"Chciałem, żeby czytelnik bawił się tak jak ja..."
rozmowa z Tadeuszem Raczkiewiczem


KZ: Musze się przyznać, że jestem fanem Pana komiksów od 1985 roku, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem "Aferę Bradleya" w "Świecie Młodych". Tajfun kompletnie mnie rozwalił wtedy, bardzo mi się podobał, miałem około 8 lat i ta fascynacja pozostała.

Tadeusz Raczkiewicz: Może, dlatego, że moje prace były pierwszymi, co drukowali? Nie, były już wczesniej komiksy ... był Polch, był Rosiński...

KZ: Tak, ale jednak coś było w Pana komiksach takiego, że mimo to, iż Polch jest słynniejszym twórcą, miał jednak jakieś publikacje albumowe i to pozostało, to Pana postać również jest otoczona w środowisku komiksowym kultem.

TR: Tak? Nawet nie wiedziałem o tym. Dopiero jak dostałem zaproszenie (na MFK - przyp. red.) to uświadomiłem sobie, że mogę mieć jeszcze swoich fanów. I dlatego przyjechałem, myślę sobie, jakich fanów? Tyle lat minęło, jak nic nie tworzę. Z chwilą upadku gazety (chodzi o "Świat Młodych" - przyp. red.), nie przestałem rysować. Tworzyłem tam jeszcze trochę, ale te prace zaginęły.

KZ: No właśnie, dlaczego zaginęły?

TR: Mieli drukować, "Umowę" bodajże, takie science fiction, ale to nie było z "Tajfuna", raczej oddzielna opowieść. Nie wiem, co się stało z pracami.

KZ: Pan wysyłał tam oryginały, tak?

TR: Tak, wtedy było inaczej, nie było na przykład dostępu do ksero, czy skanera. Jak by był, to bym zrobił kopie, a oryginał zatrzymał sobie. Wtedy trzeba było jechać z oryginałami...

KZ: A mógłby Pan powiedzieć coś więcej o "Umowie"?

TR: To było takie przejście z czasów prehistorycznych do dalekiej przyszłości. Opowieść rozpozynała się w czasach prehistorycznych od szukania jakiejś drobnej cząsteczki, która w przyszłości miała stworzyć niewiadomo jakie cuda. Właściwie to zapomniałem o czym to dokładnie miało być, bo to już 15 lat temu było.

KZ: I to był projekt, też zakrojony na te standardowe dla Pana 44 strony?

TR: Tak.

KZ: A właśnie, dlaczego zawsze 44 strony?

TR: Dlatego, że jak czytałem komiksy francuskie (nie znam francuskiego, więc właściwie oglądałem), zawsze albumy miały po 44 strony.

KZ: A nie, francuskie miały 46 stron...

TR: A ja tak wziąłem sobie 44 (śmiech)...

KZ: "Kuśmider i Filo" nie był w tym formacie, został wydrukowany w 1976 roku.

TR: Bo tak, Dąbrowski wzorował się na "Asteriksie". Ja miałem inny, fajny pomysł, jak byłem młody, ale potem zrezygnowałem. We Francji był Asteriks, a w Polsce niczego takiego nie było. Oglądałem Kronikę Filmową i był tam tekst: "Dlaczego w Polsce nie stworzymy czegoś podobnego do Asteriksa?". No i główkowałem, a że akurat czytałem trylogię, więc wymyśliłem - Pan Wołodyjowski i Zagłoba. Jeden gruby, drugi mały. Zrobiłem komiks, wysłałem go do "Świata Młodych", to był "Onufry Zagłoba kontra Frankenstein" (śmiech)... ale niestety nie przyjęli. I to też zaginęło...

KZ: A jak zaczął Pan rysować komiksy? Jak zaczęła się Pana współpraca ze "Światem Młodych"?

