|
Poloniści i znawcy literatury używają bardzo często pojęcia "świat
przedstawiony", które odnosi się także do naszego ulubionego rodzaju
sztuki. Każda z historii komiksowych prezentuje jakąś wizję rzeczywistości,
wizję świata - mniej lub bardziej szczegółową, atrakcyjną bądź wręcz przeciwnie
w oczach czytelnika. W kreacji światów najdalej posunęli się Amerykanie,
których przemysł komiksowy pozwolił na kreację całych uniwersów. I właśnie
na ich temat słów kilka poniżej.
Z półki Chmiela
Komiksowe światy vol. I
Nie
jest oczywiście tak, że scenarzyści i rysownicy europejscy, czy choćby
japońscy konstruują papierowe, nieciekawe wizje światów, w których przychodzi
żyć ich bohaterom. Wręcz przeciwnie: "Thorgal", "W poszukiwaniu
ptaka czasu", "Piotruś Pan", "Akira", "Eden" i
kilka innych przykładów udowadniają, że poza Ameryką powstają kreacje
często ciekawsze i bardziej spójne niż te wymyślane przez twórców zza
oceanu... niemniej to właśnie im należy się palma pierwszeństwa. Poza
Ameryką nie ma bowiem ciągu, aby przeróżne, często odmienne stylistycznie
projekty pakować w ramy jednego świata, na tyle pojemnego, aby mógł je
wszystkie pomieścić. Nie znam historii komiksu amerykańskiego na tyle
dobrze, aby odnaleźć w niej ten moment, w którym redaktor lub scenarzysta
któregoś z wydawnictw stwierdził, że warto zrobić tak, aby superherosi
i superzłoczyńcy z różnych serii komiksowych mogli spotykać się, zaprzyjaźniać,
kochać, nienawidzić lub toczyć bitwy na śmierć i życie demolując całe
miasta. Ktoś w każdym razie musiał wpaść na ten pomysł pierwszy, a reszta
stwierdziła po czasie, że jest na tyle dobry, że warto go wykorzystać.
I faktycznie, jest to idea, która oprócz motywu superbohatera czyni amerykański
komiks, w całej jego tendencji do tasiemcowatości, unikatowym.
Zabawne jest to, że idea uniwersów poszczególnych wydawnictw sprzyja właśnie
tworzeniu historii nasuwających skojarzenia z operami mydlanymi. Tak jak
jednak odmóżdżającym zabiegiem wydaje się śledzenie losów Blake'a Carringtona,
C.C. Capwella, tudzież innego Ridge'a Forestera - tak, o dziwo, wcale nie
irytuje czytanie o finansowych, zawodowych i miłosnych problemach Petera
Parkera, Clarka Kenta, Matta Murdocka czy Bruce'a Wayne'a. Wręcz przeciwnie,
wątki tego typu czynią historie o superbohaterach znacznie ciekawszymi i
pozwalają im trwać na rynku. Superbohaterowie wykreowani kiedyś jako SUPERludzie,
teraz w znacznej większości stają się superLUDŹMI, z wszystkim ułomnościami
naszego gatunku, których nie są w stanie wyeliminować żadne nadludzkie moce.
Przykładowo Fantastic Four radzący sobie doskonale z tak niebezpiecznymi
przeciwnikami jak Dr Doom czy Galactus (a przecież ten facet konsumuje całe
planety) staną w komiksie Straczyńskiego do walki o własne dziecko, które
chce im odebrać ich własne państwo, to samo, które ratowali nieskończoną
ilość razy. Peter Parker stracił dom, a jego żona zdaje się zainteresowana
romansem z Tony Starkiem czyli Iron-Manem, życie Matta Murdocka to dzięki
talentowi Bendisa nieustanna droga przez piekło, Bruce Wayne po kolei traci
wszystkie kobiety, które kocha, a liczba jego pomocników w walce ze zbrodnią
nieustannie się zmniejsza z powodu śmierci i tragedii rodzinnych. Postaci
komiksowe żyją w świecie, w którym komiksowe zło udaje się wyplenić łatwiej
niż głód, choroby i nędzę.
Uniwersa DC, Marvela czy kiedyś Image'a (a wymieniam te najważniejsze)
to światy, w których wydarzenia istotne dla ich trwania czy rozwoju toczą
się w każdym ich zakątku. Pełne fajerwerków konflikty kosmiczne w których
zagrożone są całe galaktyki opisują nierzadko ci sami scenarzyści, którzy
doskonale przedstawią Wam stonowane, historie obyczajowe opowiadające o
tym zwykłym życiu herosów. Losy bohaterów z danego uniwersum przeplatają
się nie tylko w konstruowanych pod okiem redaktorów crossoverach, ale i
na łamach zwykłych miesięczników. I jest to naprawdę rewelacyjny zabieg,
ponieważ skonstruowany dzięki wyobraźni ciąg przeplatających się wydarzeń
tworzy coś na kształt zmyślonej historii - a fikcyjna historia wespół z
fikcyjną geografią (np. takie państwa jak Latveria i Trafia z Marvela, lub
Metropolis, Gotham City, Coast City z DC) w jakiś niewytłumaczalny sposób
czynią te baśniowe światy prawdziwszymi. I chociaż wiesz, że siedemdziesiąt
procent z tego, o czym czytasz w tych komiksach nie mogłoby się zdarzyć
w Twoim świecie - to jednak wszechobecny brud na rysunkach przeplatający
się z kolorowymi reklamami, prozaiczne problemy z którymi stykają sie główni
bohaterowie i postaci drugoplanowe - wszystko to przypomina ci nasz (nie)zwykły
świat.
