|
"Wolverine Origin"
Czasem
zdarza się przeczytać komiks superbohaterski, który pozytywnie zaskoczy.
Nie tym, że dobrze się go czyta, bo dla sprawnego opowiadacza kanwa historii
jest pewnie mało istotna, ale tym że autor prowadzi czytelnika zupełnie
nieoczekiwanymi ścieżkami, aby doprowadzić go w miejsce, którego ten najmniej
się spodziewa. Ha - ja bym powiedział, że w przypadku "Origin" fani
komiksu superbohaterskiego powinni sprawę przemyśleć dwa razy, a zatwardziali
wielbiciele Rosomaka zastanowić się, czy są gotowi na to objawienie.
Nie ma tu zgoła nic, czego nieprzygotowany czytelnik mógłby oczekiwać.
Początek historii utrzymany jest w konwencji, która może się spodobać np.
fanom filmu "Gosford Park" - jest to właściwie komiks kostiumowy,
z akcją umieszczoną na oko jakoś w XIX wieku - totalnie nie przypomina to
realiów serii X-Men, właściwie aż do końca nie wiadomo, czemu taki zabieg
posłużył, choć moim zdaniem sprawdził się znakomicie. Może na wypadek negatywnych
reakcji czytelników, szefowie Marvela zamierzali to odstrzelić, jako historię
alternatywną. Biorąc pod uwagę zawartość tomu, taka negatywna reakcja wcale
nie byłaby czymś niezwykłym.
Postać Rosomaka, jego niezwykłe moce - to zdaje się interesować autorów
komiksu marginalnie. Stanowi zaledwie pretekst do ukazania dość popularnego
wątku splatania się losów służących i ich zamożnych pracodawców. Oczekując
na jakieś wyjaśnienie pochodzenia niezwykłych mocy bohatera, czytelnik wkrótce
przekonuje się, że wziął do ręki nie ten komiks, co trzeba. Twórców nie
interesuje bowiem to, czy Wolverine w dzieciństwie przyleciał z kosmosu,
czy też wdepnął w radioaktywne gówno - szczerze mówiąc, to i tak już wiadomo
- jest mutantem, taki się urodził i tyle. Natomiast wielką uwagę przykłada
się tu do kwestii - jakiego rodzaju przeżycia uformowały cynicznego, introwertycznego
socjopatę jakiego znamy z klasycznych komiksów.
No właśnie - życie w otoczeniu wyższych sfer i zbytku jakoś niezbyt tu
pasuje. Nic dziwnego, że akcja przenosi się w scenerie wyjęte jakby z książek
Jacka Londona. Widać, że skoro Rosomak już od małego zmuszony był uciekać
w najdalsze zakamarki naszego globu, przejście pomiędzy dwoma skrajnie odmiennymi
światami musiało wpłynąć w jakiś sposób na jego psychikę. Dodatkowo bohater
stara się uciec od tego kim jest, nietrudno zgadnąć, że bycie odrzuconym
w dzieciństwie wywołało u niego głęboki uraz na granicy lekkiej choroby
umysłowej. Uciekając przed wspomnieniami, Rosomak nie może jednak zatrzeć
śladów przeszłości, która będzie potrafiła się o niego upomnieć.
Czy można tu oczekiwać happy endu? Myślę, że odpowiedź nie jest oczywista
i nie będę psuł zabawy tym, którzy jeszcze komiksu nie czytali. Wcześniej
Chris Claremont i Frank Miller w komiksie "Wolverine" stworzyli
dość karkołomne i mało realistyczne zakończenie, ale komiks superbohaterski
ma swoje sztywne zasady. Tylko, czy "Origin" to w ogóle komiks
superbohaterski?
Co do rysunków Andy Kuberta, to moim zdaniem są rewelacyjne zarówno w części "burżuazyjnej" jak
i "traperskiej". Nie wyobrażam sobie tego komiksu narysowanego
inaczej. Kolorystyka - jak na komiks amerykański dość ponura i przygnębiająca,
a jednak i tak czasem wydaje się, że barwy są zbyt jaskrawe. Nazbyt wygórowanym
oczekiwaniem byłoby pewnie, by kolorystyka podążała za meandrami scenariusza,
ale miło by było, gdyby Isanove akcentował jakoś najbardziej dramatyczne
momenty. Trochę mi tego zabrakło, choć z pewnością wykonał dużo dobrej pracy.
Nie czytałem tej historii w zeszytach i bardzo się z tego cieszę, bo nie
ma tu czego dzielić. Opowieść stanowi całość, ma początek i koniec, nie
ma sensu odrywać się od niej, skoro wszystko łatwo przeczytać za jednym
zamachem. Myślę też, że w rozbiciu na kawałki scenariusz dużo traci.
Skąd ta słaba ocena po tak pozytywnej recenzji? Wynika ona z absurdalnie
wysokiej ceny, jakiej zażyczyła sobie Mandragora. Komiks być może jest jej
warty, jednak nie mam pojęcia dla kogo jest adresowana ta oferta. Czy wydawca
liczy na to, że drogi komiks kupią ci, którzy nie chcieli wcześniej nabyć
go taniej?
Dodatkowo dość niesmaczne są podchody wydawcy, który w oficjalnych wypowiedziach
zaklinał się, że wydania zbiorczego nie będzie, bo wyprzedane są zeszyty,
a jeśli nawet będzie, to w nakładzie mniejszym niż 400 egzemplarzy. I co
panie Mandragora? Alles Lüge. Choć właściwie nie - jedno się sprawdziło
- cena całości znacznie przekracza łączną wartość zeszytów. Krótko mówiąc
- jest to sprawa czysto kolekcjonerska, bo nikt inny, będąc przy zdrowych
zmysłach takiego przedmiotu nie kupi.
Niezbyt podoba mi się też zwyczaj nie podawania autora tłumaczenia, bo
ukrywanie się za zlepkiem 'Orkanaugorze' nasuwa podejrzenie, że wydawca
zleca to zadanie komuś bez wymaganych kwalifikacji, albo wręcz dla oszczędności
zajmuje się tym sam. Natomiast do samego efektu tłumaczenia nie mam zastrzeżeń.
Mam nadzieję tylko, że w kolejnych komiksach nie przeczytamy, że np. korektę
w Mandragorze robi 'srałwaspies'.
Arek "xionc" Królak
"Wolverine Origin" - wydanie kolekcjonerskie
Scenariusz: Paul Jenkins
Szkic: Andy Kubert
Kolory: Richard Isanove
Okładka: Joe Quesada i Richard Isanove
Tłumaczenie: Orkanaugorze
Wydawca: Mandragora
Data wydania: 09.2004
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania oryginału: 2001
Liczba stron: 156
Format: B5
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolorowy
Dystrybucja: księgarnie
Nakład: 400 egzemplarzy
Cena: 59,90 zł
PS. Poniżej dwie fotki z "Marvel Super Hero Island" w Orlando ;)
|
|