TR: No właściwie to stukałem tam do drzwi od 67 roku. To już praktycznie prehistoryczne czasy. Z początku odmawiali, wiadomo jakie były czasy. No, a potem właśnie wysłałem tego "Zagłobę i Frankensteina" i spodobała im się moja kreska. To był dobry komiks. Aha, i jeszcze wysłałem im "Flipa i Flapa", też czterdzieści pięć czy cztery bodajże plansze. "Flip i Flap na Dzikim Zachodzie". To też gdzieś zaginęło... Ewentualnie musiałbym to sprawdzić u siebie, ale to już tak zniszczone, że... A na postacie Flipa i Flapa to egidę miał zdaje się tylko Harry Larmont, on tylko mógł to rysować... Tak pisali w gazetach.

KZ: Od lat 60-tych dobijał się Pan do "Świata Młodych", ale z komiksem musiał się Pan jakoś wcześniej zetknąć.

TR: A tak... Spotkałem się... w "Na Przełaj" był "Lucky Luke", zbierałem to też, wycinałem. Potem "Tytus" i wsiąknąłem w komiks (śmiech). Już wycinałem ze wszystkich gazet paseczki, jakie tylko były. Wszystkie z dymkami, to już były moje, (śmiech). No i potem Dąbrowski napisał scenariusz do tego "Kuśmidra i Filo".

KZ: (prezentuje swoje powycinane ze "Świata Młodych" - "Tajfuny" i "Tajemnicę Czerwonego Tipi"). No skoro Pan wycinał i wklejał, to my też wycinaliśmy - ale Pana komiksy...

TR: No, ja już dzisiaj podpisywałem u jednego z gości. To jest remake (TR: wskazuje na "Tajemnicę Czerwonego Tipi), to już było kiedyś w "Świecie Młodych", ale ten tekst mi się tak podobał, że myślałem, ja to zrobię ponownie.

KZ: A czy robił też Pan remake "Zawiszy Czarnego" po koniec istnienia "ŚM"?

TR: Tak też remake był.

KZ: A czy to długie było? Bo my tego nie widzieliśmy na oczy, szczerze mówiąc. To był już sam koniec Świata Młodych", zdaje się...

TR: No ja już nie pamiętam. trzydzieści, czy czterdzieści plansz. Czterdzieści dwie bodajże... tak. On był drukowany też w "Expressie Ilustrowanym", tu w Łodzi. Jak się ten redaktor nazywał? Zapomniałem. Zawsze mnie prosił o komiksy...

KZ: W "ŚM" była taka przerwa w wydawaniu Pańskich komiksów od 1976 do 1983, czyli do pierwszego "Tajfuna"...

TR: Wtedy nie rysowałem nic. (TR: przegląda przyniesione przez KZ Tajfuny). A tak, "Tajfuny"... któregoś to ja na kolanie tworzyłem, miałem wtedy sporo przeżyć osobistych i potem przerwałem... ale rysowłem, mam część zaczętych... Niedokończonych...

KZ: Było więcej "Tajfunów"?

TR: No, pewnie (śmiech). Teraz napisałem scenariusz... w tym roku, dokładnie. Tytuł "Jądro", nie powiem jaka jest treść, też science fiction, no i będę go rysował. Chcę wrócić do tego po prostu, ale trzeba też z czegoś żyć.

KZ: A dlaczego, żadnych publikacji albumowych?

TR: Pech.

KZ: Przecież Chmielewski, Christa...

TR: Oni mieli wejście, a ja nie... Ja zawiozłem... do tych (tu wskazuje na leżące "wyklejanki" ze "ŚM"), do Tajfunów zrobiłem okładki, zakończenia, tak jak w tych wydanych w albumach komiksach, wszystko, wszyściutko... Zawiozłem do... była kiedyś Krajowa Agencja Wydawnicza, do Warszawy. Przyjęli chętnie, ale już się komunizm walił.

KZ: Bo to byli generalnie złodzieje, którzy brali oryginały i potem to przepadało, wiemy jak było z Wróblewskim.

