|
W cieniu nieistniejącego zagrożenia
Art Spiegelman
" In The Shadow Of No Towers"
Sytuacja
artysty, który dzieło życia ma już za sobą, nie jest wbrew pozorom godna
pozazdroszczenia. Ze szczytu bowiem droga prowadzi wyłącznie w dół. Rozpieszczany
przez krytykę i czytelników autor może więc albo osiąść na laurach i nie
narysować już więcej ani obrazka, albo beztrosko odcinać kupony od zdobytej
sławy i rozmieniać swój talent na drobne. Jest jeszcze inne wyjście, na
które decyduje się niewielu: pokusić się o pobicie własnego rekordu, udowodnić
sobie i całemu światu, że poprzedni sukces był niczym w porównaniu z osiągnięciami,
które już, dosłownie za chwilę będzie mogła podziwiać spragniona sensacji
publiczność.
Art Spiegelman po entuzjastycznym przyjęciu obydwu części "Maus" na
dłuższy czas oderwał się od komiksu w obawie, że jego następne prace będą
nieustannie porównywane z rodzinną opowieścią o Holocauście. Nowojorski
rysownik zajął się polityczną satyrą, a jego lapidarne, inteligentne karykatury
niejednokrotnie gościły na okładce "New Yorkera". Trzeba było
dopiero ataku terrorystów na World Trade Center, by Spiegelman znów poczuł
artystyczny imperatyw; by po raz kolejny opisał swoje przeżycia w formie
historyjki obrazkowej. Tak powstał gazetowy miniserial "In The Shadow
Of No Towers". I podobnie, jak "mysia" epopeja, z miejsca
wywołał kontrowersje.
W "Przekroju" 14 (3015) /2003 ukazał się artykuł Marcela Andino
Veleza "Upadek króla komiksów?", z którego wynika, iż w Ameryce
Art Spiegelman stał się kimś w rodzaju "persona non grata" i że
dopiero Europejczycy potrafili się poznać na jego twórczym geniuszu. "Nikt
w Ameryce nie protestuje głośno przeciwko jego rysunkom. Po prostu je ocenzurowano" -
pisze Velez. Skąd takie represje? Ano, stąd, że Spiegelman, podobnie jak
Michael Moore w swoim filmie "Fahrenheit 9/11", sportretował George'a
W. Busha jako zachłannego głupca o mentalności ulicznego gangstera. Na jednym
z obrazków komiksu "W cieniu nieistniejących wież" (takie tłumaczenie
pojawia się w "Przekroju" i jeśli pozwolicie, będę się go trzymał)
Bush i ben Laden toczą pojedynek nad głową śpiącego autora. Znów zacytuję
Veleza: "- Jak śmiesz stawiać znak równości między ben Ladenem a Bushem!
- krzyczał zdenerwowany Remnick (redaktor naczelny "New Yorkera" -
KLC). - Masz rację - odparł Spiegelman - Bush ma o wiele więcej pieniędzy,
niż ben Laden, więc jest dla świata dużo groźniejszy".
Dajmy spokój rozważaniom, czy taka wypowiedź świadczy o naiwności, czy
o zwykłej głupocie rysownika (nie bez powodu już w latach 80. Jacek Fedorowicz
naśmiewał się z "tak zwanych lewicujących inteligentów zachodnich" i
dodawał: "to wyjątkowe kretyny są"). Nie widzę też powodu do bicia
w alarmowe dzwony i lamentowania: "Giewałt, te chamerykańskie meszugene
nie poznały się na wybitnym artyście". Zamiast tego spróbujmy znaleźć
odpowiedź na pytanie: czy o bojkocie prac Arta Spiegelmana decydowały wyłącznie
względy polityczne, czy też może... artystyczne?
Miniseria "In The Shadow Of No Towers" składa się zaledwie z
dziesięciu plansz (w wydaniu albumowym są to rozkładówki). Komiks nie ma
linearnej struktury; każda strona składa się z kilku lub kilkunastu segmentów,
rozmieszczonych niczym artykuły na gazetowej kolumnie. Realizm sąsiaduje
tu z groteską, karykatura z grafiką komputerową, a charakterystyczna kreska
Spiegelmana z obrazkowymi cytatami z "Gópiego Kocura" ("Krazy
Kat"), "Żółtego Bobasa" ("Yellow Kid") czy "Little
Nemo in Slumberland".
