak, więc ponownie wracamy do punktu wyjścia, z tą różnicą, że ubożsi o te kilkanaście złotych.

Historię do reszty pogrążają beznadziejne, pompatyczne teksty narratora (dialogi są niewiele lepsze). W zamyśle miały one chyba budować odpowiedni nastrój, ale jedyne, co wnoszą do komiksu to mnóstwo niezamierzonego humoru (mały przykład "...posiada kolejną cechę przepowiedzianą w pismach: płetwę. Tylko to cechuje proroków."). Ogólnie rzecz biorąc dowiadujemy się z nich, że piekło to nie jest miłe miejsce i, że Spawn to kawał drania, który bardzo kocha żonę. Wstrząsające.

Strona graficzna "Spawna" nie ulega zmianą i bardzo dobrze, bo obecnie to chyba jedyny plus tej serii. Wszelkiego rodzaju piekielne maszkary prezentują się nad wyraz udanie. Szkoda tylko, że rysownik nie wysilił się za bardzo przy przedstawieniu piekielnych pejzaży, które aż proszą się o odrobinę więcej detali.

"Spawn" to seria dla wytrwałych (bardzo wytrwałych) czytelników. Zdecydowanie nie polecam go tym osobom, które nie kupowały pierwszych numerów wydawanych jeszcze przez TM - Semic. I to bynajmniej nie z powodu trudności w ogarnięciu całości historii bez znajomości wcześniejszych odcinków (z tym akurat nie będzie najmniejszych problemów). Po prostu "Spawn" to seria, która stoi w miejscu i z każdym kolejny zeszytem robi się coraz bardziej nudna. Przynajmniej na razie nie widzę najmniejszych powodów, aby zaczynać ją kupować (no chyba, że ktoś ma ochotę wyłącznie pooglądać rysunki). Tym, którzy wcześniejsze epizody posiadają i tak dalszy ciąg kupią, mając nadzieję na to, że może coś się w końcu ruszy... Ciekawe na jak długo tej nadziei im wystarczy...

Łukasz "dasst" Abramowicz

 

"Spawn" nr 26, 27, 28, 29
Scenariusz: Todd McFarlane
Szkic: Greg Capullo
Tusz: Todd McFarlane i Danny Miki
Kolory: Brian Haberlin i Dan Kemp
Tłumaczenie: Orkanaugorze
Wydawca: Mandragora
Wydawca oryginału: Image Comics
Liczba stron: 20
Format: B5
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Druk: kolorowy
Dystrybucja: salony prasowe
Cena: 8,00 zł