TR: Ja wtedy do nich zadzwoniłem, co się dzieje? Jak stwierdzili, że nic, to pojechałem i zabrałem te prace. Trzymałem w domu... Wychodziło tu w Łodzi takie czasopismo - "Old Baron". Facet przysłał do mnie list "Panie Raczkiewicz, czy można...", to on to wyda. No więc ja to spakowałem, bo miałem gotowe i wysłałem... To było ponad dziesięć lat temu. I na tym koniec. Nie wiem, co się z tym stało.

KZ: Czyli te oryginały zaginęły?

TR: Tak. Nie wiem, co się z gościem stało. Co on z tym zrobił? To był bodajże pan Pierzgalski. Może ma jeszcze te prace? No szkoda, bo to klisze, to wszystko w kolorze było. Wszystko gotowe, tylko dać wydawcy. No nawet jeśli małe nakłady...ale byłyby zawsze.

KZ: No, właśnie, zastanawialiśmy się, dlaczego na przykład Egmont, który wydawał w reedycjach rzeczy Szarloty Pawel, Christy, Chmielewskiego, nigdy nie wziął się za Pana komiksy, których nigdy nie było w wersji albumowej?

TR: Była taka... "Komiks Fantastyka". Zawiozłem ten komiks, ten właśnie science fiction (całkiem odrębny od "Tajfuna") do redakcji. Zostawiłem im. Potem za miesiąc przyjechałem, żeby się dowiedzieć, co się dzieje... i oni mi go wyciągneli z pod szafy i tak jak było zapakowane oddali. To wszystko... (śmiech)... Nie wiem, tam to trzeba było mieć dosyć mocne plecy. To były takie czasy. Teraz są w sumie takie same, tylko, że ja miałem zawsze jakieś takie ciężkie schody pod tym względem. Ze "ŚM" też mi nikt nie chciał pomóc, bo też mogli wydać w formie albumu, "ŚM" też wydawał swoich... Baranowskiego wydawał, Szarloty Pawel, jako "Młodzieżowa Agencja Wydawnicza". To było razem połączone ze "Światem Młodych". No, ale mnie nie chcieli. Dobrze Pan robi... świetnie, ale tego... (śmiech)

KZ: A czym się Pan zajmował oprócz rysowania komiksów?

TR: Ja pracowałem w biurze, w handlu. Także miałem lekką robotę i miałem, o czym myśleć.

KZ: To tak jak Andrzej Sapkowski, też był handlowcem, a potem zaczął pisać. A skąd "Tajfun" w ogóle?

TR: Właśnie, to jest pytanie. Najpierw postanowiłem zrobić coś Juliusza Verne'a, ja byłem zakochany w książkach Verne'a, od młodości je czytałem. Powiedziałem sobie: zrobię! "Dwa lata wakacji" mi się podobało... i narysowałem. W redakcji powiedzieli: w porządku przyjmiemy. Potem myślałem, co dalej? No i postanowiłem, że będzie to "Piętnastoletni kapitan". Chciałem też zrobić "Tajemniczą Wyspę", potem "Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi", już nawet miałem rozpisany skrypt. Ale potem, po "Piętnastoletnim kapitanie" powiedzieli: "Panie Raczkiewicz u nas to nie lubią takich komiksów z książek, taka linia partii... (śmiech). Chociaż Stanisław Borowiecki, tamtejszy naczelny, się nie wtrącał, on był bardzo przyjemnym człowiekiem. No, ale to tak było. Poszedł naczelny i tam mu swoje nawkładali... No i usłyszałem "niech Pan tak od siebie, coś". A ja pojęcia nie miałem jak komiks stworzyć, tzn. jak rysować wiedziałem, tylko jak scenariusz zrobić tak od siebie? Chciałem, żeby to był jakiś przebojowy tytuł... Coś co by narobiło dużo zamieszania - wichura jakaś, czy... tajfun!... (śmiech). No i siadłem nad kartką i skrypt napisałem w ciągu dziesięciu, dosłownie minut, w punktach. Najpierw rozrysowałem całość na brudno, w ciągu dwóch dni. Bardzo szybko...(śmiech). Spakowałem i wysłałem te szkice do Warszawy. Przyjmujemy - w porządku - rysować, taką dostałem odpowiedź. Więc zacząłem rysować i dwa, trzy razy w tygodniu zawoziłem prace do Warszawy, od razu do druku, a jednocześnie dalej tworzyłem. To oni mi dawali blaudruki, przy tym komiksie już były. Jak robiłem Kuśmidra i Filo, to nie było blaudruków. Chociaż nie... blaudruki były - nie było klisz. Ja kładłem kolor i nie wiedziałem jak wyjdzie. Z początku to dobrze robili (drukowali), papier mieli lepszy, ale później... Fatalnie to wychodziło. Zupełnie inne kolory są wydrukowane, niż te, które ja nanosiłem. Całkiem inne, to jest wszystko takie brudne. Ja to robiłem "talensami", to takie dosyć drogie farby. A ten ich druk i papier...