Ten pozór realizmu może także stanowić przyczynek do doskonałej zabawy.
Szczególnie dobrze widać to na przykładzie komiksów Marvela, w których większość
postaci zarówno z pierwszego, drugiego i trzeciego planu zna się wzajemnie.
Dobrym przykładem jest Ben Urich dziennikarz codziennej gazety "Daily
Bugle", w której pracował kiedyś Peter Parker. Obaj znają tajną tożsamość
Daredevila, ale żaden z nich nie przyznałby sie do tego przed drugim - Urich
jako sprytny reporter wydedukował kim tak naprawdę jest Matt Murdock, ale
zastanawia sie skąd tajemnicę zna Parker. Syn Uricha, Phil to z kolei nie
kto inny jak trzecie, działające po właściwej stronie prawa wcielenie Green
Goblina, nemezis Spidermana. Jarvisa - kamerdynera grupy superherosów Avengers
(odpowiednika Alfreda Pennywortha) łączy rozwijający się romans z May Parker
- ciotką Petera. I tak dalej, i tak dalej - wzajemne powiązania pomiędzy
seriami możnaby wyliczać długo - dla miłośników i znawców amerykańskich
komiksów wyszukiwanie niektórych z nich, nie podanych na tacy, to prawdziwa
przyjemność. Najbardziej konserwatywni nasiąkają tym tak bardzo, że popełnione
przez scenarzystę i przepuszczone przez redaktorów odstępstwa od dawniej
opowiedzianych historii doprowadzają ich do białej furii, zdolnej przekreślić
w ich oczach nawet znakomicie napisaną i narysowaną opowieść. Dla nich,
świat przedstawiony i to co kiedyś przeczytali jest tak realne, iż wykreowanie
motywu, który zaprzeczałby czemuś co wydarzyło się wcześniej, jest atakiem
na świętość. Tak zwana "continuity" jest według hardokorowych
czytelników najważniejsza i powinna być pilnowana zarówno przez tych, którzy
historie opowiadają, jak i tych, którzy to opowiadanie nadzorują. A z tym
bywa różnie, zdarzają się wpadki, bo tak naprawdę nikt już po latach nie
kontroluje całości - uniwersa DC i Marvela nasuwają skojarzenia z workami,
do których wrzucane są coraz to nowe opowieści, często pozostające ze sobą
w sprzeczności. Na dobrą sprawę jednak poza purystami nikogo nie interesuje,
że Straczyński w numerze 518 "Amazing Spider-Man" umieścił jakąś
wypowiedź czy zdarzenie, nie mając do tego prawa, bo w 168 numerze "Spectular
Spider-Man" napisano coś zupełnie innego (uwaga - jest to przykład
wzięty z kapelusza, jeżeli ktoś z Was chciałby to jednak sprawdzić) - świadczy
to jednak o tym jak wielka jest moc kreacji i oddziaływania na czytelników.
Komiksowe uniwersum bogate w ciekawe postaci i wydarzenia to przejaw oryginalności
komiksu amerykańskiego, której nie znajdziemy nigdzie indziej. To lata artystycznego
i po prostu rzemieślniczego wysiłku setek scenarzystów, rysowników, inkerów,
kolorystów, literników i redaktorów; to tysiące historii napisanych z pasją
lub po prostu dla chleba; tysiące wypadków w życiu kilkudziesięciu bohaterów
i związanych z nimi emocji czytelników. To quasihistoria wymyślonego świata,
której nikt nigdy dokładnie spisze, i wzajemnych relacji, których nikt nigdy
(choćby chciał) nie ułoży w sensowną całość. To komiksowy odpowiednik tego,
co udało się osiągnąć Tolkienowi... stworzenia świata fikcyjnego, a jednak
wydającego się rzeczywistym. Wielkie przedsięwzięcia, krzyżówki serii, burze
mózgów scenarzystów i redaktorów, renowacje serii, zerowania liczników,
zmiany kostiumów i bohaterów pod nimi to wszystko składa sie na bogactwo
komiksowych światów. Bliżej o tym wszystkim, przy nastepnej okazji.
Łukasz Chmielewski |
|