|
Zaczął robić komiksy jako nastolatek. Jako dwudziestoparolatek
był pełen pomysłów, inwencji i chęci zmieniania świata. Miał własną firmę,
zajmującą się produkowaniem historyjek obrazkowych, współpracował z wcale
niemałą liczbą rysowników znanych i poznawanych dopiero. W okolicach trzydziestki
odniósł swój wielki sukces - stworzył serię, która przeszła do historii
gatunku i do dziś zajmuje w nim ważne miejsce. Z upływem lat jednak poświęcał
jej mniej i mniej czasu - sygnował komiks swoim nazwiskiem, ale rysowanie
go zlecał asystentom. Czytelnicy nie dali się na to nabrać, więc porzucił
serial i robienie komiksów w ogóle. Ożenił się, zatrudnił na państwowej
posadzie, popadł w zapomnienie. Potem jednak - gdy nasz bohater przygotowywał
się, by świętować swoje pięćdziesiąte urodziny - w USA narodził się nowy,
podziemny komiks. Jego twórcy zgodnie przyznawali, że ów serial z lat czterdziestych
był dla nich źródłem inspiracji, a jego twórcę uznawali za swego duchowego
ojca. To zainteresowanie sprawiło nie tylko, że zgodził się na wznowienie
swoich starych prac, ale skłoniło go do narysowania nowych, bardziej undergroundowych
odcinków dawno zarzuconej historii. A kiedy ukończył sześćdziesiąt lat postanowił
zrobić zupełnie coś innego i stworzył komiksową książkę - rzecz kompozycyjnie
zamkniętą, przeznaczoną do publikacji jako organiczna całość, fabularnie
jednorodną, autorską. Jego entuzjaści mówią, że stworzył gatunek "graphic
novel", ale to nieprawda. Prawdą jest natomiast, że wprowadził tę odmianę
komiksu na rynek amerykański i walnie przyczynił się do jego popularyzacji.
Bo nie poprzestał na tej jednej książce - potem zrobił następną i następną,
i jeszcze jedną. Pozostał aktywny twórczo aż do śmierci. Zmarł trzeciego
stycznia 2005 roku. Miał osiemdziesiąt siedem lat.
Will Eisner
Kariery
wielu amerykańskich rysowników w latach trzydziestych dwudziestego wieku
wyglądały podobnie: pierwsze publikacje przed osiągnięciem pełnoletniości,
większy lub mniejszy sukces w wieku lat dwudziestu (lub dwudziestu paru).
Druk był wówczas tani, a popularność komiksów ogromna, bo rysownicy
odkryli właśnie, że można (a nawet trzeba) rysować historyjki przygodowe,
awanturnicze,
sensacyjne i fantastyczne. A rysowali je głównie ludzie młodzi, przebojowi
i napędzani myślą, że oto utworzyła się na rynku luka, w którą można
się wcisnąć. W najbardziej spektakularnym stylu wcisnęli się w tę lukę
Jerry
Siegel i Joe Schuster ze swoim "Supermanem". Był to czas,
kiedy komiks zaczął zastępować na rynku tanie wydawnictwa broszurowe
(tzw. dime
novel), niejednokrotnie ich własnymi adaptacjami. Był to czas, gdy wciąż
jeszcze opracowywano koncepcję tego, jak ma wyglądać komiks jako osobna
publikacja (comic book). Pierwsza taka publikacja pojawiła się w 1933
roku i zawierała przedruki komiksów z gazet. Wkrótce potem pojawiły
się jednak comic books, w których prezentowano premierowy materiał.
Był to
również czas szybkich zmian, ostrej konkurencji i gwałtownego zwierania
szyków przez wielkie wydawnictwa i koncerny prasowe. Rysownicy, którzy
mieli szczęście i dobry pomysł, szybko zyskiwali popularność i pieniądze
Inni musieli ciężko walczyć o przetrwanie. Will Eisner walczył ciężko, chociaż miał mnóstwo pomysłów. Jego pierwszy
opublikowany komiks był kryminalną humoreską - nazywał się Harry Karry (pierwotnie
Harrey Carrey). A pierwszym komiksem, który odniósł jakiś tam (wcale nie
spektakularny) sukces był Hawks of the Seas, komiks o piratach, inspirowany
powieściami Roberta Louisa Stevensona i Rafaela Sabatiniego, stworzony w
chwili, gdy w kinach panowała moda na filmy o tej tematyce, publikowany
w latach 1936-1938. Początkowo Hawks of the Seas ukazywało się na łamach
magazynu "Wow", a kiedy magazyn splajtował Eisner sprzedał swoje
dziełko wydawnictwu Quality Comics, które publikowało magazyn "Feature
Funnies". Z wydawnictwem tym pozostał związany różnorakimi więzami
(pisał scenariusze, tworzył koncepcje postaci - to on wymyślił Sheenę, królową
dżungli - rysował), ale równolegle prowadził własną firmę, zajmującą się
tworzeniem komiksów i sprzedawaniem ich innym wydawcom. Firma nazywała się
Eisner and Iger Studio, a wspólnikiem Eisnera w tym przedsięwzięciu był
Samuel Iger, były redaktor naczelny magazynu "Wow"
Studio współpracowało
z różnymi rysownikami, między innymi z Bobem Kane (twórcą Batmana) i Jackiem
Kirby - późniejszym rysownikiem całej plejady superbohaterów: od Kapitana
Ameryki po Fantastyczną Czwórkę. Na biurko Eisnera trafiły nawet plansze
Supermana (komiks nosił wówczas tytuł Supermann), ale rysownik odesłał je
Siegelowi i Shusterowi z komentarzem, że są zbyt mało profesjonalne, by
nadawały się do publikacji.
W 1940 roku Eisner i Iger wymyślili coś, co nazwali "Weekly Comic
Book" - była to szesnastostronicowa broszurka, naśladująca swą formą
broszurę komiksową, nie publikowana jednak w celu samodzielnej sprzedaży,
ale jako wkładka do gazet. Ów komiksowy suplement został pomyślany jako
odpowiedź na rosnącą popularność komiksów zeszytowych. Zawierał wyłącznie
historyjki fabularnie zamknięte (choć z powtarzającymi się bohaterami),
nie miał okładki (jej funkcję pełniła pierwsza strona konkretnego komiksu),
był drukowany w kolorze. W pierwszym numerze "Weekly Comic Book" pojawił
się bohater o imieniu Spirit.
"Spirit" ukazywał się przez dwanaście lat - tydzień w tydzień.
Za każdym razem w postaci odcinka liczącego sobie siedem stron (choć wszyscy
piszą, że było ich osiem). Brak okładki Eisner rekompensował czytelnikom,
rysując graficznie wysmakowane, najczęściej całostronicowe plansze otwierające
opowieść. Głównym bohaterem komiksu był detektyw Danny Colt, który w pierwszym
odcinku opowieści został zastrzelony, uznany za zmarłego i pogrzebany na
cmentarzu Wildwood. Danny powracał zza grobu jako Spirit - mściciel w masce
i nieustraszony pogromca kryminalistów - by w tej postaci zwalczać przestępczość
metodami bardziej radykalnymi niż pozwala na to prawo. Współpracuje z szefem
policji - komisarzem Dolanem, w którego córce Ellen jest zakochany. Ma małoletniego
czarnoskórego pomocnika, nazywającego się Ebony White - ten występuje w
mundurze boya hotelowego. Ma też swoją tajną siedzibę pod cmentarzem w Wildwood
- wejście do niej prowadzi przez nagrobek Danny'ego Colta. I - rzecz jasna
- ma swoich superprzeciwników, mistrzów zbrodni, wśród których najważniejszy
jest Octopuss. Ma wreszcie całą rzeszę kobiecych wielbicielek, szalejących
za Spiritem, niezależnie od tego, czy stoją po stronie prawa, czy bezprawia.