KZ: A skąd pomysł na trio Tajfuna, Kriss, Maar i agencję Nino?

TR: Sam chłop, jak miałby być...? Jak widziałem komiksy amerykańskie, to występowali tam właściwie sami bohaterowie... Superman na przykład, to mi się nie podobało (śmiech). Nie jestem jakoś przekonany do amerykańskich komiksów. Wolałem europejskie. Widziałem na przykład czasopisma "Tintin", czy "Spirou". Pomyślałem, że nie chcę w moim komiksie samotnego męskiego bohatera. Może by tak jakiś przyjaciel, ale przyjaciel to kojarzyłoby się z... (śmiech) no to może dwie przyjaciółki? To może jednej dałbym na imię Kriss, takie ciekawe imię, a drugiej nietypowe... Maar, nie tam Jola, Ola... (śmiech)

KZ: No właśnie, bo o ile można powiedzieć, że "Tajfun" to miał polski akcent, to jego przyjaciółki miały imiona już takie bardziej zachodnie. Nikt Panu nie robił problemów, że tutaj to mamy jakąś taką "agencję tajną", czy też "rządową"?

TR: Ja nie miałem cenzury. Żadnej. Absolutnie. Wprowadziłem tam gdzieś twarz Stalina. Nie wiem już w jakimś odcinku z "Tajfunem" ("Monstrum" - przypis KZ). Taki był "zamordysta" (śmiech). Oni wiedzieli o tym (w redakcji), ale mówili, może jakoś to przejdzie.

KZ: A gdzie pojawiały się problemy?

TR: Scenariusz "Tajemnicy Kamiennego Lasu" trafił do "Krajowej Agencji Wydawniczej". Tam powiedzieli, "No wie Pan, tam było jakieś imię... Iwan, bodajże, to się kojarzy z przyjaciółmi ze wschodu", a kiedy scenariusz trafił do "ŚM" to komiks poszedł bez problemu. Ja nie rozumiałem tego. Ja się w ogóle polityką nie zajmowałem. Człowiek był, trochę głupi (śmiech). A w komiksach było trochę takich podtekstów, ale to nie wynikało stąd, że ja to tak specjalnie robił (śmiech). To taki komiks, tak już jest. Wy to młodzi jesteście to nie pamiętacie tego tak strasznie. W małym miasteczku, w którym mieszkałem, tego się tak nie odczuwało. Proponowali mi tutaj pracę w Warszawie, "Przyjdzie Pan do "Świata Młodych", narysuje Pan dwa rysunki i będzie miał Pan zapłacone za mieszkanie". Byłem głupi wtedy. Właśnie zacząłem budować dom i...nie chciałem się przenieść.

KZ: Dobrze, że chociaż coś z tego było. A te inne projekty związane z "Tajfunem", ile tego było?

TR: Ja jak robiłem, to chyba trzy na raz, czy cztery. Narysowałem kawałek opowieści, a potem, ach... ngdy nie miałem pomysłu, to zacząłem nowy odcinek... I potem znów wracałem do poprzedniego... a w międzyczasie jeszcze trzeci... i tak się to ciągnęło. Miałem około dwudziestu planszy już zrobionych... Wszystko jest niedokończone. Plansze gdzieś poginęły (śmiech).

