|
Wielka Gala Komiksowego Kiczu.
Szanowni
Państwo, witamy na Wielkiej Gali Komiksowego Kiczu!!! Postaramy się przedstawić
Państwu świat komiksu od kiczowatej strony, która jak rak pochłania coraz bardziej
zdrową i płodną intelektualnie część światka komiksowego, który wydaje się
idzie pod prąd pewnym ogólnym, komercyjnym i produkowanym pod publikę pozycjom
i tytułom.
Jednak, usiądźmy spokojnie, wysiłku intelektualnego dzisiaj od państwa nikt
nie wymaga, co więcej, oczekujemy totalnego jego braku. Wieczór kiczu, bezsensu
i niepotrzebności uważamy tym samym za otwarty. Zaczynamy!! The Darkness - Superman #1-2
Szanowni Państwo, w pierwszej kolejności skierujmy naszą uwagę na ulice
Metropolis, gdzie dojdzie do niesamowitej potyczki. Oto w szranki stają,
pragnący zawładnąć gangsterskim podziemiem Metropolis, Estacado i niejaki
Corben, cyborg i wysłannik Mr. Grasso - aktualnego władcy rynsztoków i zaułków
tego pięknego miasta. Zatem, niech wielka MOP WAR się rozpocznie!! Proszę
spojrzeć co się dzieje, zawodnicy wyciągają swoje gumowe mopy i okładają
się nimi bez szkody! Róbcie coś, nie mamy całej nocy - wykrzyknął ktoś z
tłumu. Zdezorientowani zawodnicy porzucili swe mopy i zaczęli... rozmawiać.
Na scenie pojawia się Mr. Grasso (ów 'władca rynsztoków i...') i zaraz się
zacznie!! O, bardzo proszę, już zaczynają z panem Estacado Monopoly rozkładać,
już rękawy zakasywać i kostkami rzucać grając o najwyższą stawkę - panowanie
nad Metropolis, gdy na ringu pojawia się Człowiek ze Stali. Stanął ostentacyjnie
na planszy, uniemożliwiając dalszy ciąg tej fascynującej potyczki między
panami mafiosami. Mr. Grasso wziął nogi za pas, knując coś pod nosem (nie
knując coś w ukryciu albo mamrocząc coś pod nosem tylko właśnie 'knując
coś pod nosem'), natomiast Estacado przedzierzgnął się w swoją gorszą połowę
(a może i lepszą - bo jest szansa, że w końcu coś poważnego zacznie się
dziać)... potężnego the Darkness i... Tak, stoją i dyskutują. I proszę Państwa,
kiedy publiczność prawie spała z nudów, do akcji wkracza cyborg Corben z
Lois Lane jako zakładniczką w ręku i kryptonitem na miejscu serca!! NIESAMOWITE!!
Tego jeszcze nie było!! Oj, będzie się działo. Superman pada, a Estacado
nie kiwa nawet palcem, zaraz się zacznie, taka okazja, proszę państwa. Ale,
ale co się dzieje? Corben odleciał - dosłownie. Czyżby te kilka ciosów mopem
było jedyną, bezkrwistą atrakcją tej walki? Nie, oto bowiem wspaniałomyślny
i przebiegły the Darkness odbija Lois z rąk zakładników, rozkręca cyborga
jak zabawkę, a na końcu kiedy wydaje się już być po wszystkim, staje w szranki
z samym Supermanem. Tak, na to wszyscy czekaliśmy!! ....hmm... dwa ciosy
i duże bum + odrobina krwi Supermana, kiedy po ciosie Estacado prawdopodobnie
ugryzł się w język... to wszystko proszę państwa... FASCYNUJĄCE!!! Eeee,
tak, słucham Pana? Po co to wszystko? O co chodzi? To Pan też nie wie? Proszę
Pana, nie płacą mi za to, żeby widzieć sens w bezsensie!! Proszę odejść.