W osnowie opowieści o Spiricie łatwo odnaleźć wątki zaczerpnięte (niemal
bez maskowania) z innych opowieści - tych o superbohaterach i z historii
kryminalnych. Will Eisner bawił się nimi i pokpiwał sobie z nich, uwypuklając
rozmaite niedorzeczności w nich zawarte. W jednej z nich umykający przed
pościgiem Octopuss wskakiwał do rozpalonego pieca i zatrzaskiwał za sobą
drzwiczki. Mimo to udało mu się przeżyć, by wystąpić w następnej przygodzie,
a Spirit ani przez moment nie wątpił w to, że jego zaciekły wróg powróci.
Istotniejsze jednak wydają się różnice między Spiritem a pozostałymi komiksami
z gatunku opowieści o zamaskowanych herosach. Spirit przede wszystkim nie
jest superbohaterem, nawet nie występuje w obcisłym kostiumie, a tajemnica
jego tożsamości zdaje się być powszechnie znana. W dodatku bandyci raz po
raz spuszczają mu ciężkie lanie, bywa też ranny, chory i w ogóle cierpi
na różne nieheroiczne dolegliwości (a przy kobietach się rumieni). Najważniejsze
wydaje się jednak to, że Spirit nie zawsze był bohaterem komiksu, który
w tytule nosił jego imię.
Jeden z najsłynniejszych odcinków Spirita (w Kopenhadze powstał nawet
mural na jego podstawie, a Eisner wybrał się tam, by go podpisać) opowiada
historię Gerarda Shnobble'a, człowieka, który umiał latać. Shnobble odkrył
te umiejętność, kiedy miał lat osiem i przypadkiem zsunął się z dachu, ale
rodzice mu nie uwierzyli i wybili dzieciakowi z głowy myśl o lataniu. Gerard
przypomniał sobie o niej wiele lat później, w dniu, gdy został wyrzucony
z pracy po trzydziestu pięciu latach. A pracował jako strażnik w banku,
który został okradziony. Shnobble wracał do domu załamany i nagle przyszła
mu do głowy myśl, że warto spróbować. Że ludzie go zobaczą i stanie się
sławny. Wyszedł na dach wysokiego budynku, skoczył
i pofrunął. Szczęśliwy
oblatywał budynek dookoła podśpiewując i wtedy został przypadkowo zastrzelony
przez przestępcę mierzącego do Spirita, bo w tle opowieści o Shobble'u rozgrywała
się opowieść o tym, jak Spirit ściga bankowych rabusiów i toczy z nimi zaciekłą
walkę tuż za plecami Gerarda.
Opowieść o Gerardzie to znakomity przykład rozmaitych zdolności i talentów
Eisnera. Jest historia Shnobble'a popisem prowadzenia akcji dwuwątkowo:
opowiadania naraz dwóch historii. Jest też świadectwem wyczulenia Eisnera
na problematykę społeczną i jego zdolności do tworzenia alegorycznych przypowieści.
W końcu Shnobble to klasyczny przykład "szarego człowieka", którego
talenty pozostają nieodkryte. Rysunki Eisnera balansują tu na granicy groteski,
karykatury i symbolu. Na trzeciej stronie komiksu (pierwsza i druga to całostronicowe
obrazki, będące wprowadzeniem we właściwą opowieść) obserwujemy karierę
zawodową bohatera: na jednym obrazku widzimy czterech stojących w rządku,
wyprężonych panów, którzy zatrudniają Gerarda. Potem jest trzyobrazkowa
sekwencja napadu, a po niej obrazek, na którym ponownie widzimy czterech
wyprężonych panów, wyrażających tym razem niezadowolenie z pracy Shnobble'a.
Na ostatnim obrazku na stronie widzimy ciemne drzwi, przez które wystają
tylko cztery dłonie z wyciągniętymi palcami (towarzyszy im dymek z czterema
ogonkami, zawierający kwestię "Shnobble, jesteś wylany!"), a po
prawej stronie obrazka widzimy przygarbionego, załamanego i niezwykle smutnego
bohatera. Na kolejnej stronie opowieść o Shobble'u splata się z wkroczeniem
do akcji Spirita. Samego Gerarda widzimy na pięciu obrazkach, ale na każdym
wygląda inaczej - najpierw jest załamany i przygarbiony, potem się prostuje,
bo zaczyna myśleć o tym, iż jest zdolny pokazać światu, że wcale nie jest
życiowym nieudacznikiem. Na trzecim obrazku Gerard idzie sprężystym krokiem
i ma uśmieszek na twarzy (właśnie sobie przypomniał, że umie fruwać). Na
kolejnym jest całkowicie zdeterminowany (stoi z wypiętą piersią, szczerzy
zęby i patrzy groźnym wzrokiem), a na ostatnim ogarniają go wątpliwości.
Z każdego obrazka z łatwością można odczytać stan ducha bohatera, uchwycony
w rysunku prostym, ale czytelnym i opartym na dobrej obserwacji ludzkiej
mimiki i gestów.
W opowieści o Gerardzie Shnobble mało jest scen, które stanowią wizytówkę
Eisnera: sekwencji akcji, opartych na precyzyjnym uchwyceniu kolejnych faz
działania, przypominających klatki z filmu animowanego. Nie ma też śmiałego
operowania światłocieniem - wyłaniania się i znikania postaci w mroku. A
w przypadku jednych i drugich Eisner potrafił popisać się mistrzostwem rysunku
i
poczuciem humoru. Na przykład w historyjce "Pinhead" z 1947
roku narysował sekwencję walki wręcz, jaką Spirit stoczył z ociężałym umysłowo
osiłkiem. Czego tam nie ma! Cios piętami w uszy, przewrót w przód i w tył,
wykonany wraz ze stawiającym opór przeciwnikiem, tłuczenie głową Spirita
o podłogę, a w finale - cios, po którym Danny Colt przelatuje przez dwie
ściany i wbija się głową w szafkę (a wszystko na jednej stronie komiksu).
W kolejnych odcinkach Spirita odnaleźć można wiele takich scen - pokazujących
nie tylko bójki, ale i zaloty (ze wszystkimi momentami zakłopotania, zawstydzenia,
porywów śmiałości, porozumiewawczych uśmiechów itp.), śmierci od kuli (z
rozrysowaniem na kolejne kadry wszystkich wygibasów i grymasów umierającej
ofiary, wykonanych zanim upadnie na ziemię), ucieczek i pogoni, a nawet
gry w warcaby, narysowanej tak, że widać przebieg rozgrywki (a przynajmniej
jej fragmentu).
Eisner to pomysłowy opowiadacz, bardzo świadomy tego, jakimi środkami
dysponuje i umiejętnie operujący następstwem kadrów i zmianą planów łączonymi
ze stopniowaniem napięcia i manipulowaniem uwagą czytelnika. Epizod Upał
(przy opisie posługuję się niemieckim wydaniem komiksu, wolę więc podać
własny przekład tytułu, zamiast kombinować, jak mógł on brzmieć po angielsku)
zaczyna się od całostronicowego widoku z góry na miejską ulicę, którą przejeżdża
polewaczka, silnymi strumieniami wody sikająca dookoła i spłukująca do rynsztoka
porzucone gazety. Pierwsze trzy obrazki na drugiej stronie pokazują nam
w zbliżeniu gazetę leżącą na krawężniku, na drugim z nich gazeta zostaje
polana wodą, która ścieka z niej na trzecim obrazku. W gazecie można odczytać
tylko jedno słowo "Spirit" - tak właśnie pojawia się przed naszymi
oczami tytuł serii
Kolejne trzy kadry pokazują nam z dużej odległości widoki
ogólne miasta: polewaczka na ulicy, oświetlone słońcem dachy domów, ten
sam samochód widziany od tyłu. Jedynym komentarzem, jaki im towarzyszy,
jest głos z radia, informujący o fali upałów w Central City. Ostatni obrazek
na stronie pokazuje nam okno mieszkania, we wnętrzu którego widzimy radio,
z którego wydobywa się przytaczany komentarz. Okno wychodzi na ślepy zaułek,
gdzie znajduje się wejście do piwnicy i kubeł na śmieci. A między nimi leży
ludzkie ciało.