KZ: Szkoda

TR: Nie, to nie szkoda, bo teraz wymyśliłem całkiem nowy scenariusz (śmiech).

KZ: Ale to ma być znowu "Tajfun"?

TR: Tak, "Tajfun". Muszę znaleźć sponsora... ale najpierw muszę go skończyć. Nie wiem czy teraz robi się blaudruki i klisze, czy tak się kładzie... nie wiem, nie mam pojęcia. Inna technika. Wtedy była inna, teraz jest inna.

KZ: To w jaki sposób Pan pracował?

TR: Wysyłałem oryginał. Ten oryginał był w Warszawie przedrukowany na niebiesko i ja na tym niebieskim kładłem kolory, a osobno kładłem jeszcze na kliszy przezroczystej, klisze potem kładłem na to i ja widziałem tak jak tu jest (TR pokazuje na gotowy odcinek "Tajfuna"). Może teraz też jest taka technika? Nie mam pojęcia, tzn. teraz w większości przechodzi się na kolorowanie komputerowe, ale jednak - co ręce to ręce.

KZ: No, oczywiście... Czy czyta Pan nadal komiksy?

TR: Tak, ale bardzo mało... lubię "XIII", "Thorgala", "Blueberry'ego".

KZ: Szkoda, że po pięciu albumach przestano wydawać... i to tych najsłabszych, bo najstarszych.
A "Tajemnica Kamiennego Lasu"? Scenariusz Siwanowicza i Ponaczewnego...

TR: To byli młodzi ludzie...

KZ: To było zlecenie, tak?

TR: Tak, oni chcieli, żeby im to ktoś w Krajowej Agencji Wydawniczej narysował. Tam się nie zgodzili. Scenarzyści nie chcieli zrezygnować z tego projektu, no więc poszli do "Świata Młodych" i tak się zaczęło...

KZ: W jaki sposób to wyglądało? Załóżmy: pracował Pan nad "Tajfunem", kończył go Pan i zwracał się z propozycją do "ŚM", czy też najpierw było zlecenie od nich?

TR: Praktycznie to była moja inicjatywa. Teraz żałuję, bo przez moje rozklekotane życie w tamtym okresie.... mogłem wtedy tworzyć dwie historie w ciągu roku. Musiałbym tylko zrezygnować z pracy i siedzieć wyłącznie nad tym... bo były z tego pieniądze... ale szkoda mi było pracy.

KZ: Rozumiem... no, ale trzeba spojrzeć na to w ten sposób, że gdyby wtedy rzuciłby Pan pracę to po 1989 roku nie miałby Pan ani pracy, ani dochodu z tworzenia komiksów, czyli zostałby Pan bez środków do życia.

TR: Tak, tak - "ŚM" padł przez ostatniego szefa, który przehulał pieniądze, sprzedał gazetę. Ostatni raz byłem tam właśnie odebrać komiks, rozmawiałem z sekretarzem redakcji powiedziałem mu prześlij mi go. "Ja ci go na pewno prześlę" powiedział, a komiks przepadł...

KZ: Rozumiem, że komiks "Kontrakt" to ten sam projekt, o którym słyszałem od Andrzeja Janickiego... korespondował Pan z nim na początku lat dziewięćdziesiątych. Andrzej szefował wtedy bydgoskiemu Studio Komiks Polski i był naczelnym magazynu "Awantura". Opowiadał mi, że pracował Pan nad komiksem fantasy, tam podobno były jakieś smoki, coś takiego...

TR: Tak...

KZ: A więc "Kontrakt" to był właśnie ten komiks, tak?

