|
Kolejne (po Egmoncie i Mandragorze) znienawidzone przez polskich
fanów komiksu wydawnictwo działające pod kryptonimem DK, czyli cichociemny,
od niechcenia tolerowany podnóżek prasowego giganta zza zachodniej granicy
prezentuje nam od kilku miesięcy serię "Spectacular Spider-Man".
Znaczona od numeru pierwszego nie jest ona jednak jakąś "ongoingową" świeżynką
- wręcz przeciwnie, jej początków należy bowiem szukać w latach siedemdziesiątych.
Prezentowane u nas odcinki stanowią coś, co Amerykanie określają jako kolejny "volume",
w tym przypadku w zasadzie "vol. 2", choć sytuacja nie jest aż
tak przejrzysta.
.
Z półki Chmiela
Z PÓŁKI CHMIELA: "PETER PARKER: SPIDER-MAN"
Po
kryzysie jaki amerykański rynek komiksowy przeżył w połowie lat dziewięćdziesiątych,
wydawnictwo Marvel zmuszone było skasować pokaźną liczbę swoich tytułów.
Syndrom ten dotknął również najpopularniejszej postaci marvelowskiego
uniwersum czyli Spider-Mana. Zamknięto wówczas wszystkie serie ze Spidey'em
łącznie z najdłużej ukazującą się "Amazing Spider-Man". Losu
tego nie uniknął także tytuł "Spectacular Spider-Man", zdecydowanie
najciekawszy z wszystkich tych, w których pojawiał się Pająk. Dlaczego
najciekawszy? A dlatego, iż to właśnie na jego potrzeby tworzył najlepszy
scenarzysta zajmujący się tym bohaterem John Marc De Matteis (m.in. "Ostatnie
łowy Kravena", "Najlepszy przyjaciel, największy wróg").
W każdym razie serie pozamykano, a przywrócenie popularności Pajęczakowi
powierzono artyście nazwiskiem John Byrne. Byrne uwielbiany przez Amerykanów
za swoją pracę nad przygodami X-Men, oraz klasyczny, autorski run w "Fantastic
Four" do historii komiksu przeszedł jednak jako artysta, który w
1986 roku mini-serią "Superman: Man of Steel" odrestaurował
postać Człowieka ze Stali. Uważany odtąd za geniusza w tej dziedzinie
podjął się napisania na nowo początków Spidera w trzynastoczęściowej historii "Chapter
One". Niestety Marvel zawiódł się wynikami finansowymi, a prestiż
Byrne'a zniknął jak bańka mydlana, ponieważ jego wizja zupełnie nie trafiła
do serc hardcore'owych fanów, a reszta czytelników jak zwykle miała taki
reboot gdzieś. Próba zerwania z wielowątkową, złożoną historią postaci
odrzucającą w mniemaniu redaktorów Marvela nowych, młodych czytelników
zupełnie się nie powiodła. Zaskoczonym takim obrotem sprawy nie pozostało
nic innego jak powrót do naznaczonego latami tradycji "Amazing" i "Peter
Parker: Spider-Man" (oczywiście od numerów pierwszych, które miały
przynieść dodatkowy zysk jako numer kolekcjonerski), natomiast "Spectacular
Spider-Man" został z nieznanych powodów pominięty w tym odświeżaniu.
Po odebraniu scenarzyście Howardowi Mackie prowadzenia serii "PP:
S-M", za jej pisanie uczyniono odpowiedzialnym Angola - Paula Jenkinsa.
Jenkins miał już wtedy na koncie pracę nad kilkoma mniej lub bardziej
prestiżowymi tytułami i wydawał się wówczas artystą obiecującym. Dziś
wiemy, co prawda, że niestety, podobnie jak były kierownik naszego kraju,
zwykł bardzo dobrze zaczynać i niezbyt interesująco kończyć - niemniej
wtedy napisał na potrzeby "Peter Parker: Spider-Man" kilka znakomitych
opowieści. Po kilkudziesięciu zeszytach nowe szefostwo Marvela postanowiło
w 2003 roku kultywować tradycję, tytuł zamknięto, a w zasadzie przemianowano
na... "Spectacular Spider-Man", zerując oczywiście licznik.
I tak koło się zamknęło, a seria trafiła pod nasze strzechy.
Przechodząc do meritum bo przecież kiedyś trzeba, Jenkins stworzył na
potrzeby "PP:S-M" trzy historie, o których warto wspomnieć. Pierwsza
z nich opublikowana została w jubileuszowym, podwójnym, dwudziestym piątym
numerze serii. Skupia się ona na skomplikowanych relacjach Normana Osborne'a
i Petera Parkera, nie tyle Green Goblina i Spider-Mana, co właśnie ich "cywilnych" alter-ego.