Na trzeciej stronie rysownik ujawnia, że owo ciało to ciężko ranny Spirit.
Przez resztę komiksu czytelnik obserwuje wysiłki bohatera, by dostać się
do okna i poprosić o pomoc. Niemal przez cały czas na pierwszym planie widzimy
Spirita, który to zbiera siły, to znów z nich opada , wdrapuje się po ścianie,
by dosięgnąć parapetu lub popada w omdlenie, poci się, majaczy, rzęzi i
- rzecz jasna - cierpi nie tylko z powodu odniesionych ran, ale i upału.
A na drugim planie obserwujemy chłopca, który bawi się na ulicy lub jego
matkę, która krząta się w mieszkaniu, gdzie stoi radio. Pojawiają się też
dwie sąsiadki, wieszające pranie na sznurze rozciągniętym między oknami
wychodzącymi na zaułek. Kobiety wieszają, plotkują i nie zauważają leżącego
w dole rannego (skojarzenie z Upadkiem Ikara Breughla nasuwa się w tym wypadku
samo). W końcu malec z ulicy namawia kolegę na zabawę w Spirita i bandytów,
w jej trakcie biegnie, by ukryć się za zejściem do piwnicy, przeskakuje
nad klapą i
zaczyna krzyczeć. Na kolejnym obrazku możemy zajrzeć przez
okno do szpitala i przeczytać rozmowę pomiędzy lekarzem i Dolanem - Spirit
wydobrzeje, ale jego stan jest ciężki (wyjęto z jego ciała cztery kule).
Gdy Dolan i Ellen wychodzą ze szpitala, zaczyna padać. Na ostatnim obrazku
komiksu widzimy ich przechodzących obok zaułka, w którym dwaj chłopcy bawią
się w Spirita i bandytów
A następny odcinek Spirita zaczynał się od planszy, na której widać duży
napis SHHHHHH!, widać wygięty znak z napisem "Strefa szpitalna prosimy
o ciszę", a na planie pierwszym widać dłoń Spirita z kartką o treści: "Proszę,
czytajcie tę historię w absolutnej ciszy. Powstrzymajcie się od pokasływania,
chrząkania i pociągania nosem. W końcu leży tutaj chory człowiek".
Następną stronę otwierało głośne stuknięcie, po którym następowała cała
strona wrzasków Spirita, który chce wstać i wyjść, bo przecież wcale nie
jest chory
W założeniach Spirit był historią kryminalną, w praktyce jednak wśród
odcinków tego komiksu odnaleźć można wszelkie odmiany opowieści. Były odcinki
obyczajowe, komiczne, satyryczne (bohaterem jednego z nich był zaciekły
wróg komiksów, wyraźnie wzorowany na doktorze Werthamie, który w tym czasie
prowadził w USA swą antykomiksową krucjatę - jej efektem było wprowadzenie
w 1954 roku Kodeksu Komiksowego, czyli swoistej autocenzury). Nie brakowało
też opowieści fantastycznych, w tym typowych historii grozy. Czasem Eisner
wręcz realizował komiksowe adaptacje znanych opowiadań, wpisując w ich fabułę
Spirita, który występował raczej jako obserwator zdarzeń, a nie jedna z
postaci dramatu. Owa mieszanina była wynikiem konieczności zdążenia z każdym
kolejnym odcinkiem na czas, a pisemko ukazywało się co tydzień.
Eisner nie robił Spirita sam. W pracy pomagali mu rozmaici asystenci.
Jednym z nich był Jules Feiffer, który w latach sześćdziesiątych dał się
poznać jako niezwykle popularny satyryk - rysownik i pisarz. Wsławił się
też tym, że opublikował książkę Great Comic Book Heroes (jej zaczynkiem
był artykuł wydrukowany na łamach "Playboya") - publikację, która
ożywiła zainteresowanie starymi komiksami i była początkiem nobilitacji
tego gatunku. Współudział asystentów w realizacji Spirita było, niestety,
widać. A na początku lat pięćdziesiątych było widać go tak bardzo, że Eisner
zrezygnował z dalszego robienia komiksu. Do decyzji tej niewątpliwie przyczyniła
się propozycja pracy dla wojska. Rysownik współpracował z armią już w czasie
wojny i teraz miał robić podobne rzeczy, czyli rysować obrazki i komiksy
instruktażowe oraz propagandowe.
Przez dwanaście lat Will Eisner nie robił nic na komiksowym poletku. Porzucił
je tuż przed tym, jak dla komiksiarzy zaczęły się marne czasy. Wprowadzenie
Kodeksu Komiksowego (Comics Code) poskutkowało bowiem wyrugowaniem z historyjek
obrazkowych wszelkich treści uważanych za drastyczne. Komiksy grozy zniknęły
z rynku całkowicie. Z pozostałych poznikały natomiast treści kontrowersyjne
(zbrodnia, narkomania, korupcja władzy) - komiksowy obraz świata został
uładzony w taki sposób, że Spirit prawdopodobnie przestałby być tym komiksem,
którym był. Dwanaście lat to kawał czasu. Wystarczająco dużo, by zapomnieć
o twórcy i jego dziele. Nic dziwnego, że Eisner został zapomniany. I za
szczęśliwy traf należy uważać fakt, że Feiffer przypomniał o nim i jego
dziele w swojej książce. Wspominał go jednak z nostalgią, jako dzieło należące
do minionej przeszłości, komiks z czasów Złotego Wieku gatunku
Takie wspomnienia
mają to do siebie, że skłaniają twórców raczej do szukania sobie miejsca
na rodzinny grobowiec, niż do powrotu do twórczej aktywności. Will Eisner
jednak powrócił
Powrót Eisnera odbywał się powoli. W 1966 roku narysował pięciostronicową
satyrę na burmistrza Nowego Jorku Johna Lindsaya, ubiegającego się właśnie
o reelekcję. Opublikował ją "New York Herald". W tym samym roku
zgodził się, by wydawnictwo Harvey Comics opublikowało wybór historyjek
o Spiricie z lat czterdziestych. A potem przez kilka lat nie zrobił nic
więcej. Jego prawdziwy come back nastąpił dopiero w 1971 roku, po tym jak
Eisner spotkał się Dennisem Kitchenem, undergroundowym rysownikiem i założycielem
niezależnego wydawnictwa Kitchen Sink Press. Kitchen przekonał Eisnera,
że ten jest niekwestionowanym guru dla całego pokolenia twórców podziemnego
komiksu amerykańskiego, że wszyscy uważają go za mistrza i wzór do naśladowania.
Przekonał go również do wznowienia starych odcinków Spirita (tym razem w
postaci broszurowej) i do narysowania nowych.
Żeby wszystko było jasne, trzeba dodać, że Kitchen nie wyciągał pomocnej
dłoni do zapomnianego twórcy. Mark Estren w swojej History of Underground
Comics pisze, że Eisner w tym samym czasie otrzymał propozycję uruchomienia
serii Spirit (miały to być wznowienia i kontynuacje starego serialu) z wielkiego,
prestiżowego i odnoszącego sukcesy na rynku wydawnictwa Marvel Comics Group.