Pierwsze
cztery plansze to zapis dramatycznych przeżyć autora, który na własne oczy
oglądał zniszczenie obydwu wież WTC. Trzeba trafu, że obok biurowców mieściła
się szkoła, do której chodziła córka Spiegelmana, Nadja. Rysownik i jego
żona François spędzili kilka koszmarnych godzin, próbując odnaleźć w tłumie
uczniów własne dziecko. Na szczęście skończyło się na strachu, Nadja odnalazła
się cała i zdrowa. I w tym momencie seria "W cieniu nieistniejących
wież" mogłaby się właściwie zakończyć. Dalszy ciąg bowiem to już tylko
nieprzerwane jęczenie, stękanie, pobekiwanie i marudzenie Arta Spiegelmana
- "Ajajaj, jak ja mam już dosyć tego niedobrego Busha, przez niego
na pewno wszyscy zginiemy i niebo spadnie nam na głowy" (od momentu
narysowania tych plansz minęło już trochę czasu i świat się jakoś nie skończył).
Patrząc na te histeryczne wywody, przypomniałem sobie komentarz Jerzego
Szyłaka, dotyczący któregoś z późnych komiksów Druilleta: "Artysta
woła do czytelników: Patrzta, ludziska, jak ja przeżywam!". Z całą
pewnością autora "Nieistniejących wież" nie można posądzać o subtelność.
Zwłaszcza, gdy znowu rysuje siebie samego pod postacią myszy. I mieszkańców
Nowego Jorku również...
Oczywiście byłbym niesprawiedliwy, gdybym nie wspomniał, że w "In
The Shadow..." jest kilka celnych karykatur i całkiem zgrabnych graficznych
metafor. Najbardziej do gustu przypadła mi trzyobrazkowa sekwencja: "Nowa
normalność" (znów odsyłam do artykułu z "Przekroju", tam
jest reprodukcja): w pierwszym kadrze typowa amerykańska rodzinka, plus
kot, przysypia przed telewizorem - z tyłu wisi kalendarz z datą 10 września;
kadr drugi to 11 września - wszystkim, kotu także, włosy jeżą się z przerażenia;
w ostatnim kadrze z datą 12 września rodzinka znów przysypia przed ekranem,
najeżone włosy jednak zostają.
Na tym nie koniec. Art Spiegelman naszpikował swój miniserial licznymi
odniesieniami do klasyki prasowego komiksu amerykańskiego (hmmm, a gdyby
tak u nas ktoś narysował historię o stanie wojennym, portretując Jaruzelskiego
jako Hegemona, a Wałęsę jako Tytusa, którego uczłowiecza zastęp doradców?).
Miłośnicy gatunku z pewnością będą mieli ucztę rozpoznając kolejne tropy,
wszyscy pozostali zaś mogą się zdziwić, widząc całe mnóstwo zabawnych rysuneczków,
na pozór pozbawionych kontekstu. Dlatego też artysta przezornie wyposażył
albumowe wydanie "W cieniu nieistniejących wież" w suplement zawierający
reprodukcje oryginalnych opowiastek, poczynając od "Kin-der-Kids",
a kończąc na "Bringing Up Father". I nie wiem, czy nie strzelił
mimowolnie gola do własnej bramki. Niżej podpisany bowiem przyłapał się
na tym, że na tle pomysłowych i zabawnych historyjek sprzed prawie (a czasami
ponad) stu lat współczesne "wypłody" Spiegelmana wyglądają nadzwyczaj
blado...
Spróbujmy więc postawić się w sytuacji redaktora magazynu "The New
Yorker", który musi przejrzeć prace autora "Maus" i zdecydować,
czy nadają się one do druku. Fragmenty, pojedyncze rysunki - może. Ale jako
całość - zdecydowanie nie! Czytelników amerykańskiej gazety nie musi wcale
interesować nudny zbiór czyichś paranoicznych rojeń i użalania się nad sobą
(nie mówiąc o tym, że artysta jedną planszę tworzył po kilka tygodni, a
czasem nawet miesięcy, jakby dopieszczał Bóg wie jakie arcydzieło; trudno
więc myśleć o regularnej współpracy z tak chimerycznym rysownikiem). Co
innego w Europie, tam wszelkie antyamerykańskie ziarno pada na podatny grunt.