TR: Dokładnie. Jeszcze wcześniej, zanim poszedłem do "ŚM" z tym komiksem, to akurat zaczęła się ukazywać w zielonogórskim gazeta "Nowa". Tak, więc wziąłem plansze i pojechałem do jej szefa. Zobaczył je i powiedział: "Czemu nie?" Też mi ładnie płacili... no, ale wyszło tylko dziesięć odcinków. Ja wtedy oryginały zabrałem i pojechałem do "ŚM", a już było ksero. Zrobiłem błąd nie zrobiłem nawet kopii, mogłem nawet go poprosić, bo on by je zrobił... ale tak mi trochę głupio było, bo przedtem nie było takich sytuacji żeby oryginały ginęły... Miałbym teraz, chociaż kopię...

KZ: Czyli gdzieś to jednak poszło - gazeta "Nowa".

TR: Ona też już padła...

KZ: No tak, ale jest do odnalezienia, gdzieś w archiwach...

TR: Tak, tam też były różne sytuacje, na przykład nie wydrukowali mi jednego odcinka, który był planszą wypełnioną kadrami w ogóle bez tekstu. To się łączyło z całością, ale im nie pasowało, że bez tekstu... no wiadomo, nie mieli o tym pojęcia... tak, bywały takie śmieszne sytuacje...

KZ: Skąd ta fascynacja Dalekim Wschodem, sztukami walki? Na przykład w "Aferze Bradleya" mamy Sato, w "Na tropach Skorpiona" legendarny rzut nunczakiem na wirnik helikoptera...

TR: Takie czasy, czas kungfu... wszyskich to fascynowało, a nie było tego jak przekazać. Myślełem sobie: "Muszę to wykorzystać, jest akurat taka fajna moda". Sąsiad był karateką, miał podręcznik ze szkicami układów karate, no więc wykorzystałem to w "Aferze Bradleya", żeby było dynamicznie... (śmiech)

KZ: O tak, wyszło świetnie, przecież pojedynek z Takenami to majstersztyk.

TR: Czy ja wiem? (śmiech)

KZ: Tak serio... wtedy, w latach osiemdziesiątych brakowało tego rodzaju komiksów, z fantastyki był w zasadzie tylko Funky Koval, inne publikacje w "Fantastyce" czy "Alfie", a poza tym dużo propagandowego śmiecia... aha i zeszyty Marka Szyszki i Kasprzaka...

TR: W zasadzie to ja dziękuję Rosińskiemu, bo kiedy się z nim spotkałem bodajże w 1976 roku... tak... to było po wydarzeniach radomskich. On mi wtedy poradził, mówił: "Wie Pan najlepiej robić coś z fantastyki, można poszaleć, nikt się nie będzie czepiał". W przypadku komiksów historycznych to trzeba już grzebać w bibliotekach, bo przecież nie przeniosę szabli z XVI wieku do wczesnego średniowiecza - to by była paranoja.

KZ: Amerykańscy rysownicy, nierzadko fachowcy, często popełniają takie błędy...

TR: Ha, to jest inny kraj... (śmiech)

KZ: Pańskie adaptacje powieści Verne'a uważam za jedne z najlepszych adaptacji literatury, jakie czytałem...

TR: Tak? Miałem zrobić malowany remake... ehh... zrezygnowałem, za dużo pracy. Może kiedyś... ale to trzeba się spieszyć - człowiek coraz starszy... chciałbym coś jeszcze zostawić po sobie...

KZ: A gdyby zwrócił się do Pana scenarzysta?

TR: Nie wiem, w zasadzie wolę rysować to, co sam wymyślę. Niektórzy lubią scenarzystów, ale ja wolę pracować sam. Zresztą stworzenie historii to nie jest dla mnie problem. Scenariusz do tego nowego "Tajfuna" stworzyłem w ciągu tygodnia, kilka początkowych plansz mam już rozrysowanych w ołówku... Zastanawiałem się czy to robić... znajomi mówią "Tadek, rób, rób". Tutaj przyjeżdżam - widzę, że fanów jakichś mam, trzeba by skończyć i gdzieś puścić... może ktoś to będzie chciał?

KZ: A myślał Pan żeby rozmawiać z wydawcami, działającymi na rynku?