Wracając po tej małej przerwie.... Estacado, człowiek z zasadami schodzi
ze sceny, uznawszy swą porażkę. Dużo próżnego gadania i kilka ciosów, ale
chwileczkę, właśnie dostaliśmy informację, że jednak to gadanie nie do końca
było takie próżne, bo oto pozakulisowo the Darkness usuwając Mr. Grasso
(czym przechytrzył Supermana) rozprawił się z całą zorganizowaną przestępczością
w Metropolis! Cóż za kunszt! A kolejne atrakcje wieczoru czekają!! Proszę
się nie rozchodzić, pozostać na miejscach, wieczór trwa, a kicz czeka!
(Da się to przeczytać, ale po co, skoro jest uwikłane w pewne "superbohaterowe" schematy
i poza kilkoma dymkami ponad przeciętność się nie wybija. Jedynie cynizm
Jackie'go się uchował jako taki.)
Venom vs Carnage #1-4 Teraz, proszę Państwa, zapraszamy na wycieczkę po mrocznych zaułkach i
skąpanych w mroku dachach Nowego Jorku. W świetle reflektorów stają
oto Venom i Carnage,
ojciec i syn (w symbiotycznym znaczeniu), których poróżniły sprawy rodzinne,
a mianowicie stosunek jednego i drugiego do najnowszego członka rodziny
- Toxina. I tak oto Venom chce aby jego wnuk żył, podczas gdy Carnage
wręcz przeciwnie. Czy czują Państwo tą tragedię i napięcie wiszące w
powietrzu?
Nie? No cóż, trudno. Let's get ready to rrrrrrrumble!! Zaczęło się, proszę
Państwa! Ale cóż to, co oni robią? Grają w berka? Sytuacja i akcja rysuje
się mniej więcej tak - Venom goni Carnage'a, a ten z kolei Toxina, któremu
pomocnej dłoni użyczają Black Cat i Spider-Man. Biegają w koło sepleniąc
od rzeczy i bez większego sensu. Halo, obsługa techniczna, czy przypadkiem
nie wysiadły im mikrofony? Jakkolwiek biegając tak, próbują złapać swą
ofiarę machając groźnie w powietrzu i gimnastykując się na sporych wysokościach. <Przerwa
na reklamę> Nie, proszę państwa, jeszcze nie skończyli biegać, ale
oto, tak! Coś się dzieje. Pewien zwrot dokonuje się właśnie. Przystanęli,
lekko
zdyszani i dyskutują... Jakiż to ekscytujący pojedynek dobra ze złem.
Podzielili się na dwie drużyny, Venom z Carnag'em kontra Toxin, Black
Cat i Spider-Man
i... udają że walczą, ale całość nie przypomina niczego więcej niż walenia
pięścią w gumową ścianę, z czego, poza zaczerwienieniem kostek, nic nie
wyniknie poważniejszego. Tak, pojedynek dobiega końca, towarzystwo zmęczone
(starość nie radość, a młodość nie rześkość jak widać) rozchodzi się do
domów, a Nowy York niestety ma nowego superświra na podwórku. Niestety,
bo oznacza to, że ciąg dalszy nastąpi...
(Kilka dobrych kadrów, to wszystko. Fabuła to jakaś kpina i żenada.)
Monster War #1-4
Zapraszamy Państwa na cztery szybkie, ociekające ponętnymi, roznegliżowanymi
laskami, których piersi (każda z osobna) są większe od głowy. Ups...pomyłka...
Mamy tu konfigurację 3+1, pomylił nam się biedny the Darkness - z napompowanymi
mięśniami - z kobitką. Wybaczcie. W każdym razie, ta oto dzielna i piękną
czwórka ściera się z totalnymi obwiesiami, którzy już dawno wyszli z mody,
a mianowicie Draculą, Frankensteinem, Wolf-manem i Mr. Hydem. Dobrawszy
się w pary walczą ze sobą kolejno, a pojedynki ich łączy luźno jakaś niby
fabuła, czy jak to intelektualne coś w tle powinno się nazywać. Po tym nieco
przydługawym wprowadzeniu zapraszamy państwa na pierwsza walkę wieczoru.
Runda pierwsza: Magdalena vs Dracula. I ruszyli, cóż za ruchy, cóż za gracja
epileptyka, cóż za ciało dmuchanej lali i rozkładającego się krwiopijcy.