Sukcesy Michaela Moore'a na festiwalu w Cannes nie wzięły się przecież znikąd.
Spiegelman ze swoimi fobiami idealnie wpisał się w nastroje snobów z Paryża,
Rzymu czy Berlina. Tylko że jakiegoś zawrotnego sukcesu przy tym nie osiągnął.
"Gdy skończy się wojna w Iraku i Europa przestanie się boczyć na Busha,
może się okazać, że Art Spiegelman nie ma na Starym Kontynencie wiele do
roboty - zauważa przytomnie Marcel Andino Velez. - Jego gwiazda przyblednie.
Wtedy być może wróci do tego, co było jego pierwszym wielkim sukcesem".
Na razie artysta próbował przeskoczyć samego siebie, ale skończyło się tylko
na odcinaniu kuponów. Cóż, dziełem życia Spiegelmana pozostaje wciąż dwuczęściowa
saga "Maus". Komiks "In The Shadow Of No Towers" nie
zmienił tego stanu w najmniejszym stopniu.
Krzysztof "KoLec" Lipka - Chudzik
"In the Shadow of No Towers"
Są artyści, którzy by tworzyć, potrzebują bardzo silnych
inspiracji. Do takich należy również Art Spiegelman, twórca "Mausa" -
pierwszego w historii komiksu uhonorowanego w 1992 roku nagrodą Pulitzera.
O ile jednak tematem tego komiksu były - jak wiadomo - wojenne losy ojca
Arta Spiegelmana - Władka oraz relacje ojca i syna, o tyle najnowszy komiks
współzałożyciela i wydawcy magazynu "RAW" o tytule "In the
Shadow of No Towers", traktuje o wydarzeniach nie mniej tragicznych,
bo o terrorystycznym ataku i zniszczeniu budynków World Trade Center w dniu
11 września 2001 roku.
Spiegelman dostrzega historyczną wagę tego wydarzenia i sytuuje je w jednym
szeregu z zaszłościami z Auschwitz i Hiroszimy, konstatując o braku refleksji
ze strony rządzących pomimo wydarzeń, które tam miały miejsce. To ogólne
stwierdzenie, nakreślone w jednym z kadrów z punktu widzenia obserwatora
historycznego biegu wydarzeń, nie uwalnia jednak autora od osobistych i
subiektywnych jego ocen.
W treści tego komiksu, bowiem, będącego nacechowanym emocjami zapisem zdarzeń,
których Spiegelman był naocznym świadkiem i w których uczestniczył, został
zawarty komentarz polityczny1 artysty,
mający cechy politycznej satyry, skierowanej pod adresem rządu i prezydenta
oraz aktualnego systemu partyjnego w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej,
a nawet wojny w Iraku.
Tematyce tej autor poświecił wprawdzie wiele miejsca, jednak głównym trzonem
opowiadania są subiektywne spostrzeżenia na temat wydarzeń z dnia 11 września
2001 roku oraz osobiste doznania Spielgelmana, jako człowieka porażonego
strachem i przeświadczeniem o niechybnej śmierci, ojca rodziny, wreszcie
jako mieszkańca Nowego Jorku. Autor eksponuje bowiem także w treści komiksu
obawy jego żony o córkę Nadję, która kilka dni przed tragicznymi wydarzeniami
rozpoczęła naukę w średniej szkole położonej w Ground Zero (w której była
podczas ataku) oraz snuje refleksje nad swoimi więzami z miastem, ujawniającymi
się dopiero w wyniku terrorystycznego ataku.