Wolał jednak Kitchen Sink i
artystyczną niezależność. Narysował wtedy kilka
odcinków odnowionego Spirita, brutalniejszego, bliższego współczesności,
mówiącego o handlarzach narkotyków, podszytego erotyzmem, w krzywym zwierciadle
pokazującego dzisiejsze czasy. W gruncie rzeczy jednak był to "dobry,
stary Spirit", który pojawiał się po to, by z pewnym zdziwieniem popatrzeć
na to, co się porobiło ze światem. W pierwszym numerze magazynu "The
Spirit" występował Krwiożerczy Nibble, przedstawiony jako morderca,
gwałciciel i oszust. Występował tam także superbohater w trykocie, który
rzucał się, by kryminalistę powstrzymać. Wówczas jednak Nibble tłumaczył,
że jest bojownikiem przeciwko dławiącemu uściskowi, w jakim siły społeczne,
trzymają ludzką indywidualność, miażdżąc ją w żelaznych szczękach bezmyślnej
dyscypliny. "Jestem aktywistą
" wykrzykiwał Nibble. "Atakuję
wyłącznie ludzi, którzy są agentami konformizmu, niewolącymi naszą młodość"
Przytłoczony ideologicznym bełkotem superbohater odchodził z opuszczoną
głową i postanowieniem, że powróci do kariery zawodowego futbolisty.
W ciągu następnych lat Spirit żył własnym życiem - głównie dzięki wznowieniom
starych historii i przypominał światu, że jego autor wybitnym twórcą komiksowym
jest. Robił to na tyle skutecznie, że w 1975 Eisner otrzymał w Angouleme
nagrodę za całokształt twórczości. W tym czasie szacowny laureat uczył rysunku
w Sheridan College w Kanadzie, zabawiał się tworzeniem różnych wariacji
na temat Spirita (stworzył antologię komiksowych adaptacji klasycznych opowiadań
grozy ze Spiritem jako "gospodarzem programu") i przygotowywał
zupełnie inne dzieło.
A Contract with God and other Tenement Stories
Co bardziej entuzjastycznie nastawieni wobec Contract with God amerykańscy
krytycy obwieścili światu, że w 1978 roku Will Eisner stworzył nowy gatunek
komiksu - graphic novel. To, oczywiście, nieprawda. W Europie pojawiały
się już wcześniej duże objętościowo, fabularnie zamknięte komiksowe opowieści
(żeby daleko nie szukać, można wymienić Balladę o słonych morzach Hugo Pratta).
Istotne jest jednak to, że Eisner spopularyzował taką odmianę komiksu w
USA. I jeszcze to, że dzieło Eisnera wcale nie jest powieścią i stosowanie
wobec niego terminu graphic novel może być mylące. Contract with God - zgodnie
z tym, co zapowiada podtytuł, jest zbiorem opowiadań. Opowiadań realistycznych,
pozbawionych typowych dla komiksów atrakcji w postaci bohaterów większych
niż życie czy sensacyjnych przygód. Opowiadania te relacjonują wydarzenia
z życia mieszkańców jednej kamienicy w Bronksie, a w dodatku są sobie bliskie
tematycznie. Choć są to opowieści o ludziach, ich bohaterem jest ironia
losu.
Opowiadań jest cztery: tom otwiera tytułowy Kontrakt z Bogiem, potem następuje
historia Ulicznego śpiewaka i nowelka Dozorca. Całość zamyka komiks zatytułowany
Cookalein. Wszystkie opowiadania zostały narysowane w tym samym stylu, a
całość oprawy graficznej owej publikacji podkreśla jej jednorodność, spójność
i kompletność. Contract with God to nie tyle "komiksowa powieść",
ile "komiksowa książka" - liczący ponad 180 stron wolumin, którego
nie można opublikować w odcinkach i nie powinno się dzielić na części.
Contract with God można nazwać komiksem realistycznym - opowiada bowiem
o codziennym życiu zwykłych ludzi, jest osadzony w konkretnym czasie i miejscu,
nie pojawiają się tam żadne elementy fantastyczne. Trzeba jednak dodać,
że w kontekście poglądów na realizm, jakie mieli w latach siedemdziesiątych
badacze literatury, komiks Eisnera jawi się jako opowieść z innej epoki,
przypomina powieści Dickensa czy (sięgając na nasze podwórko) nowele Aleksandra
Prusa. W zaskakujący sposób Contract with God broni się jednak tym, że jest
komiksem, że nie ma w tym komiksie zmagania się z formą, że autorski narrator
z całą otwartością wyznaje, że chce opowiedzieć o tym, "co wydarzyło
się naprawdę" na Dropsie Avenue pod numerem 55 w latach trzydziestych.
Zapewnienie Eisnera, że opowiada prawdziwe historie, brzmi niewiarygodnie.
Opowiadania w Contract with God przypominają raczej anegdoty, jakie opowiadają
sobie sąsiedzi, są gawędami, odmianą miejskiego folkloru. Fabuła Ulicznego
śpiewaka jest wręcz obiegowa i ma swoje wersje "narodowe". Jest
to historia biedaka, który zarabia śpiewaniem na ulicach. Pewnego dnia słyszy
go podstarzała diva operowa. Kobieta zaprasza młodzieńca do siebie, uprawia
z nim seks i obiecuje mu, że zadba o to, by zrobił karierę. Jest w stanie
mu pomóc, bo ma znajomości w branży. Śpiewak wraca do domu, przekonany,
że jego życie szybko ulegnie poprawie, ale następnego dnia nie potrafi odnaleźć
mieszkania divy, gdyż wszystkie domy wyglądają tak samo, a on nie zapamiętał
numeru kamienicy. Zasadniczy zrąb tej historii stanowi moment opuszczenia
domu i niemożność powrotu doń, bo wszystkie budynki w okolicy wyglądają
podobnie. Bardzo zbliżone opowieści (najczęściej mowa w nich o chłopaku,
który poznaje dziewczynę, spędzają upojną noc, rano on idzie do kiosku po
papierosy i orientuje się, że nie wie, dokąd wrócić) snują Rosjanie i Polacy,
umieszczając ich akcję w swoich wielkich miastach - Moskwie, Warszawie czy
Gdańsku (kiedyś kolega opowiadał mi ją jako historię, która przydarzyła
się jego znajomemu - twierdził, że wydarzyło się to na gdańskiej Zaspie).
Gatunkowo podobna jest też historia dozorcy (The Super) - zwalistego i
szorstkiego mężczyzny, który mieszka samotnie, za jedynego towarzysza mając
psa i dziesiątki obrazków roznegliżowanych dziewcząt, zawieszone na ścianach.
Pewnego razu przychodzi do niego dziewczynka z kamienicy - mała Rosie i
składa mu erotyczną ofertę: pokaże mu swoje majtki w zamian za dziesięć
centów. Potem Rosie truje psa dozorcy i kradnie mu kasetkę z pieniędzmi.
Gdy okradziony próbuje odzyskać swoją własność, sąsiedzi oburzeni tym, że
napadł na małe dziecko, wzywają policję. Zagrożenie, że zostanie oskarżony
o seksualne molestowanie nieletniej, powoduje, iż dozorca popełnia samobójstwo.
Komiks kończy się wizerunkiem Rosie, która siedzi na schodach i bawi się
ukradzionymi pieniędzmi rozrzucanymi po podwórku.
Tytułowa historia w Contract with God ma epicki rozmach - opowiada bowiem
o całym życiu Frimme Hersha - żydowskiego chłopca, który urodził się w Rosji,
uciekając przed pogromami Żydów trafił do Ameryki, początkowo biedował,
potem został właścicielem kamienicy (Dropsie Avenue nr 55, rzecz jasna),
następnie wzbogacił się jeszcze bardziej, wreszcie umarł na atak serca.
Przez całe swoje życie Frimme Hersh prowadził z Bogiem specyficzny dialog
- zawarł z nim pisemny kontrakt i oczekiwał, że Bóg go dotrzyma, ten jednak
milczał i postępował po swojemu. W przeciwieństwie do Ulicznego śpiewaka
i Dozorcy, historia Kontrakt z Bogiem nie ma wyrazistej pointy. Nie jest
nią bowiem fakt, że Hirsh umiera w momencie, gdy zawiera z Bogiem nowy kontrakt
(spisany przez trzech rabinów) i postanawia zacząć nowe życie. Fakt, że
dostaje ataku serca, gdy postanawia ożenić się i mieć dzieci, łatwo wytłumaczyć
tym, że podekscytował się za bardzo. Zresztą, opowieść nie kończy się w
tym momencie, ale toczy dalej. Narrator informuje nas, że wielki pożar przetoczył
się przez Bronx, ale ominął kamienicę na Dropsie Avenue nr 55 i że w czasie
tego pożaru wyjątkową dzielnością odznaczył się młody żydowski chłopiec
- Shloime Kherks. Ten właśnie chłopiec znajduje na ulicy kamień, na którym
Hirsh spisał swój kontrakt z Bogiem i składa na nim swój podpis.