Osborn, który został uśmiercony własnym ślizgaczem w 122 numerze "ASM",
powrócił zza grobu za sprawą redaktorów Marvela pod koniec lat dziewięćdziesiątych
- nostalgicznie doszli oni do wniosku, że komiks bez oryginalnego Green
Goblina nie jest już ten sam, a i sprzedawać mógłby się przecież lepiej...
W historii "Revelations" wyjawiono więc naiwnym czytelnikom, że
Osborn śmierć swoją upozorował, a w czasie swojej absencji bawił się dobrze
w Europie. Aby polepszyć nie najlepsze wyniki sprzedaży przystąpiono do
radosnej eksploatacji postaci - Goblin pojawiał się więc to tu, to tam wywołując
ostatecznie raczej znudzenie niż ekscytację. Wreszcie jednak znalazł się
ktoś utalentowany, kto spróbował powiedzieć coś nowego o tej postaci - tym
kimś okazał się właśnie Paul Jenkins. Epizod 25 zatytułowany "Trick
of the Light" to opowieść o tym jak Norman Osborn porywa Spider-Mana
i zamyka w opuszczonym domostwie, które odziedziczył. Tam manipulując umysłem
bohatera próbuje przeciągnąć go na swoją stronę, przysłowiową "ciemną
stronę mocy". Osborn nienawidzący Spider-Mana, tak naprawdę szanuje
Petera, ba, kocha go nawet jak ojciec syna. Upatruje w nim bowiem wszystko
to czego nie mógł znaleźć we własnym synu Harry'm - silną osobowość, godnego
następcę własnych chorych idei. Z kolei Parker nienawidzi Osborne'a w obu
jego postaciach. Norman zabił jego ukochaną Gwen Stacy, przyjaciela Bena
Reilly, doprowadził do szaleństwa własnego syna, a w końcu upozorował śmierć
ciotki May, aby ją porwać. Osborn to ostateczne nemezis Parkera, najgroźniejszy
z jego przeciwników, pomiędzy nimi nigdy nie dojdzie do porozumienia, ale
Norman nie potrafi tego zrozumieć. Wierzy, że dzięki narkotykom i psychologicznym
sztuczkom uda mu się nawrócić Petera. A jednak przegrywa, bo choć uważa
się za nadczłowieka, w rzeczywistości jest tylko żałosnym małym chłopcem,
którego ojciec zamykał w pustym ciemnym domu (w tym samym, w którym on teraz
próbuje złamać Parkera) po to, aby nauczyć go jak być silnym i pokonać własne
lęki. Osborn być może i przezwyciężył to czego się bał, być może sprostał
oczekiwaniom taty tyrana, ale w jakiś sposób ciemność tego domu, mrok dziedzictwa
Osbornów wypaczyły jego duszę. Najgorsze jest to, że świadomość tego ukrywa
przed samym sobą. Jest w tym komiksie taka scena kiedy Norman płacze - nie
wiadomo czy opłakuje swoje dzieciństwo czy raczej to jakim stał się bezdusznym
potworem. Opowieść kończy się remisem, idealnie wpisanym w formułę amerykańskiego
komiksowego mainstreamu. Parker nie daje się złamać, między innymi dzięki
wspomnieniom swoich bliskich, ale nie jest też w stanie pokonać i schwytać
Goblina. Psychopata, wiedząc, że przegrał walkę o dziedzica, obiecuje nadchodzące
krwawe rozwiązanie, kiedy obaj staną naprzeciwko siebie w ostatniej rozgrywce.
Do
rozgrywki tej dochodzi w napisanej przez Jenkinsa opowieści opublikowanej
w numerach 44-47 pt. "Death in the Family". Pisarz ponownie skupia
się tutaj na analizie łączących Parkera i Osborna relacji, nie stroniąc
od akcji, odsuwając ją jednak na drugi plan. Goblin zaczyna od "zmiękczenia" bohatera
eliminując kolejną bliską mu osobę - przyjaciela Flasha Thompsona. Na skutek
nieskomplikowanego planu Normana, Thompson kończy jako katatonik, a Peter
wie doskonale komu zawdzięcza kolejną w swoim życiu stratę. Wydarzenia nabierają
rozpędu, prowadząc do nieuchronnej konfrontacji. Po genialnej scenie, w
której psychopata w opuszczonym magazynie, na oczach Parkera bawi się figurkami
symbolizującymi Gwen Stacy, Spider-Mana i jego samego, a następnie powtarza
motyw śmierci dziewczyny, Spidey'owi puszczają nerwy. Nie bez znaczenia
jest również fakt, że Goblin zapowiada uśmiercenie swojego wnuka, nie spełniającego
jego zdaniem wysokich osbornowskich standardów. Po efektownej walce, w której
Peter balansuje na granicy ostatecznego rozwiązania kwestii swojego nemezis,
okazuje się nieoczekiwanie, że tak naprawdę do tego właśnie zmierzał Osborn.