Walczą, ona ładuje w niego czym się da, krew i wszelka inna posoka tryska
gdzie się da, jak woda z popękanych grzejników. Cóż za wspaniały widok.
Publiczność skąpana we krwi wymiotuje i ucieka. Jednak myliłby się ten,
kto uważa, że walka pomimo niejako posiekania przeciwnika na kawałki została
zakończona. Lorda Draculi nic nie rusza! Toteż ostatnie słowo należy do
niego, gryzie on naszą dzielną dziewicę i ucieka, bo na scenie pojawia się
Lara Croft, zapowiadając drugą walkę.... i proszę państwa, wspaniała wiadomość!!!
Kolejne rundy, tych fascynujących pojedynków Rambo vs Rambo, nie różnią
się wiele od siebie, zatem posoka i zgrabne gibkie ciała - gwarantowane!!!
A korzystając ze sposobności przypominamy, że woreczki na wymiociny pobrać
można u pana Jurka w rogu sali.
(Jedno słowo pasuje tu naprawdę dobrze: "pathetic" (żałosne)....
Chyba że ktoś lubi roznegliżowane dziewczyny w stylu stereotypowej, amerykańskiej
superbohaterki, wtedy jest szansa, że znajdzie tych kilka kadrów "dla
siebie". Swoją drogą, komiks ten posiada pewien urok, mianowicie nie
trzeba go czytać, żeby wiedzieć o co chodzi. Dla imbecyli w sam raz.)
Ultimate Daredevil & Elektra #1-4
Na koniec dzisiejszego spotkania zapraszamy na mały przerywnik. Pokaz tańca
towarzyskiego w wykonaniu Daredevil'a (niestety bez seksownego latexu, chociaż
na plakatach ma) i Elektry (również bez swojego ponętnego ubranka) z bogatym,
rozpuszczonym bachorem w tle. Spokojna muzyczka dobywa się z głośników <ludzie
na trybunach ziewają>, tańczą spokojnie i powoli <zasypiają>, blisko
siebie i tylko ten bogaty dzieciak wciska się między nich <chrapią>.
Stereotypowy do bólu dzieciak wpływowego ojca, stara się jak tylko może
być solą w ich oku (chociaż któż wie, czy Daredevilowi to przeszkadza, skoro
jest ślepy), bo nikt nie zaprosił go to tańca <chrapu chrap>. Otóż
dzieciak w końcu zrobił coś złego, co doprowadziło początkowo do małej plątaniny
w krokach (ach, te atrakcje - komentarz komentatora). O, Matt Murdock się
potknął, a teraz nadepnął niechcący Elektrę. A wszystko przez tego zepsutego
młodzieńca, co między nimi staje. I znowu są blisko, ciało przy ciele, bo
odepchnęli dzieciaka <chraaaaaaaaaaap>. Niestety dzieciak wraca (i
całe szczęście, bo choć jest on dość drętwą i żałosną postacią, to bez niego
taniec ten byłby zupełnie, w tej formie przynajmniej, nieciekawy i myli
się ten kto twierdzi, ze do tanga trzeba dwojga) i trzeba ostatecznie się
z nim rozprawić - i oto Elektra sięga po zabójcze środki, których Matt zaakceptować
nie potrafi... Proszę państwa, cóż się dzieje? POBUDKA!!! Wielkie poróżnienie
na scenie i sali, oto kochankowie dokonują trudnych wyborów. To było coś,
aż nie mogę uwierzyć, takie zakończenie, tak nieciekawego początku i nawet
środka!
(Ten komiks również da się przeczytać bez (większego) obrzydzenia. Cały
jednak problem polega na tym, że z tych czterech numerów można by zrobić
jeden i historia nic a nic by na tym zabiegu nie straciła, a może i by zyskała.)
c.d.n. - niestety...
p.s. Powyższe bazgroły słowne są czystą i subiektywną oceną autora i jeśli
ktoś uważa, że wspomniane komiksy zasługują na więcej uznania, to autorowi
jest mu go niezmiernie żal.
ffreak
| |