Kontrakt z Bogiem to przypowieść o tym, że człowiek zawsze pokłada nadzieję
w Sile Wyższej (to niekoniecznie musi być Bóg, może bowiem to być wiara
w przeznaczenie, logikę dziejów czy cokolwiek innego) i na wierze w nią
opiera swoje życiowe plany. Hirsh zrywa z Bogiem, gdy dotyka go nieszczęście,
ale powraca do Niego w chwili, gdy mu się powodzi (a powodzi mu się dzięki
temu, że nie był ani bogobojny, ani uczciwy). Powraca, bo to właśnie wiara
jest czymś, co sprawia, że życie ma sens. Hirsh umiera, ale jego kontrakt
z Bogiem zostaje odnowiony przez kolejnego żydowskiego chłopca. Will Eisner
zdaje się mówić, że taki kontrakt będzie odnawiany zawsze i zawsze też będzie
wypełniany w podobny sposób - ani Bóg, ani człowiek nie dotrzymają określonych
w nim warunków. Człowiek jednak nie przestanie wierzyć...
Ostania nowela w zbiorze A Contract with God ma charakter całkowicie
odmienny od wszystkich pozostałych, co w pierwszym
rzędzie wynika z faktu, że występuje w niej znacznie więcej postaci. Są tam
jednak i inne różnice. Cookalein rozgrywa się poza miastem, na letnisku w
górach, gdzie jedzie cała grupa mieszkańców Nowego Jorku. Postacie są wyrwane
ze swego
naturalnego środowiska, a opowieść o ich losach ma charakter fragmentaryczny.
Dokładniej poznajemy historie tylko niektórych z nich, pozostali bohaterowie
migają nam przed oczami tylko przez moment. Owszem, Eisner dąży do tego,
by zdradzić jak najwięcej z tego, co wydarzyło się przed początkiem komiksu
i
co może wydarzyć się potem, ale nie robi tego za wszelką cenę.
Gdybym miał wyjaśnić w jednym zdaniu (niezłożonym), o czym jest Cookalein,
powiedziałbym, że
o seksie. Każdy z epizodów, z jakich złożona jest ta
opowieść, dotyczy kontaktów damsko-męskich. Na plan pierwszy wysuwa się
tu wątek sekretarki Goldie, która marzy o bogatym zamążpójściu, udaje zamożną
panienkę, by przyciągnąć bogatych adoratorów i odtrąca zaloty Herbiego,
który przedstawił się jako saksofonista. Ironia losu sprawia, że Goldie
zaczyna flirtować z Bennym, który (podobnie jak ona) udaje bogatego młodzieńca,
choć w rzeczywistości jest biednym krojczym w zakładzie krawieckim. Gdy
prawda wychodzi na jaw, Benny bez skrupułów gwałci Goldie. Zrozpaczonej
dziewczynie przychodzi z pomocą Herbie - w rzeczywistości lekarz z własną
praktyką. Po powrocie z wakacji Goldie oznajmia w pracy, że za dwa miesiące
wychodzi za mąż. Również Benny znajduje sobie narzeczoną.
Drugi co do ważności wątek dotyczy rodziny Fanny i Sama. Sam został w
mieście i ma przyjechać na weekend. Fanny natomiast spędza na letnisku cały
miesiąc wraz z dwoma synami - pietnastoletnim Willie i młodszym chłopcem
imieniem Petey. W rzeczywistości Sam korzysta z nieobecności żony, żeby
odwiedzić młodą kochankę, ta zaś namawia go, by rozwiódł się z żoną. Ale
kiedy mężczyzna przyjeżdża odwiedzić rodzinę i idzie z Fanny do łóżka, ich
rozmowa nie dotyczy rozwodu, ale seksu (gdy pada to słowo, Fanny mówi "Ććśś,
nie używaj brzydkich słów"). Sam chciałby kochać się z żoną, ona jednak
odmawia. Mówi mu, że jest stara, brzydka, ma szorstkie ręce i wysokie ciśnienie
Dopiero wtedy on wspomina o rozwodzie, ona zaś odpowiada "Nie dam ci
rozwodu". A na końcu, gdy Sam wzdycha, że to nie jest życie, Fanny
stwierdza, że gdyby lepiej zarabiał, miałby lepsze życie.
W związku z tym, że Sam i Fanny zajmują podwójne łóżko, ich synowie wylądowali
na zastępczych posłaniach. Dziesięcioletni Petey został położony do łóżka
z będącą w jego wieku córką cioci Rose - Hildą. Dzieciaki wykorzystały okazję,
by zapoznać się nawzajem ze szczegółami własnej anatomii, a potem wymykają
się na zewnątrz, by podglądać, jak to robią dorośli. W tym czasie nocujący
w stodole Willie zostaje uwiedziony przez panią Minks, która przyjechała
na wczasy bez pracującego męża. Wówczas jednak pojawia się nieoczekiwanie
pan Minks i Willie jest świadkiem burzliwej sprzeczki małżonków zakończonej
równie burzliwym aktem seksualnym
Zaskakuje sposób, w jaki Eisner opowiada o blaskach i cieniach pożycia
seksualnego, odsłaniając różne bolączki z nim związane. Nie ma tu żadnego
romantyzmu, jest za to wyrachowanie, zażenowanie, manipulacja, niezdrowa
ciekawość, wstyd. Obrazki są niezbyt drastyczne - rysownik woli pokazywać
wyrazy twarzy bohaterów niż rysować momenty. Zbliżenie państwa Minks zaprezentował
przy pomocy dymków i precyzyjnego odmalowania tego, co dzieje się z twarzą
i oczami Williego, gdy na nie patrzy. Ale moment, w którym tłusta Fanny
odsłania swą pierś, by zaprezentować mężowi, jaka jest obwisła, robi wrażenie
celnością obserwacji i bezpośredniością przedstawienia.
O ile wszystkie pozostałe opowieści w Contract with God sprawiają wrażenie
historyjek gdzieś zasłyszanych i przemienionych w formę komiksu, o tyle
Cookalein wygląda jak własne wspomnienie - jest mniej uschematyzowane i
bardziej nasycone szczegółami. W dodatku kończy się w sposób znaczący. Ostatnie
trzy strony opowieści to swoisty epilog - na pierwszej z nich widzimy kamienicę
i ludzi powracających z wakacji. Na drugiej są dwa obrazki - Goldie i Benny
opowiadają o swoich małżeńskich planach. A na trzeciej i zarazem ostatniej
stronie jest jeden obrazek: zamyślony Willie stoi na balkonie swojego mieszkania,
nie zwracając uwagi na wołanie matki. Głowę ma opuszczoną, oczy przymknięte.
Wygląda, jakby starał się sobie poukładać w głowie to wszystko, czego o
życiu dowiedział się podczas wakacji, a może i coś więcej. Willie marzy
lub wspomina. I marzenie, i wspominanie polega na układaniu opowieści o
tym, co było lub co mogłoby być. Bo dopiero w ramach fabuły wydarzenia nabierają
sensu, zaczynają cos znaczyć i ku czemuś prowadzić.
Maurice Horn w swojej encyklopedii komiksu napisał, że Will Eisner albumem
Contract with God rozpoczął cykl graphic novels nasyconych wątkami autobiograficznymi.