Poniżony namawia superbohatera, aby zakończył definitywnie konflikt. Parkerowi
udaje się powstrzymać, emocje opadają i, o dziwo,próbujący się przed chwilą
nawzajem zabić mężczyźni, siadają obok siebie i zaczynają się śmiać. Śmieją
się niby z żartu, ale też trochę z samych siebie, z sytuacji do której doprowadzili.
Na chwilę zapominają o tych wszystkich tragediach, które połączyły ich losy,
skupiając się tylko na tym jak śmieszni sie stali. Scena ta to niezbyt odległe
echo mistrzowskiego zakończenia "Zabójczego żartu" nie tak oryginalna,
ale i tak dobrze napisana. Parker nie może zabić Osborna, nie ma też wystarczających
dowodów, aby zamknąć go w więzieniu, z kolei Osborn wie, że cokolwiek złego
jeszcze zrobi nigdy nie złamie Parkera. Teoretycznie jest to status quo,
ale w głębi duszy Norman zdaje sobie sprawę z faktu, że przegrał. Nie ma
jednak odwagi, żeby zrobić to czego oczekiwał po Spider-Manie... "Death
in the Family"to opowieść opublikowana w 2002 roku, powiązana marketingowo
z ekranizacją przygotowaną przez Sama Raimi'ego - pozostaje jednak jednym
z najlepszych, najbardziej wnikliwych epizodów tego nie kończącego sie konfliktu.
Ostatnią wyróżniającą się historią ze spiderowego runu Jenkinsa jest "And
here my troubles begin...", z numeru 50. To kameralna opowieść, nastawiona
na ukazanie tego co powoduje, że Peter nie poddaje się i walczy wciąż i
wciąż; chociaż nie może wygrać i doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Jenkins
analizuje także więzi łączące Parkera i ciotkę May - ta poznała bowiem w
końcu prawdę o sekretnej tożsamości Spider-Mana, mężczyzna opowiada jej
więc o tym wszystkim co przeżył przez ostatnie lata i co musiał przed nią
ukrywać, również dla jej bezpieczeństwa. Parker jest wreszcie całkowicie
szczery i może wyjawić jej wszystkie mroczne tajemnice łącznie z tą najważniejszą:
kim jest człowiek odpowiedzialny za śmierć Gwen Stacy i jakie są implikacje
faktu poznania przez superłotra tajnej tożsamości superbohatera. Większą
część tej historii angielski scenarzysta napisał przy użyciu dialogów Petera
i May, w których bohater wyjawia ciotce całą istotę bycia Spider-Manem.
To właśnie dzięki nim wracamy do korzeni postaci, ponownie odnajdując jej
najważniejsze cechy - bezkompromisowość, odwagę, kierującą nim wewnętrzną
potrzebę naprawienia błędu, którego nigdy naprawić się nie da, a przede
wszystkim głębokie człowieczeństwo z całym zestawem wad i zalet. Jenkins
w tym jednym zeszycie określił istotę Spideya, i zrobił to lepiej niż Bendis
w "Ultimate S-M" czy Sam Raimi w obu kinowych filmach, chociaż
na ich wizje, broń Boże, również nie wypada narzekać. Podstawową zaletą "And
here my troubles begin..." jest wszechobecny humor, nasuwający miłe
skojarzenia z klasycznymi historiami o Pająku - tłem opowieści jest wplątanie
się bohatera w wojnę gangów chińskiego, jamajskiego i m.in. polskiego z
organizacją niejakiego Hammerheada. A scena konfrontacji Spidera z jamajskim
bandziorem to kolejna mała perełka w historii komiksu.
Opowieści z numerów 25 i 50 narysował Mark Buckingham, nieco bardziej
realistyczną cartoonową kreską niż to się zdarza obecnie Humberto Ramosowi.
Buckingham nie bawi się, aż w takie eksperymenty z postacią Pająka jak Ramos,
niemniej wypada to wszystko ładnie i robi przyzwoite wrażenie. Humberto
odpowiedzialny jest natomiast za stronę plastyczną zeszytów 44-47, i trzeba
przyznać, że jego rysunki (choć bywa, że czasami irytujące) to główna zaleta
dla których warto było brać do ręki późniejsze zeszyty "Spectacular
Spider-Mana".
Tymczasem w USA seria "Spectacular Spider-Man" dobiega końca.
Podobno Marvel zdecydował się na taki zabieg uznając, że nie ma sensu kontynuować
tego prawie autorskiego projektu Jenkinsa (było bowiem kilku gościnnych
scenarzystów), kiedy ten męczony problemami zdrowotnymi zamierza zrezygnować.
Być może jednak choroba angielskiego scenarzysty jest tylko wygodnym wyjaśnieniem
dla skasowania słabo sprzedającego się tytułu. Któż to wie? Seria zostanie
zakończona 27 numerem napisanym przez Jenkinsa i narysowanym przez Buckinghama,
czyli przez tych, którzy przyczynili się do jej powrotu. Koło zamknie się
ponownie... tak to już bywa.
Łukasz Chmielewski
|
|