Za
dużo Hellboya w "Hellboyu"
Mike Mignola
"The Art of Hellboy"
Na
początek deklaracja: nie lubię "Hellboya". Przygody czerwonego
diaboła z powyłamywanymi rogami uważam za jedno z najbardziej przereklamowanych
zjawisk w świecie komiksu. Jakoś nie dostrzegam tu owego "trzeciego
dna" czy superklimatu, którym tak spazmatycznie zachwycają się fani.
Widzę jedynie nudne, banalne, klecone według jednakowego schematu pulpowe
historyjki - jedyne, co rzeczywiście może zrobić wrażenie, to ich porażająca
głupota. Mike Mignola jest owszem, bardzo dobrym grafikiem, ale scenarzysta
z niego żaden. Potrafi wyłącznie ogrywać do znudzenia wciąż te same motywy,
i to niezależnie od tego, czy snuje opowieść o Piekielnym Chłopcu, czy kleci
fabułkę do idiotycznego humbuga "Batman: Zagłada Gotham". Na okładce
każdego zeszytu Mignoli powinno widnieć hasełko: "Jeżeli czytałeś jeden
mój komiks, to czytałeś wszystkie".
Mimo to - jak już wspomniałem - uważam twórcę "Hellboya" za bardzo
utalentowanego rysownika. Pomyślałem sobie więc, że dla takiego malkontenta,
jak ja, ideałem byłaby publikacja zawierająca wyłącznie rysunki Mike'a Mignoli,
pozbawiona zaś jego durnowatych scenariuszy. I oto życzeniu memu stało się
zadość. Wydawnictwo Dark Horse wypuściło na rynek 200-stronicowy album "The
Art of Hellboy", składający się niemal wyłącznie z posterowych obrazków
z Piekielnym Chłopcem w roli głównej.
Chociaż nie, zbytnio uprościłem sprawę. Obrazki oczywiście są, ale nie
stanowią wcale jedynej atrakcji albumu. Sporo jest tu niepublikowanych rysunków,
szkiców, projektów graficznych (niektóre z nich ukazały się w polskim wydaniu "Spętanej
trumny")... Wydawcy zadali sobie sporo trudu, aby odnaleźć i pozbierać
rozproszone druki z ilustracjami Mignoli, w większości publikacje w konwentowych
broszurach. W albumie nie zabrakło także reprodukcji i pewnych modyfikacji
znanych plansz (możemy obejrzeć np. "Placuszki" po zatuszowaniu,
a jeszcze przed całą obróbką graficzną - a także pierwotną, zupełnie inaczej
rozrysowaną wersję historyjki "Warchołak", znanej z tomu "Prawa
ręka zniszczenia").
Sympatycznie
prezentuje się także cały okołokomiksowy design (Mignola zaprojektował m.in.
T-shirty, okładki zeszytów szkolnych,
a nawet zmywalne tatuaże z czerwonym diabłem). Niżej podpisanemu najbardziej
jednak spodobały się dwa okolicznościowe postery: 1) Hellboy w stroju
Świętego Mikołaja (wygląda rozkosznie); 2) Hellboy świętuje 10-lecie serii,
a życzenia
składają mu bohaterowie komiksów: "Bone" Jeffa Smitha, "Concrete" Paula
Chadwicka, "Spirit" Willa Eisnera i do kompletu jeszcze Batman.
A skoro już o Nietoperzu mowa... Z albumu można się m.in. dowiedzieć, iż
za swój pierwszy komiks o Hellboyu Mike Mignola uważa... nowelkę "Batman:
Sanctum". Z dzisiejszej perspektywy trudno się z tym nie zgodzić. Historyjka
aż się prosi o to, by w miejsce Gacka podstawić Diabełka. Wszystkie pozostałe
elementy zgadzają się idealnie. Album Mike'a Mignoli w większości zawiera materiały nawiązujące do opowieści
znanych polskim czytelnikom. Tym większym rarytasem mogą więc okazać się
fragmenty komiksów u nas jak dotąd nie wydanych. Mam tu na myśli zwłaszcza
historię "Third Wish", której akcja rozgrywa się po wydarzeniach
z "Czerwia Zdobywcy" i przedstawia losy Hellboya w Afryce i nie
tylko. Oczywiście ulubieńca czytelników czeka zestaw standardowych przygód:
mordobicie z ogromnymi potworami, rozmowy z gadającymi zwierzakami, ratowanie
świata... Klasyka. Niestety, twórcy "The Art of Hellboy" popełnili
błąd w sztuce, reprodukując ostatnią planszę "The Third Wish" i
tym samym zdradzając zakończenie. Fu, tak się nie robi. Mnie to ani ziębi,
ani grzeje, ale fani - zwłaszcza w Polsce - mogą mieć za takie numery uzasadniony
żal. Ostrzegam więc: zanim Egmont nie wyda "Trzeciego życzenia",
proszę nie otwierać albumu na stronie 187.
Publikacja Dark Horse zawiera całe mnóstwo ciekawostek dla wielbicieli
Piekielnego Chłopca. Obawiam się jednak, że wyłącznie dla nich. Osoby, które
do "Hellboya" zaglądają okazjonalnie, mogą po lekturze 200 stron
poczuć się znużone monotonią i powtarzalnością graficznych prezentacji.
Kolorowe obrazki Mike'a Mignoli są, owszem, przecudnej urody, generalnie
jednak ograniczają się do dwóch motywów: a) Hellboy w scenie walki z gigantyczną,
oślizłą potworą; b) Hellboy w refleksyjnej pozie na tle pełnym ezoterycznych
symboli. W porównaniu z okładkami "Spawna" jest to z pewnością
artystyczny Mount Everest (a co dopiero powiedzieć o produkcjach typu "The
Ultimate Spider-Man", w których wszystkie zeszyty wyglądają identycznie?),
w pewnym momencie jednak musi się pojawić pytanie: ileż można? To trochę
jak ze skeczami Benny Hilla: można obejrzeć jeden, można dwa - ale nie piętnaście
w nieprzerwanym ciągu. Dlatego nawet zagorzałym fanom doradzałbym obcowanie
z albumem w ściśle odmierzonych dawkach. Zbyt wiele Hellboya w "Hellboyu" może
zaszkodzić każdemu.
200-stronicowy zbiór obrazków z Piekielnym Chłopcem można bez problemu
kupić u nas w księgarniach z literaturą anglojęzyczną. Zanim jednak wysupłacie
kasę z portfela, zastanówcie się, czy naprawdę kochacie Diabełka do tego
stopnia, żeby wydać na niego 139 złotych. Dla tych, którzy do komiksów Mignoli
przejawiają nastawienie podobne do mojego, może być to wyłącznie strata
ciężko zarobionych pieniędzy. Owszem, przyjemnie jest od czasu do czasu
popatrzeć sobie na ładnie narysowanego Hellboya, ale jeśli chodzi o komiksowych
rogaczy paradujących w czerwieni, to zdecydowanie wolę Daredevila.
Krzysztof "KoLec" Lipka - Chudzik
"The Art of Hellboy"
Tekst: Scott Allie
Przygotowanie i oprawa graficzna: Mike Mignola i Cary Grazzini
Wydawca: Dark Horse Books
Rok wydania: 2003
Liczba stron: 200
Oprawa: miękka
Cena (w Polsce): 139 zł
|