Tropu tego nie należy ignorować, tym bardziej, że w zdecydowanie autobiograficznym
In the Heart of the Storm powracają postacie Williego oraz jego rodziców
- Sama i Fanny. Tylko, że w późniejszej graphic novel ich życiorysy są jednak
nieco odmienne. Twierdzenie, że Willie to alter ego Willa Eisnera byłoby
jednak ryzykowne. To raczej autokreacja, stworzona na potrzeby opowieści,
szczypta osobistego tonu dodana do fikcyjnej opowieści. Tym, co ich łączy
(i co sprawia, że właśnie Willie pojawia się w komiksie zamiast napisu "Koniec"),
jest chęć, by ocalić we wspomnieniach to, co ważne. Dla Williego, który
ma lat piętnaście, jednak ważny jest fakt, że przeżył inicjację seksualną
i dowiedział się o życiu i kobietach rzeczy, które trochę go przerażają.
Dla Eisnera tym, co ważne, jest jego młodość. To o niej opowiada, odtwarzając
na obrazkach wygląd ulic, domów, mieszkań, warsztatów, ubiorów i ludzkich
twarzy, a także zachowań, stanu świadomości - wszystkiego, co tylko da się
umieścić na obrazku. Nadaje temu wszystkiemu sens, przekształcając wspomnienia
w fabularne opowieści. W ostatecznym rozrachunku to jednak nie fabuły są
w Contract with God and other Tenement Stories ważne, ale graficzna precyzja,
z jaką rysownik odtwarza kształt minionego świata.
And other Stories Publikacja i sukces Contract with God zachęciły Eisnera do dalszej pracy
nad graficznymi powieściami. Sprzyjał temu też fakt, że Kitchen Sink zaczęło
wydawać magazyn "Will Eisner Quarterly" - poświęcony prezentacji
kolejnych dokonań mistrza. Jego kolejne dzieło uważane jest jednak za pomyłkę
Eisnera, choć nie jest to komiks nieudany. Twórca Spirita zdecydował się
bowiem tym razem na opowiedzenie historii całkowicie fikcyjnej, opartej
na połączeniu wątków science fiction i szpiegowskiej sensacji i utracił
to, co stanowiło o wyjątkowości Kontraktu z Bogiem - oddanie się wspomnieniom
i powiew autentyczności. Kiedy ukazywała się w odcinkach, historia ta nosiła
tytuł Signal from Space, potem - w wydaniu albumowym - zmieniono go na Life
on Another Planet. Zawiązaniem akcji jest odkrycie, że na Ziemi został odebrany
sygnał z kosmosu, świadczący o tym, że na innych planetach istnieje życie.
Wywołuje ono walkę wywiadów (sowieckiego i amerykańskiego), jest też impulsem
do powstania religijnej sekty o nazwie Star People, i wreszcie skłania do
działania przemysłowca Macready'ego, który próbuje ożywić wyścig zbrojeń
i zbić pieniądze na dostawach broni dla armii. Jak zwykle u Eisnera mamy
w Life on Another Planet całą wiązkę wątków, wśród których niebagatelną
rolę odgrywają opowieści o skomplikowanych relacjach uczuciowych, podsycanych
i modyfikowanych przez ambicje i wyrachowanie. Jest też spory ładunek satyry
społeczno-politycznej.
Mimo sprawności warsztatowej i pomysłowości Eisner nie mógł konkurować
na polu fabuł fantastycznonaukowych z innymi twórcami. Tacy twórcy jak
Moebius,
Corben, Druillet, Bilal czy Chaykin dystansowali go na tym polu dzięki
odwadze eksperymentowania i lepszemu rozeznaniu w trendach panujących
w nowoczesnej
science fiction. I wydaje się, że twórca zrozumiał to bardzo szybko, gdyż
jego kolejną komiksową opowieścią był The Dreamer (1986) - historia rysownika
komiksów, osadzona w latach trzydziestych dwudziestego wieku. Krytycy
zgodnie uznają Dreamera za powieść z kluczem - łatwo w niej rozpoznać
postacie wzorowane
na takich rysownikach jak Jerry Siegel, Joe Shuster, Jack Kirby czy sam
Will Eisner. Jest to jednak powieść. Wydarzenia przedstawione w komiksie
są fikcyjne, choć typowe dla tego, co się działo na rynku historyjek obrazkowych
w czasie wielkiego boomu. Głównym bohaterem jest rysownik, który pracuje
dla małej oficyny i tworzy historyjkę silnie wzorowaną na odnoszącym sukcesy
serialu z bohaterem o ponadnaturalnych możliwościach w roli głównej. Problemy
zaczynają się, gdy wydawca pierwowzoru występuje z oskarżeniem o plagiat,
a rysownik ma moralny problem, czy przyznać się do nieuczciwości, czy
kłamać i upierać się, że jego dzieło jest oryginalną kreacją.
Rok 1987 przyniósł aż dwie kolejne publikacje: New York, the Big City i
The Building. Pierwsza była zbiorem szkiców i krótkich form komiksowych,
ilustrujących różne aspekty życia w wielkim mieście. Druga to zbiór krótkich
opowieści o ludziach mieszkających w tym samym budynku. Oba albumy były
zbiorami prac, wcześniej prezentowanych na łamach "Will Eisner Quarterly".
Za to w roku 1988 ukazała się graphic novel z prawdziwego zdarzenia, zatytułowana
Life Force. Podobieństwo tematyczne sprawia, że wielu uważa ten album za
powtórkę z Contract with God, tym razem jednak Eisner stworzył epicką (niemal
140 stron) opowieść z wieloma bohaterami, których losy splatają się ze sobą
i wpływają na siebie nawzajem. Akcja Life Force rozgrywa się w połowie lat
trzydziestych. Jej bohaterami są mieszkańcy kamienicy przy Dropsie Avenue
nr 55: Żyd Jacob Shtarkah, jego żona Rifka i córka Rebecca; Elton Shaftsburry,
potomek angielskich fabrykantów, który zbankrutował w 1929 roku, stracił
wszystkie oszczędności, został wyeksmitowany z obciążonego hipoteką mieszkania
i bez środków do życia wylądował na Bronksie; włoski imigrant Angelo Fiore
i jego żona Maria; sprzedawca futer - Morris i jego syn Willie. Już pobieżne
wyliczenie głównych postaci dramatu pozwala zrozumieć ideę, która przyświecała
Eisnerowi. Jego bohaterami są ludzie różnych narodowości i wyznań, ludzie,
którzy przybyli do Ameryki w poszukiwaniu dobrobytu i którzy teraz przymierają
głodem. Tworzą jednak jeden naród i działając wspólnie mogą wiele (a przynajmniej,
co-nieco) osiągnąć.
Poszczególne części Life Force są przedzielone wycinkami z ówczesnej prasy,
wprowadzającymi czytelnika w społeczno-polityczny kontekst wydarzeń. A jest
w co wprowadzać, bo wiele się wówczas działo: najpierw Wielki Kryzys, potem
Roosveltowski New Deal, zorganizowana przestępczość, nasilenie się ruchów
lewicowych i wzrost sympatii dla komunistów, a na sam koniec prześladowania
Żydów w Niemczech i pojawienie się fali uchodźców w USA. Ślady każdego z
tych wydarzeń widzimy w komiksie, choć przez cały czas jest on skupiony
na losach zwykłych, szarych ludzi, starających się trzymać z dala od polityki.
