Tym
razem nie przejdą
"Falangi Czarnego Porządku"
Na
biurko dziennikarza Jeffersona Pritcharda trafia depesza z Madrytu mówiąca
o zagładzie aragońskiego miasteczka, które w dobie hiszpańskiej wojny domowej
zasłynęło zaciekłą walką w obronie Republiki. Za masowe morderstwo odpowiedzialna
jest organizacja o nazwie Falangi Czarnego Porządku.
Pritchard, niegdyś ochotnik walczący w szeregach Brygad Międzynarodowych
odkrywa z przerażeniem, że w skład Falang wchodzą dobrze mu znani, frankistowscy
zbrodniarze. Pomysł napisania artykułu na ten temat zostaje jednak storpedowany
przez wydawcę gazety, w której Pritchard jest zatrudniony. "To stara
historia, która nikogo już nie obchodzi" - argumentuje naczelny dziennika.
Wojna domowa w Hiszpanii 1936-39 jest wydarzeniem w historii Europy tyleż
tragicznym, co lekceważonym, a nawet wstydliwie ignorowanym. Ludzi, którzy
jako pierwsi rzucili wyzwanie faszyzmowi spotkał los gorszy od śmierci -
zapomnienie.
Boleśnie przekonuje się o tym Pritchard. Zaniepokojony zamachami, postanawia
działać na własną rękę. W tym celu kontaktuje się z dawnymi przyjaciółmi
broni.
Trudno jest skompletować to międzynarodowe towarzystwo. Weterani Brygad
mają już swoje lata, są zajęci własnymi sprawami. Pokrzyżowanie szyków
terrorystom będzie dla nich niezwykle trudne zważywszy, że sami zmagają
się ze starczą
słabością. Na przekór zniedołężniałym ciałom decydują się znów podjąć
walkę. Ruszają w pogoń za Falangami Czarnego Porządku, a szlak pościgu
wiedzie
przez całą Europę, znaczony kolejnymi mordami i zamachami.
Cała ta sytuacja ma w sobie mnóstwo groteskowego absurdu. Oto sędziwi socjaliści
ścigają nie młodszych faszystów a wszystko to rozgrywa się przy kompletnej
ignorancji zachodnioeuropejskiego społeczeństwa - wygląda na to, że starcy
biją w głuchy bęben.
A jednak tylko kombatanci Brygad wydają się zdolni powstrzymać narastającą
agresję. Anty-faszystowskie hasło zwolenników Republiki "!No Pasarán!" (Nie
przejdą) ponownie nabiera aktualności.
W miarę jak Pritchard i jego przyjaciele stają twarzą w twarz z kolejnymi
okrucieństwami Falang, odżywają duchy zapomnianej wojny. Starzy i schorowani
ex-żołnierze muszą najpierw przezwyciężyć wszystkie niedogodności, jakie "oferuje" im
jesień życia, aby po raz ostatni wykrzesać z siebie resztki wojowniczego
zapału i poświęcić się obronie człowieczeństwa. Jak się okazuje, jest to
poświęcenie ostateczne.
I znów nikt nie zauważa ich heroizmu.
Komiks Enki Bilala i Pierre'a Christina, "Falangi Czarnego Porządku" (tytuł
oryginalny "Les Phalanges de l'ordre noir") powstał w roku 1979,
cztery lata po spotkaniu obu autorów. Europa pamiętała jeszcze wówczas smak
strachu wzbudzanego przez paramilitarne ugrupowania takie jak Rote Armee
Fraktion.
Bilal i Christin zdecydowali się poświęcić album problematyce terroryzmu,
z tą jednak różnicą, że rolę wichrzycieli przypisali nie komunistom w rodzaju
wspomnianego RAF, lecz ich oponentom z przeciwnej strony ideologicznej barykady
- skrajnej prawicy, która - jak powiedział George Orwell, także uczestnik
wojny w obronie hiszpańskiej Republiki - "nie tylko nie potępia okrucieństw
wyrządzanych przez swoich stronników, ale ma też wyjątkową zdolność nawet
ich niedostrzegania".
W międzyczasie (1975) zmarł generał Francisco Franco, a Hiszpania uwolniona
została z żelaznego uścisku dyktatury. Bohaterom Wojny Domowej oddano
wreszcie należne im honory, jednocześnie potępiając zbrodnie faszystów.
"
Falangi Czarnego Porządku", opowieść o daremności historii i bezcelowości
zamierzchłych rozrachunków jest jakby anty-thrillerem. Posiada swój własny,
niekoniecznie dynamiczny rytm, w którym brak miejsca na szaleńcze galopady
(w końcu nie pozwalają na nie schorowane starcze serca bohaterów).
Ze względu na sposób prowadzenia narracji, album przypomina relacjonowany
na bieżąco reportaż. To wrażenie pogłębiają realistyczne, pełne detalu
ilustracje Bilala, z drobiazgową wiernością oddające zróżnicowaną architekturę
europejskich
miast. Wprawdzie nie jest to jeszcze ten Bilal, którego niesamowity
styl będzie można podziwiać w "Polowaniu" i "Trylogii Nikopola",
ale nie sposób też odmówić Jugosłowianinowi wzorcowej solidności.
Irytuję mnie w "Falangach" jedynie polityczna poprawność Christina,
który trochę na siłę stara się podkreślić internacjonalny charakter Brygad,
przypisując każdemu ze swoich bohaterów inne obywatelstwo. Zwłaszcza, że
umieszczenie w centralnym punkcie m.in. Anglika i Francuza odbieram jako
próbę rehabilitowania ich krajów za politykę nie-interwencjonizmu, która
okazała się dla Republiki (wespół z wewnętrznymi machinacjami Sowietów,
zajętych tropieniem wrogów ideologicznych) ciosem w plecy. Gdyby nie mocno "wybiórcza" bierność
europejskich potęg (Republika była izolowana, podczas gdy frankiści otrzymywali
ogromne wsparcie ze strony Włoch i Trzeciej Rzeszy), rebelia generała Franco
zakończyłaby się po kilku tygodniach, nie doszłoby do hekatomby i zniszczenia
całej Hiszpanii, a i sam kraj nie wpadłby w szpony autorytarnego reżimu,
który przetrwał prawie 40 lat.
Christin zdaje się tym samym lekceważyć najodważniejszych obrońców Republiki
- ochotników meksykańskich (brak w obsadzie "Falang" choćby jednego
Meksykanina), irlandzkich (Irlandczyk umiera na początku komiksu, postrzelony
podczas zamieszek w Belfaście), polskich (no dobra, jedną z bohaterek jest
Polka) czy wreszcie samych Hiszpanów, reprezentowanych w albumie tylko przez
księdza Castejona.
Ta tendencja powinna jednak przeszkadzać raczej historykom, niż fanom
komiksu, dla których "Falangi" są zdecydowanie pozycją obowiązkową. Sebastian
Rerak
|