"Hernan Cortez i podbój Meksyku"
"Hernan Cortez" został w latach osiemdziesiątych dwukrotnie wydany
przez Krajową Agencję Wydawniczą. Po raz pierwszy hiszpański konkwistador
objawił się w naszym kraju w formie komiksowej w 1986 roku, a po raz drugi
w 1989. Ja jestem szczęśliwym posiadaczem jednego z 200 000 albumów, które
pojawiły się w ramach drugiego wydania.
Komiks opowiada o życiu Corteza, skupiając się głównie na podboju przez
niego terenów dzisiejszego Meksyku. Należy bowiem wiedzieć, że wbrew pozorom
to nie Van Hamme w swoim Thorgalu wymyślił motyw podboju Indian przez żółtobrodego
przybysza, którego Ci pierwsi uznali by za boga. Coś takiego wydarzyło się
naprawdę blisko 500 lat temu.
Tym co różni ten komiks od innych albumów autorstwa Wróblewskiego to spore
nagromadzenie scen batalistycznych. Rzezie dokonywane na Indianach (bądź
od czasu do czasu na konkwistadorach) dały pole do popisu dla jego talentu.
Kadry przedstawiające duże ilości postaci to wyzwanie dla każdego rysownika
a Jerzy Wróblewski rysując "Corteza" spisał się przy nich znakomicie.
Co prawda twarze czerwonoskórych często zbytnio się od siebie nie różnią,
ale rysunki naładowane są taką ilością akcji, że mało kto zwraca uwagę na
takie niuanse.
Co do scenariusza Weinfelda to dosyć wiernie oddał on realia historyczne.
Co prawda niektóre źródła podają, że Aztekowie wcale nie uważali Corteza
za boga, ale pisząc scenariusz trzeba zdecydować się na jedną wersję historii.
Na plus należy panu Stefanowi przypisać także scenę ze strony 12, z której
jednoczenie wynika, że Cortez sypiał ze swoją tłumaczką. W tamtych czasach,
w komiksie kierowanym do młodzieży przemycić taki motyw było nie lada sztuką.
Mam duży sentyment do tego komiksu. Bez przesady mogę powiedzieć, że był
on jednym z głównych powodów dzięki którym zainteresowałem się historią.
A jako, że szczególne miejsce tej dziedziny wiedzy w moim życiu przyczyniło
się do wyboru przeze mnie kierunku studiów (prawo) mogę stwierdzić, że Cortez
zadecydował pośrednio o mojej przyszłości. Do dzisiaj pamiętam jak do jednego
z licealnych sprawdzianów dotyczącego wielkich odkryć geograficznych przygotowywałem
się m.in. z komiksu Wróblewskiego.
Oczywiście "Hernan Cortez" w żadnym razie nie należy do żadnych
arcydzieł gatunku, ale jako komiks edukacyjny spełnił, przynajmniej w moim
przypadku, swoją rolę. Czy dzisiejsze polskie komiksy historyczne również
realizują to zadanie? O to trzeba by spytać za kilkanaście lat młodocianych
dzisiaj czytelników "Westerplatte" czy "Solidarności".
Ja już z takich komiksów wyrosłem i wymienionych przed chwilą pozycji nie
czytałem... ale do Corteza wracam regularnie.
Seba
|