Przedstawiając swój punkt widzenia tragedii, Spiegelman zarejestrował w
treści komiksu przede wszystkim osobiste przeżycia i skojarzenia ze zdarzeniem,
w którym uczestniczył (np. zestawienie ataku terrorystycznego na Waszyngton
z obrazkami ataku Marsjan z kart publikowanych przez TOPPS GUM) oraz - tym
razem obiektywne i pozbawione refleksji - obserwacje zachowań innych uczestników
tragedii, z którymi miał styczność; o ile można w ogóle mówić o obiektywizmie
w komiksie narysowanym w duchu i poetyce "undergroundu", w którym
wszyscy bez wyjątku są przedstawieni w sposób schematyczny, uproszczony,
eksponujący ich szczególne, przede wszystkim negatywne, cechy. Oddać trzeba
jednak Spiegelmanowi, że ów "ikoniczny" krytycyzm zachował również
w stosunku do siebie, eksponując i na płaszczyźnie plastycznej, i treściowej,
ironiczny obraz samego siebie jako nadużywającego tytoniu, nerwowego człowieka
o paranoicznych reakcjach, a także - w nawiązaniu do symboliki "Mausa" -
jako myszy.
" In
the Shadows of No Towers" nie jest jednak, jak mogłoby wynikać z powyższego,
komiksem jednorodnym plastycznie. Obok bowiem rysunku tuszem, Spiegelman
zastosował też techniki malarskie, a to farby olejne i akwarele, a także
fotograficzne "wklejki" oraz technikę komputerową, obrazując powracającą
na każdej stronie komiksu wizję wieżowca, spowitego obłokiem skażonego pyłu.
Najbardziej chyba znanym (i kontrowersyjnym jednocześnie) kadrem komiksu
jest obraz Spielgelmana z głową myszy, śpiącego na desce rysownika (na której
pojawiają się bohaterowie klasycznych komiksów), "jednocześnie sterroryzowanego
przez Al- Kaidę i własny rząd". W treści tego rysunku autor nawiązuje
jednak również do czegoś innego; o ile bowiem komiks, pomyślany jako swoisty
pamiętnik2, zawiera szereg różnorakich
formalnych rozwiązań (o czym będzie jeszcze mowa), o tyle nie uwalnia to
dzieła od "ciężkości" przekazu.
"In the Shadow of No Towers" nie jest bowiem komiksem ani łatwym,
ani też przyjemnym w lekturze; treść jest pełna goryczy w ocenie amerykańskiej
rzeczywistości, obaw i eksponowania przez autora ekstremalnych, traumatycznych
przeżyć, zrodzonych w wyniku przerażającego zdarzenia.
W całym komiksie dominuje wszechogarniająca obawa przed powtórzeniem się
ataku i zniewalający strach w oczekiwaniu na "rzucenie drugiego buta" (jak
to idiomatycznie określa Spiegelman, a co wyjaśnia w komiksowym stripie).
Owa "ciężkość" przekazu ma również też inne źródło, co autoironicznie
zostało nakreślone przez Spielgelmana w "zacytowanym" powyżej
kadrze, a to z trudnościami w oddaniu tego, czego doświadczył i co właśnie
w tym kadrze również zobrazował. Przyczyn tego nie można jednak w żadnym
wypadku składać na karb braku talentu u Spielgelmana, a jego źródeł należy
upatrywać raczej w osobistych przeżyciach autora, dla którego w dniu 11
września 2001 roku czas dosłownie "stanął w miejscu" (co zostało
kapitalnie oddane w sposobie narracji, gdzie wydarzenia nie "biegną",
lecz "sączą się", a kadry - o czym już wspomniano - obsesyjnie
powracają do artystycznej wizji zaatakowanych wieżowców). Zdecydowanie łatwiej
czyta się "Mausa", będącego wprawdzie także bardzo dramatyczną
relacją m.in. z wydarzeń w Auschwitz, ale stanowiącą - mimo wszystko - opowieść
o zdarzeniach, których Spiegelman sam nie doświadczył.
Osobiste doznania Spiegelmana z wydarzeń z 11 września 2001 roku znalazły
bardzo ciekawe przełożenie na język komiksu. Najważniejszym i najbardziej
charakterystycznym komiksowym "zabiegiem formalnym" jest wykorzystanie
przez autora własnych inspiracji amerykańskimi komiksami publikowanymi w
gazetach na początku XX wieku, a to dziełami Oultcaulta, Dirksa, Herrimana,
McManusa, czy McCay'a. Spiegelman, który - jako jeden z bohaterów opowieści
- w wyniku traumatycznych wydarzeń "gubi" osobowość (w pewnym
momencie nie pisze już o sobie "ja" , lecz w trzeciej osobie)
utożsamia, zarówno siebie, jak i innych nakreślonych bohaterów, z postaciami
osób z "klasycznych" komiksów; w taki sposób został ukazany na
przykład George Bush, czy Osama Bin Laden, ucharakteryzowany na mysz Ignatz'a
z komiksu "Krazy Kat" George'a Herriman'a.