Jest w Life Force miejsce na dramat, romans, intrygę kryminalną, a nawet
element metafizyczny. Jest też sporo celnych obserwacji obyczajowych i popisów
graficznych
Eisner zawsze szukał sposobów uwypuklenia znaczenia w sekwencji obrazów
- poprzez karykaturalne przerysowanie, uchwycenie właściwego wyrazu twarzy,
podkreślenie gestu lub przemyślane operowanie światłocieniem lub zmianę
punktu widzenia. W Life Force jest co najmniej kilkanaście stron, które
można uznać za mistrzowskie osiągnięcia rysownika. Jedną z nich jest niewątpliwie
kilkustronicowa strona rozmowy Rifki z synem. Daniel Shtarkah - jak wyjaśnia
narrator we wprowadzeniu - ukończył wieczorowo studia medyczne (w dzień
zarabiając na nie jako taksówkarz). Teraz pracuje w szpitalu na Manhattanie,
a w dodatku ożenił się z dziewczyną innego wyznania. Rifka chce go zaprosić
na obiad, ale bez żony. Daniel odmawia i wówczas matka symuluje atak serca
Na kilku kolejnych stronach możemy oglądać kapitalnie uchwyconą mimikę i
zachowanie Rifki, która najpierw dyskutuje ze słuchawką telefoniczną, a
potem odkłada ją na blat, skupia się na robieniu zupy i całkowicie ignoruje
zaniepokojony głos Daniela. W kulminacyjnym momencie, po odpowiednio długim
wyczekiwaniu i odsuwając od siebie słuchawkę, żeby jej glos brzmiał słabo,
Rifka informuje syna, że miała atak serca. A potem naprawdę czuje ból w
klatce piersiowej, opada na krzesło, a potem na czworakach pełznie do zlewu,
żeby napić się wody. Dwie strony dalej widzimy ją jak nakrywa do stołu i
informuje męża, że Daniel przyjdzie do nich na obiad "Jak zawsze".
Inna, znakomicie rozrysowana scena (moja ulubiona), to moment, w którym
Elton Shaftsbury, decyduje się na popełnienie samobójstwa. Najpierw widzimy
go siedzącego przy stole z podpartą głową. Po prawej stronie znajduje się
lustro i zegar, po lewej jest okno, przez które widać nieotynkowaną ścianę
naprzeciwko. Na stole leży przewrócona butelka i dwa niedopałki papierosów,
zgaszonych bezpośrednio na blacie. Elton ma włosy w nieładzie i zbolałą
minę. Onomatopeja "TICK TICK TICK" sygnalizuje upływ czasu. A
potem Elton spogląda w stronę okna, przechodzi przez parapet na podest schodów
przeciwpożarowych i następnie przełazi przez poręcz. Jego ruchy zdają się
być zdecydowane i celowe. A kiedy już znajduje się nad przepaścią, z okna
obok wychyla się Rifka, macha do niego i prosi o chwilę rozmowy. Zachowuje
się przy tym, jakby nie zauważała niezwykłości położenia Shaftsbury'ego.
Na następnej stronie widzimy, jak Elton rozmawia z Rifką - ta tłumaczy,
że jako Żydówka nie może wykonywać pewnych czynności w czasie szabasu i
prosi go, żeby wykonywał je za nią. Proponuje mu też wynagrodzenie - 50
centów tygodniowo. Elton bierze monetę i patrząc na nią wchodzi do swojego
mieszkania, następnie podchodzi do okna, przekłada nogę przez parapet i
zatrzymuje się. Wraca do wnętrza pokoju. Na ostatnim obrazku widzimy go
jak siedzi z podpartą głową i wpatruje się w monetę, monetę, która ocaliła
mu życie.
Są w Life Force sceny, które przypominają rzeczy, jakie Eisner zrobił wcześniej.
Jest tam, na przykład, epizod, w którym mały chłopiec bawi się w kowboja
i znajduje zwłoki porzucone między deskami w tartaku - podobieństwo ze znalezieniem
rannego Spirita narzuca się tu natychmiastowo. Trzeba jednak przyznać, że
w Life Force scena ta wygląda lepiej - jest dłuższa, staranniej rozrysowana,
skomponowana z większym napięciem
Fabuła oglądana jako całość budzi oczywiste
skojarzenia z Contract with God, ale również i w snuciu opowieści widać
pogłębienie wątków i bardziej świadome dążenie do określonych efektów. Nawet
kwestia tajemniczego wpływu Boga na ludzkie poczynania została tu rozwinięta.
Tym jednak, co Eisner naprawdę pogłębia i podsuwa pod rozwagę, jest kwestia
bycia Żydem w Nowym Jorku. Portretuje żydowskie obyczaje i podkreśla ich
kulturową oraz religijną odrębność, powodującą rozmaite problemy. Pojawia
się też (dyskretnie zarysowany) wątek antysemityzmu. Temat ten powróci i
ulegnie rozwinięciu w graphic novel To the Heart of the Storm - najbardziej
autobiograficznej z opowieści Eisnera, opublikowanej w 1991 roku.
W To the Heart of the Storm poznajemy powikłane losy Sama i Fannie oraz
ich dzieci - Williego i Julian, który później zmienia swoje imię na Pete,
bo prawdziwe imię dzieciaki wymawiały jako Jew-leen, naśmiewając się z
jego żydowskiego pochodzenia. Mimo tożsamości imion z postaciami z noweli
Cookalein
są to inne postacie, obdarzone innymi życiorysami. Fannie urodziła się
na statku, który wiózł jej rodziców z Rumunii do USA. Jej rodzice zmarli
wcześnie,
a wychowaniem dziewczynki zajęła się jej przyrodnia siostra Rose. Sam
jest marzycielem o artystycznej duszy (i takich zdolnościach), zmuszonym
przez
życie do ciężkiej pracy i podejmującym nieudane próby rozkręcenia własnego
interesu. Głównym bohaterem komiksu jest jednak Willie - chłopak o artystycznych
zdolnościach. Na kartach opowieści obserwujemy jego losy od dzieciństwa
po osiągnięcie dorosłości. Eisner opowiada o przyjaźniach i miłościach
swojego bohatera, podkreślając obecność antysemityzmu w owych relacjach
międzyludzkich.
Jeden z głównych wątków fabularnych komiksu dotyczy przyjaźni pomiędzy
Williem i Buckiem, chłopcem niemieckiego pochodzenia. Jako dzieci obaj
walczyli
ze sobą, potem się zaprzyjaźnili na śmierć i życie, i razem podjęli duży
wysiłek, by zbudować sobie łódź. Byli nierozłączni, aż do momentu pójścia
na studia. Spotkali się po latach i zdawało się, że ich przyjaźń odżyje
na nowo. Wówczas jednak Buck wyłożył przyjacielowi swoje antysemickie
poglądy, co sprawiło, że Willie odszedł bez pożegnania. Osadzona w ulubionej
przez
Eisnera epoce akcja To the Heart of the Storm kończy się w momencie, gdy
Willie zgłasza się na ochotnika do wojska, gdyż zamierza wziąć czynny
udział w wojnie z nazistami.
Rok 1988 przyniósł Eisnerowi szczególne wyróżnienie. Dave Olbrich, wydawca
z Eternity Comics stworzył wówczas nagrodę za artystyczne osiągnięcia na
polu komiksu i nazwał ją Eisner Award. Dziś jest ona uważana za jedno z
najważniejszych wyróżnień w tym gatunku i stanowi znakomity probierz wartości
uhonorowanego komiksu.
