Cybernetyczna
baśń
rozmowa z Dagmarą Matuszak
KZ: Ładnie prezentuje się ta "Melinda". Jak
uczucia po tak ekskluzywnej publikacji?
Dagmara Matuszak: Przede wszystkim cieszę się, że udało się zrealizować
ją w zamierzonym kształcie. To bardzo interesujące doświadczenie, projektować
książkę jako całość. Ale myślę, że nadszedł czas, by podjąć jakieś nowe
wyzwanie.
KZ: Gaiman - Matuszak. Czy spodziewałaś się, że Twoje nazwisko wystąpi
kiedyś w takiej właśnie konfiguracji?
DM: Raczej nie. Co więcej, spotkanie z Gaimanem przydarzyło się w momencie,
kiedy przeżywałam coś na kształt kryzysu artystycznego. Myślałam sobie:
Boże, po co mi to rysowanie, przecież nikt się tym nie interesuje, trzeba
było zająć się hodowlą bulterierów, a nie studiować malarstwo. A tu nagle
słowa uznania z całkiem nieoczekiwanej strony. Możesz sobie wyobrazić, jakie
to budujące.
KZ: Znałaś twórczość Neila Gaimana wcześniej. Brałaś udział w konkursie
na ilustracje inspirowane jego prozą. Jakie masz zdanie o jego twórczości?
DM: To nie był konkurs, tylko wystawa zorganizowana z okazji jego wizyty
w Polsce. Zawsze miałam wielką ochotę zilustrować coś Gaimana, więc zaproszenie
do udziału w tej wystawie bardzo mnie ucieszyło. Mnie czytanie jego książek
sprawia dużą frajdę, on kreuje takie przestrzenie, w których wyjątkowo łatwo
się zadamawiam.
KZ: Jak w gruncie rzeczy doszło do tego, że Gaiman zaproponował właśnie
Tobie oprawę graficzną swojego wiersza?
DM: Ten wiersz został napisany właśnie po to, żebym go zilustrowała. Gaiman
zapytał mnie, co lubię rysować. Dostał listę ze spisem zawierającym między
innymi: gniewne małe dziewczynki w dużych miastach, ryby, psy, stare maszyny.
I napisał "Melindę".
KZ: A jak zasadniczo wyglądała współpraca z Gaimanem?
DM: Zostawił mi całkowicie wolną rękę. Co było bardzo miłą odmianą, ponieważ
przy ilustrowaniu okładek, co ostatnio stanowi trzon moich wysiłków, dostaję
zwykle szczegółowe wytyczne, kto, w którym miejscu i w jakim stylu. To zwalnia
od myślenia, a ja lubię myśleć, więc trochę mi żal... W tym sensie "Melinda" jest
bliższa mojemu malarstwu niż pracy projektowej.
KZ: O czym jest właściwie "Melinda"?
Twoja graficzna interpretacja tego krótkiego utworu doprowadziła do takiego,
nie innego efektu.
DM: Melinda to mała dziewczynka w mieście zamieszkanym przez maszyny i
zwierzęta. Niewykluczone, że zwierzęta istnieją tylko w jej wyobraźni. Niewykluczone,
że wszystko istnieje tylko w jej wyobraźni. A może wszystko jest prawdziwe.
Ja mam jeszcze jedną teorię na ten temat, ale nie będę jej przedstawiać,
dopóki Neil nie napisze drugiej części.
KZ: Skąd w Twojej głowie te wszystkie wizje, które przedstawiłaś na rysunkach?
Skąd ta nuta industrialu?
DM: Były tam cały czas. Jest ich tam więcej. Nie potrafiłabym sprecyzować
przyczyny ani momentu pojawienia się tych fascynacji, ale, na przykład,
część pisemna mojej pracy dyplomowej dotyczyła m. in. interpretacji sposobów
oddziaływania obrazu za pomocą zasad cybernetyki.
KZ: "Melinda" jest zróżnicowana
graficznie. Są tu rysunki w czerni i bieli ale także kolorowe wkładki.
Skąd pomysł na taką, a nie inną estetykę
książeczki?
DM: Po serii szkiców, które, jeśli oglądać je dzisiaj, nie mają nic wspólnego
z efektem końcowym, powstały dość nieoczekiwanie dwa czarno-białe rysunki,
co do których było jasne - to jest właściwa formuła. Są dziś częścią książki.
Jednocześnie niechętnie rozstawałam się z pomysłem zrobienia ilustracji
w kolorze. W którymś momencie, kiedy praca nad całością była już zaawansowana,
wpadł nam w ręce reprint międzywojennego wydania baśni Andersena z ilustracjami
Rackhama. Oczywiście wklejanymi do środka. To było po pierwsze intrygujące
poprzez swoją formę, a po drugie zezwalało na swego rodzaju oddzielenie
kolorowych ilustracji
od narracji.
A po trzecie, "Melinda" jest stylizowana na wiersz - bajkę dla
dzieci. Cóż bardziej kuszącego niż pójść o krok dalej i nadać jej wygląd
starej książki z baśniami? Tym bardziej, że archaizm formy stwarza w połączeniu
z tą "industrialną" treścią pewne napięcie. KZ: Czy w związku z tą publikacją, która trafi tak naprawdę do wybranych,
masz teraz apetyt na kolejne takie eksperymenty?
DM: Absolutnie tak.
KZ: Jest "Melinda". Co dalej? Czy doczekamy się kontynuacji
- "Melindy II"?
DM: Tak, powinnam już wkrótce dostać od Neila część drugą, tym bardziej
że Hill House - nasz amerykański wydawca - chciałby wydać ją na Boże Narodzenie.
W jakiejś luźnej rozmowie padły też stwierdzenia: część trzecia, część czwarta,
wydanie zebrane.
KZ: A jakie losy czekają "Panów w cylindrach", których gdzieś
w planach ma wydawca "Melindy"?
DM: Problem z "Panami" polega na tym, że powstawali zbyt długo
i cechuje ich spore zróżnicowanie stylistyczne, co nie wygląda najlepiej.
Musiałabym ich praktycznie namalować od nowa. Poza tym po "Człowieku
w probówce" właściwie zrezygnowałam z komiksów. To nie moje medium.
Rozmawiałam z Jerzym wstępnie o tym, by uczynić "Panów" taką hybrydą
między komiksem a ilustrowaną prozą, z tym że wymagałoby to od niego sporych
modyfikacji w scenariuszu. Chciałabym wrócić do tego wątku, zwłaszcza po
doświadczeniu z "Melindą".
KZ: Czy masz jakieś typowo komiksowe plany na najbliższą przyszłość?
DM: Raczej nie, patrz wyżej. W każdym razie nie w klasycznej postaci.
KZ: Dziękuję za odpowiedzi. Życzę kolejnych sukcesów.
DM: Dziękuję bardzo.
Pytania zadał Jakub "Tiall" Syty
|