Ciekawym zabiegiem formalnym zastosowanym przez Spiegelmana jest dwukrotne
wprowadzenie do treści komiksu streszczeń. Zastosowanie ich ma znaczny wpływ
nie tylko na spowolnienie, czy wręcz zawieszenie w czasie tempa akcji, ale
też na uwiarygodnienie i spotęgowanie dramatyzmu przekazu; w pierwszym streszczeniu
bowiem (na pierwszej stronie komiksu) autor umiejscawia opisywane wydarzenia
w chwili, "gdy świat się kończył". Poprzez wprowadzenie takiego
sformułowania, Spiegelman nawiązuje poprzez warstwę literacką komiksu3 wprost
do wydarzeń należących do rzeczywistości obiektywnej, znajdującej się poza
kadrem, zamieszczając nadto już w tym miejscu swój własny, sugestywny dla
czytelnika komentarz do opisywanych wydarzeń.
Autor również w sposób bardzo pomysłowy wykorzystuje w konstrukcji kadrów
i projektach stron charakterystyczne sylwetki Twin Towers.
Samo opowiadanie "In the Shadow of No Towers" liczy zaledwie
10 stron, oglądanych "w poprzek" komiksu, pierwotnie opublikowanych
w europejskich periodykach, a następnie zebranych przez Spiegelmana w książkę.
Oprócz tego, poza wstępem, autor zamieścił w swym dziele "Komiksowy
suplement", w którym wyjaśnia przyczyny sięgnięcia do komiksowych klasyków
po wydarzeniach 11 września 2001 roku, a także wprost przedrukowane siedem
stron z komiksów, pod których wpływem pozostawał i z poetyki których czerpał
podczas pracy a to, m.in. "The Kin - der Kids abroad" Lyonela
Feiningera, "Hogans's Alley" Richarda Oultcaulta, "Katzenjammer
Kids" Rudolpha Dirksa, "Little Nemo in Slumberland" Winsora
McCay'a.
Warto też wspomnieć o bardzo wysokim poziomie edytorskim albumu, wydanego
w dużym formacie, z tekturowymi kartami i efektowną czarną okładką.
Najnowszy komiks Spiegelmana, stworzony po długim czasie milczenia, jest
z pewnością pozycją wartą zainteresowania i można chyba pokusić się o stwierdzenie,
że do "gry" w komiksowym uniwersum wrócił bardzo silny zawodnik,
który już kiedyś udowodnił, że język tego medium jest prawie jego własnym
i nie powiedział w nim on jeszcze ostatniego słowa.
Biorąc jednak pod uwagę wydarzenia, jakie zainspirowały autora do narysowania "In
the Shadow of No Towers", należałoby mimo wszystko życzyć - zarówno
Spiegelmanowi, jak i czytelnikom - by nie musiał poszukiwać inspiracji do
tworzenia komiksów w tak dramatycznych wydarzeniach, lub też by nie musiał
mieć już zgoła żadnych.
Ireneusz Pietryka 30.01.2005r.
tytuł: "In the Shadow of No Towers"
autor: Art Spiegelman
wydawnictwo: Pantheon Books, 2004r.
1Raczej jako polityczny komentarz niż
relację określa komiks Spiegelmana Michał "Błażej" Błażejczyk w artykule "Obrazkowe
reportaże", por. "Zeszyty Komiksowe" nr 2, październik 2004,
str.58.
2Tak określa komiks sam Spiegelman
w wywiadzie udzielonym w dniu 18 października 2004r. Jeff'owi Fleischer'owi
dla Mother Jones.com
http://www.motherjones.com/arts/qa/2004/10/10_101.html
3O streszczeniu w komiksie,
na przykładzie analizy funkcji streszczeń w "Garażu Hermetycznym" Moebiusa,
pisze Jerzy Szyłak w książce "Poetyka komiksu. Warstwa ikoniczna
i językowa". Wydawnictwo Słowo/Obraz/ Terytoria, 2000r., str.152-153.
|
|