Mimo, że ukończył już siedemdziesiąt lat, Will Eisner pracował nadal nieprzerwanie,
publikując na przemian długie opowieści i zbiory krótkich komiksów, najczęściej
tematycznie ze sobą powiązanych. W 1989 ukazał się jego City People Notebook,
zbiór określony przez autora jako komiksowe eseje poświęcone trzem aspektom
miasta: czasowi, przestrzeni i zapachowi. Tematycznie jest ten album powiązany
z Big City, ale zarazem jest zbiorem rozmaitych eksperymentów narracyjnych
- sporo tu można znaleźć komiksów bez słów. W 1991 ukazuje się To the Heart
of the Storm i zbiór zatytułowany The Will Eisner Reader. Ten drugi album
to rodzaj remanentu twórczego - zebrane w nim opowieści nie wiążą się ze
sobą ani formalnie, ani tematycznie. Znalazła się wśród nich zarówno humoreska
o telefonach jak i adaptacja prozy Franza Kafki. Jednak kolejny zbiór komiksowych
opowiadań - Invisible People (1992) powstał w wyniku chęci zilustrowania
określonego w tytule tematu. Są to trzy historie, w których poznajemy losy
ludzi samotnych, opuszczonych przez bliskich, niekochanych lub uwikłanych
w sytuacje, które czynią ich życie nieznośnym
Kolejny album Eisnera ukazał się dopiero w 1995 roku. Było to jednak monumentalne
dzieło zatytułowane Dropsie Avenue. Rysownik podjął w nim próbę opowiedzenia
ponad stuletniego okresu dziejów Stanów Zjednoczonych poprzez relacjonowanie
losów ludzi zamieszkujących jedno miejsce - tytułową ulicę, będącą w jego
komiksach symbolicznym wyobrażeniem miejsca , z którego sam pochodził. Jego
następną publikacją była niezwykle gorzka opowieść Family Matter - jej bohater
Ben ma dziewięćdziesiąt lat, przeżył wylew, po którym utracił władzę w nogach
i możliwość mówienia. Niemy i uwięziony na wózku, uzależniony od opiekującej
się nim córki, Ben świętuje swoje urodziny, podczas których jego własne
dzieci wytykają mu najrozmaitsze przewiny. Dowiadujemy się, że Ben był ojcem,
który despotycznie rządził losami swoich synów i wykorzystywał seksualnie
córki. Rodzinna impreza przekształca się w wydobywanie na jaw mrocznych
sekretów a kończy tym, że Ben przedawkowuje swoje leki i umiera. Eisner
opisuje w Family Matter rozpad więzi rodzinnych, ujawnia małe i duże dramaty,
nie szczędząc żadnego z bohaterów. W swojej kolejnej graphic novel zatytułowanej
Name of the Game (2001) ponownie opowiedział o rodzinie, konflikcie pokoleń
i rozpadzie więzi między bliskimi, tym razem jednak w formie sagi familijnej.
Pod sam koniec życia Eisner pokusił się o zrobienie komiksu non-fiction.
Jego The Plot to opowieść o tzw. Protokołach Mędrców z Syjonu sfabrykowanego
przez urzędników tajnej policji cara Mikołaja II pseudodokumentu, który
dostarczył pretekstu do prześladowania Żydów.
Pomiędzy tymi, realizowanymi z rozmachem dziełami, publikował kolejne zbiory
tematycznie ze sobą powiązanych opowieści: Last Day in Vietnam: A Memory
(2000), zawierające wspomnienia z różnych wojen, nie tylko z wietnamskiej;
Minor Miracles (2000), w którym opowiedział historie z elementami metafizycznymi.
Ponadto narysował adaptacje kilku opowieści dla dzieci (The Princes and
the Frog) i młodzieży (Moby Dick), a w 2003 roku ukazał się Will Eisner
Sketchbook, zawierający bardzo bogatą dokumentację pracy rysownika. Zostawił
po sobie wiele komiksów i rysunków, wśród których na szczególną uwagę zasługują
okładki do wznowień Spirita - kolorowe, bogate kompozycje, niejednokrotnie
będące specyficznymi streszczeniami historii w jednym (ale obejmującym i
przód i tył zeszytu) rysunku. I mimo, że wciąż tworzył nowe komiksy, w 1985
roku znalazł czas, by napisać rewelacyjną książkę o ich tworzeniu, a w 1996
opublikował jej drugą część.
Comics & Sequential Art.
W latach osiemdziesiątych Will Eisner prowadził zajęcia na New York's School
of Visual Art. Książka Comics & Sequential Art jest zapisem tego kursu
- rodzajem podręcznika, czy też przewodnika dla początkujących i średnio
zaawansowanych. W kolejnych rozdziałach Eisner wyjaśnia, czym jest komiks
i na czym polega jego lektura. Omawia wykorzystanie słowa w funkcji obrazu
i obrazu jako znaku, na licznych przykładach wyjaśnia, jak można prowadzić
narrację bez słów. Dalszy ciąg kursu obejmuje różne skonwencjonalizowane
symbole wykorzystywane w komiksach - onomatopeje, dymki, linie ruchu. Jeden
z rozdziałów mówi o tym, że obraz w ramce powinien obejmować obraz dający
się obejrzeć za jednym spojrzeniem i szczegółowo analizuje rozliczne przykłady
ramek, których kształt i układ modyfikuje komiksową opowieść. Kompozycja
strony, zastosowanie rozmaitych punktów widzenia, mowa ciała, mimika postaci,
łączenie obrazu z tekstem w integralną całość narracyjną - to tematy kolejnych
partii książki. Dalej jest mowa o pisaniu scenariusza, robieniu szkiców,
a na końcu pojawiają się rozdziały o wykorzystaniu komiksowych rysunków
do tworzenia opowieści, instrukcji, reklam i storyboardów i o tym, na co
warto zwracać uwagę, kiedy się robi komiksy. Cała książka jest bogato (bardzo
bogato) ilustrowana obrazkami, które Eisner czerpie ze swojej twórczości
lub które na potrzeby kursu stworzył (tych pierwszych jest zdecydowanie
więcej).
Centralnym pojęciem książki jest tytułowe "sequential art" - "sztuka
sekwencyjna" czy też sztuka tworzenia sekwencji (w domyśle: obrazów).
Eisnerowi nie chodzi o proste następstwo i zestawienie kadrów. Jego zdaniem,
w komiksie mniej ważne jest opowiedzenie, co się zdarzyło, ale jak zdarzenie
przebiegało w czasie. W tym miejscu Eisner używa określenia "timing" ("uczasowienie"),
któremu w polskiej terminologii teoretycznoliterackiej najbliższe jest "unaocznienie" (wykorzystywane
w zwrocie "narracja unaoczniająca"). Rozciągnięcie opowieści w
czasie łączy się z dokładniejszym przedstawieniem szczegółów "dziania
się" i zwiększeniem dawki emocji, które opowieść wyzwala w czytelniku
W komiksie - zdaniem Eisnera - każdy element służy sterowaniu czytelniczymi
emocjami
Koncepcja Eisnera jest momentami dyskusyjna, ale i tak jest uważana za
jedną z najlepszych teorii komiksu. Niewątpliwie pozwala ona zrozumieć istotę
komiksowego opowiadania, oddaje też sprawiedliwość twórcom rysowanych historii,
gdyż zwraca uwagę nie tylko na obrazki, ale i na to, czego nie widać - techniczne
zabiegi i decyzje twórcze, których celem jest uczynienie opowieści bardziej
czytelną. W pewnym momencie Eisner prezentuje trzy warianty opowiedzenia
pewnego zdarzenia - przykład pochodzi z jednego z odcinków Spirita, ale
obok gotowej i opublikowanej wcześniej planszy, rysownik prezentuje obrazki
opowiadające to samo, ale narysowane z innej perspektywy. Możemy tam spojrzeć
na wydarzenie z punktu umieszczonego z boku, wysoko w górze i z dołu. Za
każdym razem - powiada Eisner - efekt jest inny i na co innego czytelnik
zwraca uwagę. W dodatku mówi wprost, jaki jest to efekt i co przyciągnie
uwagę odbiorcy. Patrząc na obrazki musimy przyznać mu rację.
Lektura Comics & Sequential Art uzmysławia nam, że rysownik komiksowy
wykonuje ogromną pracę intelektualną zanim cokolwiek narysuje. Pracę polegającą
na planowaniu całych stron, sekwencji kadrów i wreszcie całej opowieści,
na doborze właściwych środków wyrazu i podporządkowaniu ich opowieści. Pracę,
która polega także i na tym, że trzeba rezygnować z efektownych obrazków,
gdyż nie pasują one do całości.
W obfitej twórczości Eisnera nie ma obrazków, które do siebie nie pasują.
Jerzy Szyłak
|
|