TR: Ale gdzie ich znaleźć? Ja nie znam żadnych adresów...

KZ: Chociażby tutaj, jest Mandragora - wydaje dużo polskich komiksów. Jest Kultura Gniewu, Zin Zin Press czy nawet Egmont. Prawdą jest, że to oni powinni przyjść do Pana, ale rzeczywistość naszego rynku jest taka, że niestety to twórca musi szukać wydawcy dla swojego dzieła...

TR: Czytałem artykuł, że faktycznie można coś wydać, ale z zapłatą bywa różnie, bardziej chodzi o prestiż...

KZ: Dokładnie. Nie może Pan liczyć, że zarobi Pan masę pieniędzy... (śmiech)... Wygląda to tak, że wydawca ustawia się z twórcą na procent od sprzedanego egzemplarza. Jeżeli czytelnicy dopiszą i kupią komiks, wtedy jest w miarę dobrze. Ale rynek polski jest mały, bardzo mały. Bodajże dziesięć, dwanaście tysięcy w przypadku bestsellera, jakim jest "Thorgal".

TR: Dziwię się obecnym czasom, bo kiedyś komiks sprzedawał się znakomicie...

KZ: Popularność odebrały mu gry komputerowe i Internet.

TR: Ale na Zachodzie też są gry i Internet, a komiksy sprzedają się nieźle...

KZ: Procentowo wcale tak dobrze to nie wychodzi w porównaniu z ilością mieszkańców...

TR: No w każdym razie zajmuje tam jakąś pozycje... ale czy sztuką jest to ja nie wiem... kiedyś myślałem że tak, jak byłem "zapyziałym" fanem (śmiech)... ale teraz...

KZ: Komiks bywa sztuką...

TR: Tak, to na pewno, chociaż kiedy obserwuję dokonania niektórych...

KZ: No tak, ale bywają wypadki twórców, którzy rozwijali się wraz z upływem czasu i zrealizowanymi projektami dochodząc stopniowo do artyzmu. Dobrym przykładem jest Grzegorz Rosinski, którego początki nie były wcale tak rewelacyjne, jak to co wyrabiał chociażby w latach osiemdziesiątych.

TR: No to jest fakt, jeśli dużo się pracuje to wyrabia się rękę. Na to nie ma siły (śmiech). Zresztą sam Rosiński mówił: "Jak Pan skończy trzydzieści pięć lat i ciągle będzie Pan to robił to będzie Pan rasowym komiksiarzem". Także: rysować, rysować i jeszcze raz rysować, aż się znajdzie swój styl. Swoją kreskę.

KZ: Właśnie, a niektórzy się zniechęcają... chociaż z drugiej strony nie ma się co dziwić, skoro robią to w wolnym czasie i ciągle do szuflady. Wracając do Pańskiej twórczości. Widać chociażby na przykładzie "Tajfunów" jak ewoluowała Pana kreska...

TR: Tak. Początkowe "Tajfuny" były inne. Potem...

KZ: Na przykład te świetne sekwencje z rysunkiem na pierwszym planie i pustym tłem...

TR: Mnie to ciekawiło, bawiłem się rysowaniem, kombinowaniem, wrzucaniem mniejszych kadrów w większe. Chciałem, żeby było trochę inaczej, żeby było to coś innego. Teraz stosują to już wszyscy...

KZ: Tak, ale wtedy była to jakaś nowość.

TR: Chciałem, żeby czytelnik bawił się tak jak ja, żeby układał sobie własną wizję opowieści. Rysowanie komiksów naprawdę mnie cieszyło...

KZ: Mamy nadzieje, że będzie cieszyło ponownie. Dziękujemy za rozmowę... I jeśli można prosić o rysunek dla czytelników KZ...

TR: Dziękuję również. Co do rysunku - nie ma sprawy (śmiech)...

Z Tadeuszem Raczkiewiczem rozmawiali:
Łukasz "Chmielu"Chmielewski i Robert "graves" Góralczyk.